Okładka wzbudziła szereg kontrowersji, redaktorom „Do Rzeczy” zarzucono m.in. szerzenie nienawiści rasowej; okładkę nazwano „haniebną”. Czy rzeczywiście Zychowicz walczy z polityczną poprawnością? A jeśli tak, to czym jest polityczna poprawność? Podajmy jej dwie najprostsze definicje. Jedna mówi, że jest to pewna ostrożność języka, w celu ochrony grup mniejszościowych, które same sobie inaczej nie poradzą. Druga – że polityczna poprawność, przesadnie rozwinięta, prowadzi do zubożenia dyskursu publicznego, bo wszyscy powstrzymują się przed powiedzeniem rzeczy istotnych, a kontrowersyjnych, zamiast wspólnie dochodzić do prawdy.

Tytułowy artykuł wewnątrz tygodnika jest prosty, by nie powiedzieć uproszczający. Autor przekonuje, że nie należy mówić o „żydokomunie”, a raczej o „chamokomunie”, bo komunizm instalowali ludzie bardzo różni, o różnym pochodzeniu.

Trudno tu tropić „niszczenie politycznej poprawności”, w którymkolwiek z powyższych znaczeń. Trudno zresztą także, dodajmy, dostrzec „rozwijanie debaty publicznej”, o której mówił Paweł Lisicki, broniąc swojego tygodnika. O żydokomunie dyskutowano przecież w Polsce zażarcie kilka lat temu, przy okazji ukazania się książki pod tym tytułem autorstwa Pawła Śpiewaka; w języku polskim na ten temat dostępne są także opracowania Marci Shore, Anny Zawadzkiej, jest obszerna literatura angielskojęzyczna, w tym teksty André Gerritsa czy Daniela Blatmana.

Wróćmy zatem do okładki. Powiela ona dwa rodzaje stereotypów na temat Żydów. Pierwszy dotyczy wyglądu – chodzi o mężczyznę z brodą i w chałacie. Jest to stereotyp spotykany często w polskich domach. Polacy lubią kupować wizerunki Żyda z monetą, co świadczy o niewiedzy, zaczarowaniu figury Żyda w polskiej tożsamości, ale niekoniecznie o antysemityzmie. Inaczej z mitem żydokomuny. To stereotyp jednoznacznie negatywny i o cechach rasowych. Niezależnie od tego, co Zychowicz pisze wewnątrz artykułu, okładka „Do Rzeczy” „sprzedaje się” właśnie dlatego, że zanim jeszcze czytelnik dobrze się jej przyjrzy, a tym bardziej – zanim przeczyta artykuł, otrzymuje komunikat: „Komunizm w Polsce instalowali Żydzi”.

Czy to już antysemityzm? Czy to mowa nienawiści? Wiele osób powiedziałoby, że tak. Redaktorzy pisma będą się pewnie bronić, że nic antysemickiego nie mówią. Może i grają stereotypem, także stereotypem negatywnym, ale na końcu i tak proponują tekst napisany raczej bez uprzedzeń. Pozostaje pytanie, czy to wystarczy. Zapytajmy też, co takiego jest w relacjach polsko-żydowskich, że odnaleziono w nich rodzaj skandalu, tajemnicy, którą czym prędzej trzeba „ujawnić”? I tu twórcy pisma argumentować będą pewnie, że tylko wypuszczają parę, tworzą wentyle bezpieczeństwa wobec tematów, gdzie ludzie czują się niepewni, o których się nie rozmawia (choć, jak wskazywałam wyżej, w Polsce rozmawiano o tym szeroko, nie tylko w kręgach akademickich). I że gdy już to wszystko wypowiedzą, ludzie z ulgą oddalą się do swoich codziennych zadań.

Pytanie, czy w ten sposób można wypuścić jakąkolwiek parę. Czy nie jest tak, że w ten sposób uchyla się drzwi, którymi przynajmniej część osób uda się następnie na marsz z symbolami falangi przypiętymi do rękawa.