Nadija Sawczenko jest już w Kijowie. Na razie na cześć bohaterki rozbrzmiewają fanfary, a Kijów przeżywa drugą w tym miesiącu falę patriotycznego uniesienia. To nie powinno dziwić, lecz spotkać się z radością i uznaniem – wszak w życiu narodu toczącego wojnę, taką jak ta na wschodzie Ukrainy, podobne chwile są niezbyt częste. Sam fakt uwolnienia Sawczenko także jest wydarzeniem bez wątpienia pozytywnym, w końcu jej życie nie będzie już permanentnie zagrożone. Niemniej innych wielkich pozytywów – poza samym uwolnieniem i zapewne nietrwałym entuzjazmem na Ukrainie – jakich zwiastunem mogłoby być ułaskawienie Sawczenko, na horyzoncie nie widać.
Dla każdego rozsądnego badacza sytuacji we Wschodniej Ukrainie niewinność Nadiji Sawczenko nigdy nie ulegała większej wątpliwości. Manipulacje i polityczny przebieg procesu nie przekonały raczej nikogo – z wyjątkiem tych i tak już dawno przekonanych przez rosyjską propagandę o słuszności każdej z wiekopomnych czynności prezydenta Putina. Proces Sawczenko, który miał być pokazem siły i dominacji Putina nad Ukrainą, nie przyniósł jednak rosyjskim decydentom sukcesów poza granicami Rosji. Jak już wspomniałem, mało kto w winę ukraińskiej pilotki uwierzył, a wbrew intencjom, Ukraińcom sprawa ta w pewnym sensie pomogła. Sawczenko stała się nowoczesnym symbolem, czy wręcz ikoną ukraińskiego patriotyzmu. Twarda i pewna siebie kobieta, demonstrująca swoją niezłomność na każdym kroku (ona sama wie jednak najlepiej, ile ją to kosztowało), zdobyła w kraju ogromną popularność, która doprowadziła ją nawet do zaocznego wyboru do Rady Najwyższej. Sprawa pomogła Ukrainie również na arenie międzynarodowej – wezwania o ratunek dla więźniów sumienia zazwyczaj bardzo skutecznie mobilizują poparcie międzynarodowej opinii. Sawczenko dołączyła więc do grona godnych poprzedników, np. Nelsona Mandeli, czy mniej godnych, w rodzaju Michaiła Chodorkowskiego. Twarz pilotki dla wielu stała się obrazem Ukrainy walczącej z agresją. I być może te dwie twarze – Jamala z konkursu Eurowizji i Sawczenko po uwolnieniu na kijowskim Boryspolu – mogłyby wiele powiedzieć nam o obecnej Ukrainie, gdyby nie czynnik dodatkowy i chyba ważniejszy… polityka.
Po pierwsze Władimir Putin nie wypuścił Nadiji Sawczenko ani z uwagi na los wymienionych za nią rosyjskich agentów; ani jak chcieliby niektórzy Ukraińcy – z uwagi na siłę stojącego za nią społeczeństwa czy niezłomność jej charakteru; ani też z uwagi na chęć „pomiłowania”. Wspomniana już mobilizacja zachodniej opinii publicznej stawała się dla niego problemem. W demokratycznych społeczeństwach, takich jak chociażby niemieckie, obywatele nie wybaczają zbyt łatwo kompromisu swoich polityków z dyktatorami przetrzymującymi niewinne kobiety. I tym społeczeństwom trzeba czasem coś rzucić, aby usprawnić dialog z ich rządami. Putin, wypuszczając Sawczenko, liczy na poprawę dialogu z krajami takimi jak Niemcy czy Francja. Czy mu się uda, to zupełnie inna sprawa, ale stawka jest duża – już niedługo upływa kolejny termin przedłużenia sankcji nałożonych na Rosję, a za dwa lata odbędzie się mundial, który ma się okazać symbolem kolejnego zbliżenia Rosji z Zachodem.
Minister Steinmeier nie wspiera Ukrainy w jej interpretacji łamania przez Rosję porozumień mińskich – niemniej nawet on uznawał sprawę Sawczenko za ważną przeszkodę w dialogu z Rosją. Teraz ta przeszkoda zniknęła.
Po drugie, Sawczenko powróciła na Ukrainę jako symbol. Kraj łaknie ludzi takich jak ona – nieskompromitowanych i czystych, autentycznie bohaterskich. Czy Nadija wprowadzi zamieszanie na tamtejszej scenie politycznej? Kto wie, ale jak na razie widać, że nie będzie zabawką w ręku ukraińskich polityków – Julię Tymoszenko i prezydenta Poroszenkę potraktowała z dystansem, nie wyklucza również kandydowania na najwyższy urząd w państwie. Choć wybory dopiero za trzy lata.