Sukces i zapomnienie
W 1987 r. Judith Shklar, pracująca wówczas na Uniwersytecie Harvarda, na seminarium poświęcone teorii polityki postanowiła zaprosić specjalnego gościa. Inwitacja okazała się kłopotem. Uczonego chciało usłyszeć tak wielu studentów, że – jak wspominał po latach historyk Tony Judt – wykład pod tytułem „Diabeł w historii” ostatecznie przeniesiono do dużego audytorium. Gwiazdą był nie kto inny jak Leszek Kołakowski, urodzony w Radomiu polski filozof, którego wydane wcześniej po angielsku dzieło pt. „Główne nurty marksizmu” okazało się dużym sukcesem wydawniczym.
Od tego momentu upłynęło niemal 30 lat. Pytanie, po co dziś czytać Leszka Kołakowskiego, bezwzględnego krytyka marksizmu, wydaje się aktualne. Odpowiedzi postanowił poszukać Jan Tokarski, publicysta i historyk idei młodego pokolenia (ur. 1981). Wydaną w tym roku książkę „Obecność zła”, która jest owocem tych dociekań, otwiera przejmujący opis zapominania polskiego filozofa z Oksfordu: „O Kołakowskim już się […] nie rozmawia. A jeżeli nawet gdzieś w debacie publicznej czy kawiarnianej dyspucie zdarzają się odniesienia do jego myśli, to zwykle w postaci żetonów publicystycznej retoryki”. Siła oddziaływania książek i esejów słabnie, twierdzi Tokarski [1] i spośród różnych przyczyn tego stanu rzeczy wybiera jedną, mniej oczywistą. To mianowicie brak interpretacji, która „ukazałaby szerszemu odbiorcy spoistość jego dzieła” (s. 12–13), przyczynia się do przyrostu kolejnych warstw kurzu na pracach mistrza. Autor proponuje zatem „wydobycie na jaw ukrytego rdzenia” czy „wyraźnej substancji” w drodze krytycznej interpretacji całego dzieła Kołakowskiego.
Życie
Ktokolwiek oddawał się przyjemności lektury książek i esejów Kołakowskiego musi sobie zdawać sprawę, iż to zadanie ambitne, a może nawet odrobinę zuchwałe. Po pierwsze, życie Kołakowskiego było długie (1927–2009) i, jakby na przekór akademickiej profesji, wyjątkowo burzliwe. W czasie okupacji został sierotą (matka zmarła przed wojną, ojciec został rozstrzelany). Gdy jako sędziwy człowiek spojrzy na swoje życie, powie: „Odkąd pamiętam, wydawało mi się, że świat jest smutny”. Po wojnie całym sercem oddał się intelektualnie stalinizmowi, tylko po to, by wkrótce stać się jednym z najsurowszych krytyków ideowych podstaw Polski Ludowej. Od odwilży rozpoczyna się „złoty okres” Kołakowskiego, pisze niezwykle nowatorskie eseje dosłownie jeden po drugim i, choć o tym nie wie, buduje podwaliny dla „Głównych nurtów marksizmu”, swojego opus magnum światowej rangi. Zrozumienie własnego zaangażowania w totalitaryzm stanowiło poniekąd najważniejszy, powracający temat późniejszej twórczości. Po wydarzeniach marca 1968 r. filozof wyprowadza się z Polski na zawsze. Przy placu Bankowym w Warszawie, gdzie mieszkał, dziś przypomina o tym skromna tablica pamiątkowa.
Trudność
Życie Kołakowskiego rozpada się zatem na kilka okresów (okres powojenny – czas rewizjonizmu – emigracja), zaś obszar zainteresowań intelektualnych wykracza daleko poza marksizm. Dodatkowo, namiętność do wypowiadania opinii o sprawach bieżących sprawiała, iż, jakby na przekór profesji, co jakiś czas filozof angażował się politycznie. W 1966 r. wygłosił na Uniwersytecie Warszawskim płomienne przemówienie, po którym po prostu wyrzucono go z partii.
Krótko mówiąc, jakiekolwiek „wydobycie na jaw ukrytego rdzenia” z twórczości Kołakowskiego na pewno nie jest sprawą oczywistą. Niemniej w XXI w. reaktywacja czy, jak kto woli, „ożywienie bez pouczania” Kołakowskiego to sprawa dla życia intelektualnego o kolosalnym znaczeniu. Tymczasem filozof w zasadzie nie znajduje widocznych kontynuatorów w następnym pokoleniu. Słusznie zatem Tokarski twierdzi, że ani lewicowi, ani prawicowi publiczni intelektualiści w zasadzie nie wiedzą, co z Kołakowskim zrobić, i najchętniej przylepiliby mu jakąś etykietkę en gros dyskwalifikującą go. Ostatecznie autor nie tylko nie znosił nacjonalizmu, ale także w „Głównych nurtach marksizmu” zdemontował lewicowy sposób myślenia – i to aż po szkołę frankfurcką. W 2005 r., w wywiadzie udzielonym Janowi Skórzyńskiemu, w odpowiedzi na pytanie o doktryny polityczne nie tylko zdystansował się wobec naiwnego pojmowania konserwatyzmu i liberalizmu, ale i dodał: „A socjalizm, to już w ogóle nie wiadomo, co to jest. Chciałbym, żeby ci, którzy przyznają się nadal do wiary socjalistycznej, powiedzieli, o co im chodzi”. Zatem odpowiedź na pytanie, jakiego klucza do reaktywacji dzieła Kołakowskiego użyje Tokarski, wydaje się fascynująca.
Ocena
Autor „Obecności zła” uważa, iż wszystkie etapy rozwoju filozofa można powiązać w całość, albowiem centralny w dziele filozofa ma być jeden problem. To problem zła. Z rozmachem Tokarski proponuje powiązać jednocześnie stanowiska Kołakowskiego z okresu opublikowania, opartych na marksizmie, antyklerykalnych „Szkiców z filozofii katolickiej” (1955) oraz antymarksistowskich „Głównych nurtów marksizmu” (1977) jako dwa skrajne ogniwa tej samej ideowej ewolucji. W tej interpretacji dzieło Kołakowskiego służyć ma do obserwacji pewnej drogi intelektualnej, tj. przejścia od pojmowania zła jako przypadku do pojmowania zła jako realności. Gdzie jednak miejsce na reaktywację Kołakowskiego na miarę XXI w.? Zdaniem Tokarskiego (a zdanie to stanowi lejtmotyw książki) po XX stuleciu, w którym zło rozlewało się szeroko, współcześni ludzie zasadniczo postanowili o nim zapomnieć, wyprzeć je ze swojego horyzontu myślowego i uciec od jakichkolwiek metafizycznych niepokojów. W świetle prac Kołakowskiego można to współczesne zjawisko interpretować jako ucieczkę od rzeczywistości lub, jak kto woli, „pracę diabła” (s. 126).
Książka Tokarskiego to filozoficzny moralitet. Zgodnie z prawami gatunku, jej autor deklaruje wiarę w poprawę świata poprzez upowszechnienie pewnej wiedzy. W poszukiwaniu jednego klucza do Kołakowskiego (z okresów gdy był marksistą i gdy marksizm zwalczał) wspina się, siłą rzeczy, na coraz wyższe poziomy abstrakcyjnych rozważań. Ten intelektualny alpinizm prowadzi jednak czytelnika do wniosków interesujących, ale cokolwiek paradoksalnych. Z „Obecności zła” wynika (choć autor tego nie pisze wprost), iż, paradoksalnie, żyjemy w epoce stanowiącej odpowiednik czy przetworzenie metafizycznego „stalinizmu”, tj. okresu, w którym żywiono iluzję, że zło jest przypadkowe i można pokusić się o jego wyeliminowanie ze świata ludzi.
W XXI w., twierdzi Tokarski, jest podobnie. „W przestrzeni publicznej funkcjonują uśmiech, zdrowie i rekreacja – nie ma miejsca na rozpacz, chorobę i niedołężność” (s. 326) – pisze autor, czytelnik zaś może sobie przed oczami postawić z łatwością bohaterów realizmu socjalistycznego. Oczywiście, komuniści mają na koncie zbrodnie itd., jednak „metafizyczna diagnoza” naszych czasów może być dokładnie taka sama. Remedium stanowić powinno odbycie intelektualnej wędrówki wraz z Kołakowskim, czyli dotarcie do postkomunistycznej fazy jego myśli, oraz porzucenie złudzeń, że zło jest w naszym świecie przypadkiem.
Dalsze wątpliwości
To interesująca propozycja, która wydaje się iść pod prąd wszelkim doraźnym interpretacjom myśli Kołakowskiego. Nie ma tutaj miejsca na bieżącą politykę ani drętwy język nauk humanistycznych. Próba ożywienia dzieła dla następnych pokoleń została podjęta na serio i z zapałem. Tym bardziej warto zastanowić się wraz z autorem nad kilkoma kwestiami.
Po pierwsze, nie jest jasne, czy gdy Tokarski mówi o tytułowym złu, to ma dokładnie na myśli to samo, co Kołakowski (młody, średni czy starszy – wszystko jedno). Książka, aby zrealizować cel wydobycia „ukrytego rdzenia”, siłą rzeczy porusza się na bardzo wysokim poziomie abstrakcji. Nie jest to błahy problem. Ludzie fundamentalnie różnią się co do tego, co nazywają złem – nie inaczej będzie między różnymi pokoleniami polskich czytelników. Pouczające, że gdy Kołakowski miał okazję polemizować z brytyjskim filozofem Galenem Strawsonem w BBC4, między intelektualistami zaiskrzyło właśnie co do natury zła. Strawson twierdził, że „zło” to tylko pojęcie, którego patos służy niemal uszlachetnianiu ludzkiej podłości. Brytyjczyk uważał, że lepiej nazywać rzeczy po imieniu: ludzie mogą popełniać czyny samolubne, głupie, bezmyślne świństwa itd. Kołakowski po intensywnej wymianie zdań skonstatował, iż różnica zdań jest nie do pokonania. I dodał: „A ja wierzę, że Zło istnieje”. Wówczas jakby na moment błysnęła żelazna kurtyna oddzielająca różne doświadczenia życiowe obu filozofów. Jej odpowiednik musi pojawić się także współcześnie przed młodymi czytelnikami. Książka Tokarskiego, choć nieustannie pisze o złu, nie podejmuje szerzej problemu różnego rozumienia zła.
Po drugie, węzłowe dla zaktualizowania Kołakowskiego stwierdzenie, że w XXI w. ludzie nie chcą pamiętać o istnieniu zła, można kwestionować. Niewykluczone, że część mass mediów i reklamodawców snuje na nasz użytek opowieści o pięknym życiu, jak wykazuje Tokarski. Jednocześnie jednak za pośrednictwem wielu innych mass mediów przedstawia się mnóstwo wydarzeń, które nazywane są złem, i to właśnie z tego tytułu autor wywodzi tezę o kryzysie cywilizacji Zachodu. Można nawet powiedzieć, że nigdy tak wiele o złu nie mówiono i nie było do niego tak łatwego dostępu. Wcale nie mamy zatem do czynienia z powszechnym brakiem świadomości istnienia zła czy znieczuleniem bliźnich na metafizykę, ale z przemianami form wyrażania lęków metafizycznych. Jak zresztą odróżnić przemiany takich form od braku świadomości zła w ogóle – pozostaje pytaniem otwartym.
Ożywianie
Wielką wartością książki Tokarskiego są fragmenty, w których autor wychodzi poza relacjonowanie myśli Kołakowskiego i proponuje zderzenie czołowe z odmiennymi propozycjami filozoficznymi XX w., autorstwa osób skądinąd bliskich Kołakowskiemu. Ten zabieg pojawia się dwukrotnie i aż chciałoby się dodać – szkoda, że tylko tyle razy!
Pierwsza konfrontacja – którą zaproponował autor – to zestawienie myśli Kołakowskiego z włoskim intelektualistą, Nicolą Chiaromontem. W przeciwieństwie do polskiego filozofa, Włoch podkreślał, że starożytny politeizm daleko bardziej odpowiada doświadczeniu współczesnego świata XX w. Dopiero w świetle tego porównania widać, jak bardzo Kołakowski nasiąknięty był katolicką wizja świata (co ujawniło się między innymi we wspomnianym sporze w audycji radiowej w BBC4). Równie ciekawe jest następne porównanie – z Izajaszem Berlinem i jego teorią pluralizmu wartości. Berlin uważał, że światem wartości nie rządzą te same prawa co światem logiki, gdzie poszukuje się jednej Prawdy. W świecie wartości jedne wartości nie przestają być prawdziwe tylko dlatego, że kolidują z innymi wartościami. Tokarski zestawia teorię pluralizmu wartości z „etyką bez kodeksu”, wskazując na niedostatki tej ostatniej (s. 231).
Idąc tym tropem, warto byłoby w książce przypomnieć pasjonujący spór, który się rzeczywiście odbył pomiędzy Kołakowskim a księdzem Józefem Tischnerem, z przełomu lat 70. i 80. XX w. Co ciekawe, Tischner w książce „Kształt polskiego dialogu” podobnie jak Tokarski poszukiwał rdzenia myśli filozofa z Radomia i… znalazł zupełnie inny. Ma nim być „naturalna wrażliwość autora na wszelkie poniżenie godności człowieka”. Zdaniem Tischnera, na tle marksistów pisarstwo Kołakowskiego wyróżniało się tym, że „głębiej i bardziej autentycznie było przeniknięte pierwiastkiem praw człowieka” (!). Dlaczego zatem inteligentny filozof zbłądził? Tischner twierdził, że samo oburzenie moralne na poniżenie godności człowieka, aby przynieść oczekiwane rezultaty, musi zachowywać związki z realnym światem. U Kołakowskiego „dane rozumienia” i „dane doświadczenia”, dowodził Tischner, pozostawały w niezgodzie: „doświadczenie zostało przesłonięte kategoriami rozumienia, a ściślej przed-rozumienia otaczającej rzeczywistości”. Tego wątku w „Obecności zła” zdecydowanie brakuje.
Zakończenie
Na zakończenie trzeba zauważyć, że być może warto opisywać filozofię Kołakowskiego bez poszukiwania „jednego ukrytego rdzenia” czy „wyraźnej substancji”. Znamienne, że u Tokarskiego części filozoficzna i biograficzna to jednak dwa osobne światy. Tymczasem dzieło Kołakowskiego aż buzuje od odniesień do współczesności i przetwarzania konkretnego doświadczenia na refleksję ogólną z dozą rzadko spotykanego geniuszu. To sprawiało, iż tak wielu podążało za Kołakowskim, który rozproszone doświadczenia potrafił własnemu pokoleniu opowiedzieć językiem atrakcyjnego filozoficznego eseju. To konkretna sytuacja polityczno-społeczna pobudzała Kołakowskiego do uprawiania filozofii – i to do tego stopnia, że najciekawszy po latach wydaje się właśnie splot biografii, lojalności i zdrady, dramatycznych wyborów i okoliczności powstawania kolejnych dzieł. Stawiam tezę, iż to właśnie – podobnie jak w przypadku takich postaci jak Václav Havel czy Jan Patočka – ożywiać będzie dysydenckie z ducha dzieło dla następnych pokoleń.
Największy problem z propagowaniem wśród następnych pokoleń dojrzałej filozofii Kołakowskiego, tego, co sam filozof nazywał „niekonsekwentnym sceptycyzmem”, wiązać wypada chyba z czymś zupełnie innym. Otóż filozof ewidentnie uczył się na własnych błędach i reagował na konkretne wydarzenia [2]. Aplikowanie dziś końcowego etapu rozwoju myśli Kołakowskiego niejako „na skróty” oznaczałoby, mówiąc najprościej, uczenie się na cudzych błędach, a to, jak wiadomo, jest niezwykle trudne, a czasem niemożliwe. Trudno oczekiwać od następnych pokoleń postawy aż tak dojrzałej i aż tak sceptycznej. Trudno też spodziewać się, że w ludziach całkowicie zniknie pokusa utopii i prometeizmu.
W przezwyciężeniu takich barier może jednak do pewnego stopnia pomagać element biograficzny, który niesie uniwersalne treści. Gdy po rozstrzelaniu ojca w czasie okupacji Kołakowski zostaje sam i po latach wspomina, że świat wydaje mu się odtąd smutny – to wyznanie wydaje się aż nadto zrozumiałe. Przy tym poszukiwanie „jednego ukrytego rdzenia” może przesłaniać złożony obraz filozofa. Kołakowski dokładnie w rozważaniach o złu potrafił podkreślać na przykład wartość prawdziwej przyjaźni. Znów spoglądając na własne, pogmatwane życie, tłumaczył: „Bo kiedy wiemy, że inni są z nami, jesteśmy bardziej odporni na zło tego świata. Widzimy, że są ludzie, dla których nasze niepowodzenia, cierpienia są też ich niepowodzeniami i ich cierpieniami, więc czujemy się lepiej, mamy więcej siły i odwagi”. Warto odchodzić od poszukiwania jednego rdzenia w myśli Kołakowskiego. Im bardziej świat filozofa stanie się nieoczywisty i wielowymiarowy, tym bardziej może wydać się nam żywy.
Przypisy:
[1] Autor przywołuje temat tygodnia „Kultury Liberalnej” nr 226 z 7 maja 2013 r. Dyskusyjne jest także to, na ile w ciągu ostatnich kilku lat nie zmieniła się sprawa „obecności” w życiu intelektualnym dzieł Kołakowskiego. Po okresie ewidentnego zapomnienia akademickiego, w krótkim czasie odbyły się w kraju i za granicą liczne seminaria, konferencje i wykłady. Mamy także publikacje, wśród których należy wyróżnić fascynującą (jakby na przekór tytułowi) kronikę życia i dzieła filozofa, efekt benedyktyńskiej pracy Wiesława Chudoby. Awantura w Radomiu o ławeczkę z rzeźbą przedstawiającą Kołakowskiego, wywołana groteskowym sprzeciwem radnego PiS-u (rzekomo młody filozof miał walczyć zbrojnie z żołnierzami wyklętymi), paradoksalnie, choć na prawach faits divers, także przypomina postać autora „Głównych nurtów marksizmu”.
[2] Już w latach 70. Andrzej Rapaczyński na łamach „Kultury” paryskiej pisał, że „to nie lektura Hume’a czy późniejszych pozytywistów wyrwała Kołakowskiego z dogmatycznej drzemki, w jakiej pogrążył go system zwany marksizmem, lecz raczej brutalna oczywistość faktów społecznych lat pięćdziesiątych”. Por. „Kultura” (309) 1973 z. 6, s. 113.
Książka:
Jan Tokarski, „Obecność zła. O filozofii Leszka Kołakowskiego”, wyd. Universitas, Kraków 2016.
SPOTKANIE WOKÓŁ KSIĄŻKI JANA TOKARSKIEGO
23 czerwca (czwartek) // Pałac Staszica, Polska Akademia Nauk, Warszawa
„Kultura Liberalna” i Archiwum Warszawskiej Szkoły Historii Idei przy Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk serdecznie zapraszają na spotkanie wokół książki „Obecność zła. O filozofii Leszka Kołakowskiego” z udziałem autora dr. Jana Tokarskiego oraz gości prof. Andrzeja Walickiego i prof. Szymona Wróbla. Dyskusję będzie moderował Hubert Czyżewski („Kultura Liberalna”). Partnerem wydarzenia jest Wydawnictwo Universitas.