Sarek_okładka

Książkę Marcina Jacoby’ego połknęłam w szybkim pociągu na trasie Pekin-Szanghaj. Lektura skończyła się co prawda, zanim dotarłam na dworzec Hongqiao, ale wymuszone chwile bezczynności pozwoliły mi na zastanowienie się, dlaczego „Chiny bez makijażu” tak bardzo mi się spodobały (choć nie bez zastrzeżeń). Po pierwsze, Jacoby zna się na rzeczy i wie, o czym pisze, po drugie, posługuje się ładną i przystępną polszczyzną, a po trzecie, ma poczucie humoru, dystans do opisywanego tematu i do samego siebie. Dlaczego do siebie? Otóż „Chiny bez makijażu” nie są książką napisaną z chłodnego oddalenia, autor szczodrze dzieli się z czytelnikami informacjami ze swojego życia (bez obaw, nie zamieszcza zdjęć śniadań z Instagrama), nawet jeśli nie „dają mu twarzy”, czyli pokazują go w niezbyt korzystnym świetle. Czym dla Chińczyka jest twarz i dlaczego jest tak ważna – oczywiście, dowiemy się w czasie lektury.

Książek o aktualnym rywalu USA pojawia się u nas coraz więcej, jednak wciąż niewiele jest publikacji spełniających równocześnie dwa kryteria: wartościowych i nie naukowych, tylko przeznaczonych dla czytelnika bez jakiejkolwiek wiedzy o Chinach. A brak wiedzy o Chinach wśród szerokiej publiczności (czyli niesinologów) jest w Polsce stanem normalnym i piszę to bez złośliwości czy wyrywania sobie włosów z głowy. To po prostu konsekwencja totalnego pomijania tego kraju i jego kultury w podręcznikach szkolnych. Gdy na pierwszych zajęciach pytam studentów sinologii: „Co Państwo wiedzą o Chinach?”, okazuje się, że Państwo Środka kojarzy im się z Wielkim Murem, Mao Zedongiem (choć przez stary zapis Mao Tse-tung nie potrafią go poprawnie wymówić), papierem i wojnami opiumowymi. I to koniec, bo właśnie tyle wiedzy oferuje program szkolny od podstawówki do liceum. Oczywiście, Chiny pojawiają się coraz częściej w mediach, wszyscy widzą chińskie produkty na półkach, wiedzą, że to wzrastające mocarstwo itp., ale newsy nie przekładają się na przyrost wiedzy i budowanie spójnego obrazu Chin w umysłach Polaków.

Dlatego książka Jacoby’ego jest niezwykle wartościowa i potrzebna – w końcu na rynku pojawił się przystępny i fachowy przewodnik dla do-tej-pory-niezainteresowanych. „Chiny bez makijażu” nie wymagają wiedzy wstępnej, autor cierpliwie prowadzi czytelnika za rękę – od rzeczy podstawowych i najprostszych (geografia, trochę historii, tożsamość, język i pismo) poprzez bardziej skomplikowane (choćby kłopotliwe dziedzictwo Mao czy rozwój gospodarczy) aż do kwestii relacji polsko-chińskich. Jacoby, zapewne dzięki doświadczeniu dydaktycznemu, wie doskonale, czego Polacy o Chinach nie wiedzą, a powinni, i skupia swoją uwagę właśnie na tych zagadnieniach. Ten plus jest również małym minusem – ktoś już interesujący się Chinami i mający za sobą choćby kilka lektur czy krótką naukę języka odłoży „Chiny bez makijażu” wzbogacony o niewielki ładunek wiedzy, choć uporządkowanie informacji i pokazanie ich z perspektywy autora powinny ten brak wynagrodzić. Lektura nie zmęczy nawet mniej wyrobionych czytelników, w opowieść zgrabnie wpleciono dykteryjki, ciekawostki i anegdoty z życia autora.

Od świerszczyka do cenzury

Jacoby pokazuje Chiny z wielu stron. Tłumaczy sprzeczności pozorne i te prawdziwe. Podaje jedną informację, zaraz potem prezentuje inną, zaprzeczającą poprzedniej, i konstatuje, że taki właśnie jest ten kraj – skomplikowany, momentami sprzeczny, paradoksalny i umykający naszym kategoriom i schematom myślowym. Wyjaśnia chiński punkt widzenia na różne aspekty niełatwego życia zwykłych mieszkańców Państwa Środka i konfrontuje go z siedzącymi w naszych głowach stereotypami. Udowadnia nam, że zalew chińskich podróbek na naszych bazarach to zasługa polskich biznesmenów, którzy chętnie zamawiali i kupowali tanią tandetę. Tłumaczy, na czym polega oficjalne bycie krajem komunistycznym, choć w rzeczywistości, poza sloganami i hasłami, komunizmu, zwłaszcza w sensie równości i opieki socjalnej, w Chinach raczej się nie doświadcza. Wyjaśnia, dlaczego Chińczycy kochają i czczą Mao Zedonga, pomimo świadomości, ile grzechów i błędów ma on na sumieniu. Bardzo ciekawy jest ustęp o chińskich pojęciach i logice, w którym dowiadujemy się, w jak odmienny sposób Chińczycy, np. definiują hasła w słownikach, traktują przepisy prawne, a także dlaczego w sklepach z „Artykułami zdrowotnymi dla dorosłych” kupimy wibrator, ale świerszczyka już nie dostaniemy.

Autor nie stroni także od tematów trudnych i kontrowersyjnych, np. cenzury i propagandy. „Przeciętny Chińczyk żyje w informacyjnym akwarium, dość obszernym i ładnie urządzonym, i jeśli tylko nie rozpędzi się za bardzo i nie uderzy w którąś z jego szklanych ścian, może nigdy nie odczuć, że to życie w zamknięciu”. Bardzo zapadła mi w pamięć anegdota o znajomym autora pracującym w instytucji państwowej zajmującej się propagandą i cenzurą. Znajomy, doskonale zdający sobie sprawę ze swojej roli w okłamywaniu społeczeństwa, manipulowaniu faktami i zatajaniu niewygodnych informacji, w dzień pilnie wykonuje dyrektywy z góry, wieczorami przy piwie użala się nad sobą i narzeka, jak bardzo ma dość swojej pracy – „Zbuntowany w środku, zachowawczy i rozważny na zewnątrz. Nienawidzi systemu, ale w pracy głośno go wychwala”. Jaka jest konkluzja historyjki? Znajomy dalej robi to, co robi, bo pensja dobra, praca stabilna, z czegoś przecież trzeba żyć. Ot, taki konformista jak większość z nas, nie ma człowieka, który nie musiałby czasem zrobić czegoś wbrew sobie i swoim zasadom, doskonale to rozumiem. Jednak trochę zawiodła mnie pełna akceptacja Jacoby’ego wobec tej postawy, jak również porównanie chińskiej cenzury – wszechogarniającej i niepozostawiającej żadnego nietkniętego swoim wpływem medium – do tsunami durnych reklam i marketingowych manipulacji atakujących Polaków z radia i telewizora. Jednak Polak, gdy tylko mu się zachce, może zmienić stację, kanał, czasopismo, czytać poważną publicystykę i porównywać opinie z wielu stron politycznego sporu. Ma wybór! Chińczyk jest go pozbawiony. Praktycznie nikt nie jest już w stanie przebić się przez coraz grubszą szybę oddzielającą go, nie powiem górnolotnie: od prawdy, ale od różnorodności, wielu głosów, sprzecznych opinii, dzięki którym może budować własny obraz świata, a nie łykać ten jedynie słuszny, bo zatwierdzony przez partię.

W „Chinach bez makijażu”, mimo drobnych zastrzeżeń, znalazłam to, czego do tej pory bardzo mi brakowało, czyli po prostu lekką i fajną opowieść o kraju i jego mieszkańcach. Spokojnie można polecić ją komuś, kto wie tylko tyle, że Chińczycy jedzą ryż, jeżdżą na rowerach w słomianych kapeluszach i nie wiadomo jakim cudem produkują wszystko na świecie.

 

Książka:

Marcin Jacoby, „Chiny bez makijażu”, wyd. Muza SA, Warszawa 2016.