Najnowszy film Naomi Kawase jest prostą, pełną ciepła opowieścią o roku z życia trojga głównych bohaterów – Sentaro (Masatoshi Nagase), dzierżawcy lokalu wyrabiającego dorayaki, małe naleśniki z farszem z pasty fasolowej, uczennicy Wakany (Kyara Uchida), jego stałej klientki, oraz Tokue (Kirin Kiki), starszej pani, która usilnie zabiega o zatrudnienie w naleśnikarni. Być może dla niektórych widzów film okaże się zbyt słodki (trochę jak dorayaki) i sentymentalny, niemniej jednak nawet za pozornym banałem mogą skrywać się głębia i istotne treści, przemycone niejednokrotnie w nieskomplikowanych i niewyszukanych słowach – zupełnie jak w japońskim haiku.
Kwitnąca wiśnia i fasolowa pasta
Pierwsze sceny filmu przywodzą na myśl dość spowszedniałe określenie Japonii jako Kraju Kwitnącej Wiśni – ukazują one hanami, coroczny, wywodzący się jeszcze ze starożytności rytuał polegający na zbiorowym oglądaniu w parkach rozwijających się kwiatów wiśni (zwanych sakura). Głęboka symbolika kwiatu wiśni pozostaje raczej nieuchwytna dla kogoś niezaznajomionego bliżej z kulturą japońską – najprościej rzecz ujmując, jest to symbol zarazem nowego początku, jak i vanitas, przemijania i kruchości. Symbol ten zostaje przewrotnie zestawiony z naleśnikami dorayaki serwowanymi przez Sentaro w jego niewielkiej budce – jeden z kwiatów zaplątuje się tam i trafia do naleśnika. Tak więc to dorayaki, nadziane fasolową pastą an, stają się esencją przemijającego piękna.
Do takiego wniosku można jednak dojść dopiero w kontekście całego filmu, a nie jego pierwszych scen. Na początku opowieści można dostrzec, że mało kto gustuje w wyrobach Sentaro, przesiaduje u niego co najwyżej garstka znudzonych uczennic, dlatego tym bardziej dziwi, że potrzebuje on dodatkowych rąk do pracy. Sprawy przybierają inny obrót, gdy wkrótce w drzwiach lokalu staje sympatyczna staruszka, Tokue, chętna, by wspomóc Sentaro. Ten długo się waha i przekonuje się dopiero, gdy próbuje zrobionej przez Tokue pasty an. (Tu drobna kulinarna dygresja: składnik ten, znany w Chinach, Korei i Japonii, w kuchni azjatyckiej jest czymś tak zwyczajnym jak w Europie dżem, tym niemniej bardzo trudno przyrządzić go ręcznie). Długa, prawie dokumentalna scena, w której Tokue uczy Sentaro, jak przyrządzić idealną pastę, stanowi jeden z jaśniejszych punktów filmu – widz, razem z postaciami, niecierpliwi się i z ciekawością wygląda rezultatu. Rezultatu, który zresztą okazuje się pomyślny – wkrótce do naleśnikarni Sentaro ustawiają się kolejki.
Powracająca przeszłość
Dość standardowym zabiegiem fabularnym wykorzystanym w filmie jest stopniowe odkrywanie przed widzem przeszłości bohaterów. Tokue nie jest zwykłą staruszką – jej powykrzywiane dłonie to pozostałość po przebytym w młodości trądzie. Wkrótce wychodzi też na jaw, że do dziś mieszka ona w sanatorium dla trędowatych (sanatoria takie były w swoim czasie objęte całkowitą kwarantanną i nikt z zewnątrz nie mógł się do nich dostać). Sentaro z kolei ma za sobą epizod kryminalny i dzierżawi lokal od kogoś, kto pomógł mu spłacić zaciągnięte długi. Najmłodsza bohaterka, Wakana, żyje wyłącznie z matką, która w ogóle się nią nie interesuje; jedynymi przyjaciółmi dziewczynki są Sentaro i żółty kanarek. Każde z nich, choć z pozoru normalnie funkcjonuje w społeczeństwie, jednocześnie musi ukrywać swoje słabości i przeżyte traumy, co kosztuje wiele wysiłku, a i tak nie zawsze gwarantuje sukces. Japońskie społeczeństwo, w którym relacje są na ogół sformalizowane, a role społeczne ściśle określone, wymusza na ludziach, którzy nie do końca się w nim odnajdują, podjęcie swoistej gry pozorów. Tak dzieje się w przypadku trądu Tokue – gdy wychodzi on na jaw, mimo iż żyjemy w epoce rozwiniętej medycyny i antybiotyków, wśród odwiedzających naleśnikarnię wybucha panika. W tego typu rzeczywistości każde odstępstwo od normy rzuca się w oczy, trudno jest, jak mówi Tokue, „przeżyć życie na przekór losowi”.
Japońskie społeczeństwo wymusza na ludziach, którzy nie do końca się w nim odnajdują, podjęcie swoistej gry pozorów. | Jakub M. Urbański
Pragnienie wolności
Wszystkich bohaterów filmu łączy pragnienie osiągnięcia wolności i niezależności od innych. Nowoczesne społeczeństwo może dostarczyć każdemu z nich wystarczająco dużo potrzebnych do przetrwania środków materialnych, ale nie zwalnia ich z obowiązku pozostawania w niedopuszczających ucieczki powikłanych sieciach zależności. Bardziej wolna niż pozostali jest jedynie Tokue, mimo iż nosi na sobie piętno wielu lat izolacji w ośrodku dla trędowatych. Tokue kocha naturę: drzewa, ptaki („ptaki są szczęśliwe i wolne”) i kwiaty, ponieważ wie, że choć natura ulega cyklicznym zmianom, to jest trwalsza niż ludzkie relacje. Sentaro dopiero do wolności dąży. Ma długi, które musi spłacić, pracując ponad siły, a okazjonalne pijaństwo wcale nie pomaga mu w rozładowaniu napięć. Wakana z kolei jest pozbawiona wolności zazwyczaj przysługującej beztroskim nastolatkom – musi stawić czoła zupełnie dorosłym wyzwaniom, na które niezupełnie wydaje się gotowa. Z uwagi na fakt, że tego rodzaju dylematy towarzyszą ludziom żyjącym na każdej szerokości geograficznej, warto przyjąć, że przesłanie zawarte w filmie Naomi Kawase jest uniwersalne, choć przez swoją uniwersalność może jawić się widzowi jako dość banalne i mało odkrywcze.
Smaczne rzeczy i wizualne piękno
Niektórzy recenzenci klasyfikują „Kwiat wiśni i czerwoną fasolę” jako reprezentujący specyficzny nurt foodie films/gourmet films, czyli filmów traktujących o jedzeniu, takich jak „Julie i Julia”, „Uczta Babette” czy „Jiro śni o sushi”. Nie jestem jednak skłonny podążyć tym tropem interpretacyjnym – w kulturze Azji Wschodniej, a więc w Chinach, Korei i Japonii, jedzenie jako takie jest niezwykle istotne i poświęca mu się bardzo dużo uwagi. Tam smakosz wszędzie znajdzie coś dla siebie – od najtańszych przekąsek, sprzedawanych w budach takich jak ta należąca do Sentaro, po luksusowe dania kosztujące setki dolarów, które nierzadko podawane są w zamkniętych lokalach dla elit. „Uśmiechaj się, jedząc smaczne rzeczy” – brzmi jedno z przykazań Tokue. Jest to mądrość, którą akurat Japończycy doskonale sobie przyswoili, zaś my, Polacy, jeszcze nie (pomimo rosnącej mody na gotowanie i slow food).
„Uśmiechaj się, jedząc smaczne rzeczy” – to mądrość, którą Japończycy doskonale sobie przyswoili, zaś my, Polacy, jeszcze nie. | Jakub M. Urbański
Niewątpliwie pociągający jest w filmie Kawase jego aspekt wizualny. Taką symetrię, dopracowanie szczegółów i estetyczność można z powodzeniem uznać za znak rozpoznawczy japońskiej kinematografii (za dobry przykład posłuży tu „5 centymetrów na sekundę”): miejski krajobraz Tokio ma swoje surowe piękno, słońce prześwieca przez gałęzie drzew, nieskazitelnie jasnoróżowe kwiaty wiśni ustępują miejsca zielonym liściom, które wraz z nadejściem jesieni żółkną i więdną. Także gra aktorska, zwłaszcza wcielającej się w Tokue Kirin Kiki, jest bezbłędna, choć powściągliwa i elegancka.
Czy warto?
Krytycy nie obeszli się z filmem Naomi Kawase szczególnie łaskawie, zarzucając jej popadanie w banalność i przesadny sentymentalizm. I owszem, komuś o bardziej cynicznym światopoglądzie oglądanie „Kwiatu wiśni…” wyda się zapewne stratą czasu. Dla tych zaś, do których od czasu do czasu przemawiają proste, bezpretensjonalne opowieści, przekazujące przy okazji ciekawe informacje o odległych kulturach, film Naomi Kawase będzie znakomitą propozycją.
Film:
„Kwiat wiśni i czerwona fasola”, reż. Naomi Kawase, Japonia 2015.
*Ikona wpisu: materiały prasowe Aurora Films