Tekst zawiera spoilery – informacja dla czytelników, którzy nie widzieli filmu.
Tym, co wyraźnie odróżnia popularne kino XX w. od kina XXI w., jest niejednoznaczność moralna bohaterów oraz wyborów, jakie stają się ich udziałem. W narracjach XX-wiecznych decyzje, czy być dalej razem, czy nie, z zasady rozstrzygane są na korzyść „być”, jak gdyby w celu upewnienia nas, że idealny związek istnieje, nawet jeśli napotyka perturbacje.
Pamiętam uczucie towarzyszące mi po obejrzeniu każdej kolejnej amerykańskiej produkcji promującej miłość i szczęście, pokazującej, jak w końcu parze miłych bohaterów udaje się być razem. Uczucie ciekawości: co stanie się z nimi po ślubie, co przydarzy się Harry’emu i Sally, jak bohaterowie „Bezsenności w Seattle” poradzą sobie z tym, że on musi więcej pracować i nie ma dla niej czasu? W klasycznych scenariuszach komedii romantycznych, za wzorzec których można uznać filmografię Richarda Curtisa, nawet jeśli w związku dochodzi do kryzysu, zostaje on przezwyciężony (chyba że mamy do czynienia ze zdradą, czego jednym z najmocniejszych przykładów są „Wiarołomni” Liv Ullman). I pod tym względem „Kamper” okazuje się filmem bardzo konserwatywnym. Sposób, w jaki poprowadzona jest w nim opowieść, powoduje jednak, że ostateczna decyzja głównego bohatera jest dla nas zaskakująca. On i jego żona to młoda sympatyczna para gdzieś na progu dorosłości. Ona chodzi na kurs gotowania, on zarabia pieniądze dzięki temu, że dużo grał na komputerze. Widzimy, że się lubią. Chcemy na samym początku, żeby byli ze sobą, bo potrzebujemy wierzyć, że mili młodzi ludzie są w stanie przezwyciężyć chwilowe oddalenie. Do ostatnich chwil wierzymy, że nastąpi happy end, że Mania (Marta Nieradkiewicz) i Kamper (Piotr Żurawski) pozostaną razem, że z pewnością są o krok od przypomnienia sobie, dlaczego im na sobie zależy. Ten kryzys nie wygląda spektakularnie. Bohaterowie są przecież w momencie, w którym zastanawiają się, co dalej robić ze swoim życiem, i myślimy, że ich wzajemne oddalenie z pewnością jest po prostu chwilową konsekwencją tych wątpliwości.
Tęsknota za prawdziwym mężczyzną
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że „Kamper” ma ambicje o wiele szersze niż bycie filmem o rozpadzie młodej, kiedyś pewnie w sobie zakochanej pary. Nie wiem, czy była to świadoma decyzja Łukasza Grzegorzka, czy tak po prostu wyszło w trakcie pisania scenariusza i kręcenia, ale ta para to właściwie tylko główny bohater. Jego młoda, mająca ambicje zostać szefem kuchni żona, oprócz tego, że rzadko pojawia się na ekranie, jest tak antypatyczna, że sekundujemy Kamperowi w tym, aby jednak ją zostawił. Nie wiemy, jak długo są małżeństwem, wiemy, że są na tyle niezmęczeni życiem, aby żartować w kuchni z tuszki kurczaka. Ale młodej żonie nie wszystkie z tych żartów się podobają, w łóżku odsuwa się od Kampera; okazuje się, że wesoło bawiący się jej piersią mąż nie spełnia jej oczekiwań. Ona chce Prawdziwego Mężczyzny (w tej roli Jacek Braciak).
„Kamper” ma ambicje o wiele szersze niż bycie filmem o rozpadzie młodej, kiedyś pewnie w sobie zakochanej pary. | Małgorzata Halber
Czy między obojgiem zapanowała nuda? Przecież kiedy nasz bohater widzi w lokalu atrakcyjną Hiszpankę, nie ma jeszcze moralnych podstaw do tego, żeby na nią zerkać ukradkiem. Nie wie, że został zdradzony. Dlaczego więc to robi? Dlatego że Hiszpanka jest ładniejsza niż żona? Dlatego że żona mówi tylko o kuchni gourmet? Czy może raczej dlatego, że on sam czuje, iż chciałby podwyższyć sobie samoocenę, sprawdzając, czy atrakcyjna, archetypicznie zmysłowa, obca kobieta pozwoli mu się zdobyć?
Nowa dorosłość
„Kamper” nie jest zatem filmem o związku, a o młodym mężczyźnie, który nie wie, co ma robić dalej. Takich narracji w kinie o mężczyznach w okolicach trzydziestki było całkiem sporo. Są wśród nich „Elling”, „Kumple” czy „Cała prawda o mężczyznach”. Jednak tym, co wyróżnia „Kampera” na tle tych filmów, są delikatniejsze wybory reżysera w budowaniu postaci, osadzone we współczesnej, dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Kiedy Petter Naess kręcił swój film w 2001 r., wizja zarabiania pieniędzy dzięki graniu w gry komputerowe – tak jak czyni to Kamper – była dla większości z nas mrzonką. Teraz jest realna, tak samo jak zarabianie dzięki robieniu zdjęć na Instagrama albo tworzeniu treści na fanpejdże FB czy kanały YouTube. Mimo wszystko nie są to zajęcia dla Prawdziwych Mężczyzn; nie są to zajęcia dla dorosłych ludzi.
Na początku właściwie nie wiemy, dlaczego Mania zdradziła swojego męża. Wyznaje to ona zresztą w rozbrajający sposób, zasłaniając sobie twarz i mówiąc: „Bo ja całowałam się z kimś innym”. Ten kryzys pojawia się trochę znikąd. Jednak już sam tytuł filmu oznaczający gracza, który nie podejmuje gry, tylko przyczajony w kącie czeka na rozwój wydarzeń, sugeruje nam, że Kamper pomimo uroku osobistego i posiadania stałego źródła dochodu nie realizuje w pełni swoich możliwości. Że na coś czeka i być może przez to nie jest wystarczająco dobrym partnerem dla swojej żony. Już, już myślałam, że to on, aby podnieść swoją samoocenę, ostatni raz zaszaleć, zdradzi swoją małżonkę, że na tym opierać się będzie fabuła. Bieg wypadków jednak okazał się zupełnie inny. Mało tego, Kamper złamany i przygnębiony przez dość długi czas starał się być w stosunku do żony w porządku. Walczył. To, co jest w tych rozterkach uwodzicielskie dla widza, to naturalność pokazywanych na ekranie sytuacji. Takie rzeczy się zdarzają, tylko nie opowiadamy o nich znajomym, żyjąc w poczuciu, że z wygasającym nie wiadomo dlaczego uczuciem musimy radzić sobie sami.
Wielka siła filmu Grzegorzka – coś, co bardzo rzadko się zdarza w polskim kinie, które chce pokazać współczesność osób w okolicach trzydziestki – leży w samym sposobie prowadzenia aktorów, bezpretensjonalnym i naturalnym. Nie mamy tu odstręczających wymyślonych dialogów, które przelewają się przez nasze ekrany w „Egoistach” Trelińskiego i „Hardkor disco” Skoniecznego. Piotr Żurawski w roli Kampera jest miłym, fajnym chłopakiem.
Co robić razem
Relacja Kampera i Mani jest o tyle ciekawa, że wraz z biegiem akcji coraz bardziej widać, że właściwie nic ich nie łączy. Z jednej strony, nie robią razem nic oprócz wypicia pół butelki wina i próby zapalenia razem jointa w parku po tym, jak ona zrobiła dla niego jedzenie. To trochę za mało, żeby zbudować trwały związek. Z drugiej strony, przedstawienie tych akurat czynności mówi coś o współczesnym charakterze pierwszych prawdziwych relacji. Może było tak, że poznali się kilka lat temu, ona śmiała się z jego żartów, on czuł, że ona jest ciepła i może razem z nią jadać długie śniadania i mieszkać, czyli mieć dom. Jednak gdzieś z tła przebijało, że tym, co łączyło ich najbardziej, było właśnie wspólne rozluźnianie się. Brakowało natomiast otwartego dojrzałego dialogu na temat tego, czy ich oczekiwania w dalszym ciągu są takie same, decyzji dotyczących choćby posiadania dzieci. Mania i Kamper nie rozmawiają ze sobą, oni spędzają ze sobą czas. Być może sami bohaterowie długo tego nie dostrzegali i dopiero w obliczu niedającej się cofnąć zdrady konfrontują się z faktem, że są dla siebie partnerami niewystarczającymi.
Jako przypowieść o związku „Kamper” pokazuje nam dwoje ludzi, którzy z siebie wyrośli, którzy poznali się w momencie, gdy jeszcze jakoś się kształtowali, jednak po czasie okazało się, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Ona zamknięta w świecie nadziewania baby porów kaczym żółtkiem i on marzący o tym, że w końcu sam napisze własną grę, choć na razie nie ma na to czasu, ponieważ na kierowniczym stanowisku musi nadzorować powstawanie cudzych. On też zapewne nie zauważyłby tego oddalenia przez długi czas. Zerkanie na Hiszpankę nie byłoby dla niego sygnałem, że coś się nie zgadza. Został jednak postawiony przed faktem dokonanym. Decyzja, o której nawet nie myślał, że chciałby ją podjąć, przyszła do niego sama. Nie łączy go z Manią nic, jest sfrustrowany i kiedy żona postanawia postawić na siebie, na realizację jakiegoś swojego marzenia, on umie tylko ją do tego dynamicznie zniechęcać.
To kolejna wyraźna różnica między nimi, coś, co ich dzieli. Ona gotowa jest podjąć ryzyko, nie zastanawiając się nad pesymistycznym rozwiązaniem, on z kolei cały czas tkwi przyczajony na swojej pozycji. Jednocześnie światy ich zainteresowań kompletnie się nie spotykają. On pyta: „Co dzisiaj gotowałaś?”, ona nie bardzo zdaje się szanować zajęcie męża. Pozostaje im więc spędzanie ze sobą czasu podczas wspólnych śniadań. Brak jednak w ich trakcie rozmowy o czymkolwiek innym niż które ma pokroić ogórki. Jest trochę tak, jakby obydwoje bardzo chcieli stworzyć prawdziwy dom, ale sami stanowili w nim element wymyślonej scenografii. Mania najprawdopodobniej do czasu, gdy spotkała mężczyznę, który nie tylko dzieli jej pasję, ale też odnosi na tym polu sukcesy, nie myślała, że jej związek jest niewystarczająco dobry. To właśnie rozmijanie się w tym, co rozumiemy jako dojrzałość, staje się pęknięciem nie do naprawienia. Być może, gdyby nasi bohaterowie umieli o tym ze sobą rozmawiać, zamiast pić wspólnie wino i palić jointy, mieliby jeszcze szansę coś naprawić. Zakładam, że obydwoje znajdują się w procesie kształtowania wiedzy o własnych potrzebach i godzenia się z ograniczeniami. Nie musiałaby to więc być rozmowa z gotowymi odpowiedziami. Ale taki dialog w ogóle nie zostaje podjęty. To, czego obydwoje chcą, zostaje w sferze niedopowiedzeń.
To właśnie rozminięcie się w tym, co rozumiemy jako dojrzałość, staje się pęknięciem nie do naprawienia. Być może, gdyby nasi bohaterowie umieli o tym ze sobą rozmawiać, zamiast pić wspólnie wino i palić jointy, mieliby jeszcze szansę coś naprawić. | Małgorzata Halber
„Piękni niedojrzali”
Bohaterowie „Kampera” toczą walkę o nowe wzorce dorosłości. Na drugim planie przewija się postać Doroty (Justyna Suwała), która jednocześnie zarabia na życie dzięki graniu i rysowaniu, ale zaraz przekroczy barierę dorosłości, bo spodziewa się dziecka. To jeden z ostatnich bastionów definiowania dojrzałości przez obowiązujące w społeczności narracje. Jednak ciążowy brzuch nie zabrania jej grania z kolegami na konsoli i nie nakazuje myślenia o dojrzałym życiu – takim, jakie symbolizuje postać Braciaka, w którego ramiona ucieka, trochę nie wiedząc dlaczego, Mania.
Najmocniejsza scena filmu to właśnie konfrontacja tych dwóch postaw. Moment, kiedy Kamper postanawia stawić czoła mężczyźnie, który go upokorzył, z którym zdradziła go żona. Przychodzi do jego restauracji pełen zemsty i złości i… zostaje przez niego jeszcze bardziej upokorzony. Braciak mówi z pogardą o takich, jak Kamper, chłopcach w krótkich spodenkach, mówi też o tym, że kobiety zawsze wybiorą tych innych, tych w garniturach, którzy swoimi samochodami przyjeżdżają pod swój lokal. Kamper nie tylko zostaje pozbawiony złudzeń co do swojego związku po tym, jak jego żona nie bardzo umie zachować się po zdradzie, robiąc raczej robi słodkie minki i chcąc dalej jeść śniadania, jak gdyby nic się nie stało. Dodatkowo dostaje bolesny cios w miejsce, które boli każdego z nas – w poczucie, że jest niedorosły i że nie żyje w taki sposób w jaki powinien. Cios w miejsce, w którym wiele z nas myśli: „Nie umiem podejmować decyzji”.
„Kamper” to opowieść o przemianie, jaka dotyka młodych mężczyzn w czasach, gdy nie trzeba pracować na etat, żeby utrzymać rodzinę. | Małgorzata Halber
Oprócz podstawowego warsztatu, powodującego, że nie przeżywa się katuszy zażenowania podczas słuchania dialogów, Grzegorzek oferuje nam coś więcej. „Kamper” to opowieść o przemianie, jaka dotyka młodych mężczyzn w czasach, gdy nie trzeba pracować na etat, żeby utrzymać rodzinę. Bohaterowie jego filmu żyją w momencie, w którym wzorzec Prawdziwego Mężczyzny, wcielany przez Braciaka, przestaje być jedynym modelem życiowego spełnienia. Ja w każdym razie chciałabym mieć męża, który pisze scenariusze gier komputerowych i chodzi w krótkich spodenkach, wiem tylko, że musielibyśmy spotkać się w momencie, kiedy on sam będzie wiedział, że nie ma w tym nic złego.
Film:
„Kamper”, reż. Łukasz Grzegorzek, Polska 2016.
*Ikona wpisu: fot. Materiały prasowe M2 Films