Światowa opinia publiczna zdążyła się już do tych wydarzeń przyzwyczaić. Zamachy samobójcze zdarzają się w Pakistanie tak często, że tylko najbardziej spektakularne z nich poruszają światowe media. Tak jest właśnie w przypadku niedawnego zamachu w Kwecie, stolicy Beludżystanu, który przyniósł śmierć pond 70 osób. Połowa ofiar to przedstawiciele środowiska prawniczego Kwety, którzy przybyli pod miejscowy szpital, by pożegnać zastrzelonego krótko przed zamachem kolegę prawnika, szefa beludżystańskiego stowarzyszenia sędziowskiego, Bilala Anwara Kasiego.
Zaskoczenia nie było
W Kwecie nie po raz pierwszy dochodzi do tak krwawego zamachu. Stolica pakistańskiej prowincji była już w przeszłości sceną podobnych krwawych zajść. Miasto, jak i cały Beludżystan, od dawna mają złą sławę jako miejsce niebezpieczne dla wszystkich, którzy są przeciwni wzrostowi siły talibanu; którzy reprezentują poglądy nie w pełni zgodne z szariatem, czyli prawem koranicznym; którzy wreszcie chcą modernizować Pakistan według zachodnich wzorów. Dla islamskich ekstremistów niezgoda na standardy islamskiego fundamentalizmu i radykalizmu oznacza automatycznie zdradę islamu i tym samym przejście do obozu wrogów, których należy bezlitośnie niszczyć – nawet za pomocą brutalnych zamachów samobójczych.
Walka o przejęcie kontroli nad krajem pomiędzy siłami tak zwanego umiarkowanego islamu, a radykałami, czy wręcz islamskimi terrorystami, nie jest w Pakistanie niczym nowym. Nie ogranicza się też wyłącznie do Beludżystanu, ale obejmuje praktycznie cały kraj. Obiektami podobnych ataków byli zarówno muzułmanie wyznający tradycję islamską, ale uważani przez radykałów za nie dość ortodoksyjnych, jak i chrześcijanie, czego nie tak dawny dowód mieliśmy w stolicy pakistańskiej prowincji Pendżab, mieście Lahore. Tam z okazji świąt wielkanocnych także doszło do krwawej łaźni, której celem mieli być chrześcijanie i tylko przypadek sprawił, że w większości ofiarami okazali się wyznawcy islamu. O ile jednak zamach w Lahore był mimo wszystko poważnym zaskoczeniem, to co stało się w Kwecie takim zaskoczeniem być nie może.
Stolica Beludżystanu jest bowiem od dawna siedzibą rozmaitej maści ekstremistów islamskich zarówno z Pakistanu, jak i z sąsiedniego Afganistanu. Nie bez przyczyny to właśnie w Kwecie znaleźli schronienie członkowie talibańskiej szury, uciekający z ogarniętego od lat wojną kraju. Jest rzeczą zupełnie oczywistą, iż o obecności przywódców afgańskich talibów na terenie Beludżystanu wiadomości miał i ma potężny i dobrze zorganizowany wywiad pakistański ISI. Ale wywiad ów – jak twierdzą eksperci – przez lata tolerował ich obecność. Na tym zresztą polegała i zapewne polega podwójna gra pakistańskich wojskowych. Z jednej bowiem strony deklarują się oni jako sojusznicy zachodnich operacji antytalibańskich prowadzonych na terytorium Afganistanu, z drugiej natomiast godzą się, by talibowie znajdowali bezpieczne schronienia na obszarze Pakistanu.
Talibowie rosną w siłę
Od samego początku była to gra niebezpieczna, bowiem dążący do rozszerzania swych wpływów taliban zaczął atakować także cele w Pakistanie. Niewykluczone, że celem ostatecznym takich działań jest destabilizacja kraju w takim stopniu, by islamskim ekstremistom udało się uzyskać dostęp do broni jądrowej, która jest przecież w posiadaniu sił zbrojnych Pakistanu. Droga do osiągnięcia takiego celu jest jeszcze daleka, ale starania w tym kierunku są przez talibów podejmowane.
Od pewnego czasu jednak armia pakistańska zaczęła zwalczać siły talibów na tak zwanych „terytoriach plemiennych” przy granicy z Afganistanem. Operacje te zyskały na intensywności, ponieważ destabilizacja kraju przestała być wygodna dla pakistańskich elit polityczno-wojskowych. W roku 2014 rozpoczęła się operacja o kryptonimie „Zarb-e-Azb”. Jej celem było zwalczenie ugrupowań ekstremistycznych działających na zachodzie Pakistanu, w rejonach graniczących z Beludżystanem, a leżącą u jej podłoża strategię zawarto w następujących słowach: wytropić, zniszczyć, oczyścić i utrzymać. Te działania pakistańskich wojskowych zaczęły przynosić efekty. Najrozmaitsze ugrupowania talibańskie operujące na tych ziemiach poczuły się zagrożone. Obecnie nadszedł czas odwetu, a w każdym razie podważenia sukcesów operacji „Zarb-e-Azb”.
Szef sztabu pakistańskiej armii, generał Raheel Sharif, nie miał nazajutrz po zamachu wątpliwości, iż ekstremistom chodziło właśnie o wykazanie, że operacja wojskowa nie zniszczyła sił talibanu. Zapewne miał rację. Skoro jednak miał rację, to wkrótce może się okazać, że operacja pakistańskiej armii rzeczywiście nie doprowadziła do znacznego osłabienia talibanu, a fakt, iż ekstremiści nie mogą już czuć się bezpieczni w swych sanktuariach, może być detonatorem kolejnych krwawych zamachów.
Jedno jest dziś pewne – Pakistan płaci wysoką cenę za wieloletnie przymykanie oczu na obecność talibów na swym terytorium. Ale trudno się dziwić, że to czynił, skoro pierwowzorem talibów byli afgańscy mudżahedini szkoleni właśnie w Pakistanie do walki z siłami sowieckimi w Afganistanie. Odległa już dziś przeszłość walki mudżahedinów z wojskami sowieckimi okupującymi niegdyś Afganistan powraca w swoistym, krzywym zwierciadle. Po wypędzeniu Sowietów z Afganistanu radykalni mudżahedini przekształcili się z biegiem lat w ortodoksyjnych talibów, dla których modernizacja regionu wedle wzorca zachodniego stała się głównym wrogiem.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Talk Radio News Service; Źródło: Flickr.com