Robert Devriendt urodził się w 1955 r. w Belgii. Jego prace znajdują się w wielu kolekcjach na świecie, m.in. w Museum 21C w Louisville i Scheringa Museum of Realist Art w holenderskim Spanbroek. Bez wątpienia jest artystą nietypowym. Pozostawia zarówno swoich bohaterów, jak i widzów w stanie subtelnego zawieszenia, nie oferując gotowych interpretacji swojej malarskiej i filmowej twórczości. Mimowolne uczucie niedosytu jest tak dojmujące, że skłania widza do indywidualnych poszukiwań, poruszania się po podsuwanych tropach niczym w kryminalnych intrygach rodem z filmów Davida Lyncha. Aby rozwiązać te zagadki, potrzeba nie lada zaangażowania.
„Making Connections” to indywidualna wystawa artysty, którą można właśnie oglądać w krakowskim MOCAK-u. Bardzo łatwo ją przeoczyć. Ulokowana na najniższym piętrze, stanowi kolejną prezentację kolekcji muzeum. Zresztą bardzo udaną. Jest to wystawa skromna i przede wszystkim niewielka, z dziełami rozmieszczonymi na białych ścianach galerii. Składa się z serii malarskich cykli oraz filmu, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Zacznijmy od obrazów, które namalowane są tak precyzyjnie i doskonale, że nie sposób nie porównać ich do twórczości hiperrealistów. Realizacje Devriendta tworzą jemu tylko znaną, określoną sekwencję wydarzeń, które na pierwszy rzut oka przypominają kadry z różnych filmów. Jedynym w miarę czytelnym tropem stają się tytuły jego cykli, które sugerują widzowi jedno – to, na co patrzy, nie będzie miało ścisłego domknięcia, jednoznacznego wyjaśnienia. Belgijski artysta przetwarza na obrazach zdjęcia modelek czy osobliwych przestrzeni i obiektów, co owocuje wizualnymi łamigłówkami, które nie chcą poddać się łatwemu i oczywistemu rozwiązaniu.
Belgijski artysta przetwarza na swoich obrazach zdjęcia modelek czy osobliwych przestrzeni i obiektów, co owocuje wizualnymi łamigłówkami, które nie chcą poddać się łatwemu i oczywistemu rozwiązaniu. | Zuzanna Sokołowska
Ekspozycja zaczyna się od tytułowego cyklu „Making Connections”. Składają się na niego miniaturowe obrazy, które nie tworzą spójnej chronologicznej opowieści. Przedstawiają one parę tulących się do siebie kochanków oraz wybuchający w centrum miasta pojazd. Kolejnymi fragmentami ekspozycji są cykle zatytułowane „Unsolved Case”. Każdy z nich opatrzony jest inną cyfrą i dotyczy innego przypadku. I tu znów można zacząć gubić się w domysłach. Bo jaki związek może łączyć malarskie kadry mieszczące m.in. wizerunek klęczącej na ulicy młodej kobiety, kosz na śmieci oraz luksusowy samochód wjeżdżający w bliżej nieokreśloną przestrzeń albo zdjęcia przedstawiające porzucony w wodzie czerwony but – który, tak na oko, wydaje się pływać w niej już od kilku dni – rękawicę leżącą w gęstwinie traw, kanister czy twarz mężczyzny uciekającego wzrokiem od spojrzenia widza?
Im głębiej zanurzamy się w wystawę, tym ciekawszym doznaniem staje się jej odbiór – komplikuje go między innymi następny cykl, noszący tytuł „Gothic Night (La nuit gothique)”. Dostrzec można w nim obrazy przedstawiające oczy młodego mężczyzny, kobietę, która subtelnie dotyka drzewa (niestety, i jej twarzy nie widać), oraz samochód, którego reflektory rozświetlają nieznaną dzielnicę. „I Am Not an Image” to kolejny fragment zagadki, którą stanowi cała wystawa. Na obrazach można zobaczyć kobietę, która tkwi pod prysznicem, niepokojąco spoglądając na widza zza firanki mokrych rzęs. Najlepsze jednak Devriendt zostawił na koniec – „A Voyeur’s Devotion” dopełnia przeczucia, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o zabójstwo. W cyklu tym pojawia się wszystko, co może podniecić rasowego fetyszystę i podglądacza: kobiece buty, gładkie nogi, usta pomazane szminką. Obecny jest także wizerunek mężczyzny trzymający bezwładne ciało kobiety. Czy to ten sam, który występował w serii „Unsolved Case”? Tego nie wie nikt, może nawet sam artysta. Trzeba dodać, że również zabieg malowania w skali mikro ma wielkie znaczenie – Devriendt zmusza, aby dokładnie przyglądać się jego realizacjom, dostrzec szczegóły, być może z początku niewidoczne, a co najważniejsze: spróbować połączyć je w jedną całość, choć przecież to nadal wydaje się karkołomnym zadaniem.
Na obrazach Devriendta kobiety są w pełni świadome charakteru własnej seksualności, która uwodzi, a także doprowadza do tragedii. | Zuzanna Sokołowska
Aby uwieńczyć artystyczną zagadkę, Devriendt nakręcił film, którego szybko zmieniające się ujęcia stanowią poniekąd kompilację oglądanych na wystawie miniaturowych obrazów. Jego tytuł, „Le Rendez-Vous Fatal” (2015), potwierdza wyrażone tu wcześniej przypuszczenia – ktoś kogoś zabił. W trwającym ponad minutę klipie pojawia się kobieta, która biegnie w deszczu ulicami miasta w kierunku swojego samochodu. W kolejnym kadrze starszy mężczyzna udaje się do lasu. Po chwili dostrzec można dziwne pomieszczenie z książkami i porzuconą peruką z jasnych długich włosów. Kobieta tymczasem natarczywie stara się dodzwonić do kochanka, który nie chce odebrać telefonu. Jest rozżalona i, co gorsza, ma w samochodzie broń. W końcu dojeżdża do domu ukochanego, znajduje puste lokum, a także mały obraz przedstawiający najprawdopodobniej ją samą trzymającą w ręku wspomnianą strzelbę. Nagle pojawia się malunek samochodu, który eksploduje. Tymczasem tajemniczy mężczyzna zapewne wraca do domu, a w tle słychać syk ognia. Kto jest ofiarą, a kto sprawcą? Co tak naprawdę się wydarzyło? A może żadnego morderstwa nie było? Może byłoby to zbyt proste rozwiązanie? Albo też artysta rejestruje zdarzenia, które sam sprowokował? Teorie można mnożyć, lecz najprawdopodobniej żadna z nich nie przybliży widza do ostatecznej konkluzji. Pojawia się jednak podskórne przeczucie, że sprawczynią całego zamieszania jest w istocie kobieta, femme fatale, która prowokuje mężczyznę do radykalnych posunięć.
Warto, aby uwadze nie umknęły też zabiegi Devriendta służące kreowaniu wizerunku kobiet, zarówno w malarstwie, jak i filmie. Wysublimowane, opatrzone subtelną nutką erotyzmu spojrzenie artysty wpisuje w ramę swój osobisty wizerunek kobiecości. Laura Mulvey w eseju „Przyjemność wzrokowa i kino narracyjne” zaznacza, że kobieta jest obrazem, przeznaczonym do estetycznej kontemplacji dokonywanej przez mężczyznę. Jego „zdecydowane oczy […] rzutują swe fantazje na postać kobiecą, odpowiednio stylizowaną. Na kobiety się patrzy i równocześnie przedstawia się je w tradycyjnej roli ekshibicjonistek, przy czym ich wygląd zakodowany jest tak, by wywierał silne wrażenie wzrokowe i erotyczne, a o samych kobietach można było powiedzieć, że konotują swój status bycia przedmiotem oglądu” [1]. Proces ten wyraźnie zachodzi w sztuce Devriendta, który skupia się na kadrowaniu interesujących go szczegółów fizyczności, takich jak włosy, nogi czy uśmiech. Na jego obrazach kobiety są w pełni świadome charakteru własnej seksualności, która uwodzi, a także doprowadza do tragedii. Tragedii, której szczegółowy scenariusz musi już rekonstruować sobie widz.
Wystawa Roberta Devriendta to zachęta do poszukiwania osobistych znaczeń i rozwiązań. W jego twórczości nie ma miejsca na formułowane wprost i obciążone intelektualizmem dywagacje czy na dokopywanie się do filozoficznych koncepcji, w których i tak nie znajdzie się ostatecznego rozstrzygnięcia nurtujących problemów. Jego prace mają służyć wyłącznie zabawie wyobraźnią, szukaniu nowych skojarzeń we własnej głowie – i cel ten zostaje w doskonały sposób osiągnięty. Tylko tyle i aż tyle.
Przypis:
[1] Laura Mulvey, „Do utraty wzroku. Wybór tekstów”, Kraków, Warszawa, 2010.
Wystawa:
Robert Devriendt, „Making Connections”, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, 22.04.2016–25.09.2016.
*Ikona wpisu: Robert Devriendt, (#2) z cyklu La nuit gothique 1, 2015, olej / płótno, 16,7 × 28,7 cm. Courtesy of R. Devriendt