Już ze względu na sam tytuł najnowszy film Yanna Arthus-Bertranda ustawia się w ciągu znaczących prób uchwycenia humanizmu – takiego samego, który odnaleźć można w poetyckich zdjęciach z podpatrzonej codzienności przez takich fotografów jak Henry Cartier-Bresson, Willy Ronis czy Robert Doisneau. Wszyscy oni za sprawą cichych i niepozornych aparatów małoobrazkowych mogli wcielić się w rolę błyskotliwych obserwatorów, flaneurów, dla których każda uliczna scena czy napotkana osoba mogły być tematem dla obrazów pełnych dystansu, ciepłej ironii czy intensywności relacji.
Humanizm ten zawierał się w pełnym zrównaniu bohaterów – bez względu na pochodzenie, tożsamość, szerszy kontekst politycznego, które to, jak uczyła ciągle świeża i boląca historia, mogą być źródłem konfliktów. W tym często sięgającym do gładkiej poetyki sposobie obrazowania coraz widoczniejsze z perspektywy czasu jest socjalistyczne nastawienie samych fotografów. O ile deklarowana równość pozwalała na zajęcie się człowiekiem ze wszystkimi jego rytuałami codzienności, pytać można, czyją codzienność wybierali do ukazania? Przede wszystkim były to osoby z nizin społecznych, gorzej sytuowane, bezdomne, niedotknięte ostrą klasową stygmatyzacją – jak dzieci – albo – tak jak na kanonicznym zdjęciu Paula Stranda – niepełnosprawne.
Dla wielu aparat fotograficzny próbuje – niczym wziernik lub peryskop – od blisko dwóch wieków (właśnie minęła 177 rocznica wynalezienia fotografii) odnaleźć drogę do pokazania niepodważalnej i przede wszystkim widzialnej i wyczuwalnej prawdy o człowieku. W tym właśnie kontekście niesamowicie silnie na przestrzeni historii tego medium naświetlony zostaje wspomniany fetysz – portretowania słabszych i wykluczonych, tak jakby w ich przypadku tej poszukiwanej prawdy mogłoby być więcej. Yann Arthus-Bertrand wraz ze swoim najnowszym filmem wydaje się być spadkobiercą tej tradycji, wręcz deklaruje przy okazji promocji dzieła, że woli pokazywać życie wykluczonych czy słabszych, ponieważ jest ono ciekawsze.
Obraz świata
Reżyser „Człowieka” to przede wszystkim fotograf, którego zdjęcia trudno dostępnego, bo obserwowanego z lotu ptaka, piękna świata, zapewniły międzynarodowe uznanie. Na przestrzeni wieloletniej kariery stworzył w ten sposób setki kadrów, które zachwycają, zaskakują, a niekiedy i oszałamiają za sprawą umiejętnych kompozycji, w których krajobrazy składają się na harmonijne, geometryczne formy. W tej najczęściej przyjmowanej przez niego perspektywie odnaleźć można również analogie do wyborów fotografów humanistycznych. Tu również chodzi o uniknięcie kontaktu, niezaburzanie naturalnego porządku i korzystanie z nadarzających się okazji do stworzenia poruszającego obrazu. A wspiera to niezwykła sprawność w budowaniu ciekawych scen, którą autor dzieli ze swoimi protoplastami.
Fotografie ziemi, prócz walorów czysto estetycznych, są dla Arthus-Bertranda rodzajem broni w walce o bardziej biozrównoważony świat. Ta ekologiczna świadomość pozwoliła mu prowadzić program we francuskiej telewizji, z pomocą którego kontynuuje swoją misję. W tym podejściu również nie jest daleki od swoich mistrzów, ale również od noblisty Ala Gore’a czy też papieża Franciszka wskazujących na deficyt odpowiedzialności człowieka jako mieszkańca i użytkownika planety.
Sekwencje „Człowieka” zestawione są w ten sposób, by nie budować poczucia, że łatwo się ze sobą wiążą. Bliżej im raczej do rywali niż do partnerów.|Jakub Śwircz
Właśnie ten zły gospodarz staje się bohaterem filmu Arthus-Bertranda, który wraz z rosnącym zasięgiem działań wprowadził do swojego instrumentarium kamerę filmową. W „Człowieku” znajdziemy oczywiście fotografie z lotu ptaka, wykonane w najróżniejszych zakątkach świata, poczynając od pustyń Afryki, a kończąc na stadionie Borussii Dortmund. Jednakże są one zaledwie dopełnieniem i barwnym tłem dla 60 wywiadów z ludźmi z całego globu, którzy odpowiadają na jednakowe pytania w rodzaju: czym jest miłość? kiedy są szczęśliwi? Każda z postaci pokazana jest w ten sam sposób, w półzbliżeniach, na czarnym, czystym tle, jakby z zamiarem stworzenia nowej humanistycznej typologii. W tej przyjętej metodzie dojść ma do zrównania wszystkich rozmówców i oczyszczenie ich z kontekstów takich, jak narodowość, wiek, a nawet imię. Bohaterowie nie są bowiem podpisani, kolejnych twarzy nie przedziela na zasadzie pauzy i wprowadzenia żadna tabliczka, która byłaby drogowskazem do odpowiedniej interpretacji. Przez ten zabieg oczyszczenia spotkać się mogą rozmówcy różni względem siebie, jak na przykład ojcowie zabitych dzieci z dwóch przeciwnych stron konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Zabieg ten pozwala na lepsze wybrzmienie często bardzo prostych słów, którymi dzielą się kolejne osoby czy też podkreślenie uniwersalności problemów takich, jak wykluczenie społeczne ze względu na orientację seksualną. Postaciom i ich słowom, nie przeszkadza nic w tle, aż do momentu gdy pojawiają się barwne płaszczyzny, piękne żywe kompozycje, które z pomocą muzyki świata kradną uwagę.
Sekwencje te zestawione są w ten sposób, by nie budować poczucia, że łatwo się ze sobą wiążą, a treść wypowiedzi rozmówców wpływa na odbiór przewijających się przed oczami krajobrazów. Bliżej im raczej do rywali niż do partnerów. Od strony technicznej pozostają przykładem doskonałego kunsztu fotografa i odzwierciedlają zasady humanistycznej fotografii: świetna kompozycja, kilka planów, relacje między postaciami w prostych obserwowalnych scenach i jak największa możliwa anonimowość operatora. Samo panowanie nad kolorem jest już warte docenienia i zbliża francuskiego twórcę do takich mistrzów barwy, jak na przykład Alex Webb.
Przy całości doświadczenia, jakie oferuje „Człowiek”, nie sposób nie wspomnieć o jego rozmiarach. To długi, blisko trzygodzinny film, zbudowany na zasadzie multimedialnych ekranów, których kolejność oglądania nie ma decydującego znaczenia. Potwierdzenie tego zabiegu znaleźć można na kanałach YouTube’a, które są przygotowane do promocji dzieła. Oglądać tam można wybrane zestawy rozmów i obrazów. To strategicznie słuszny ruch autora, który na przygotowania swojego najnowszego dzieła poświęcił trzy lata. Przyniosły one ponad 2 tys. rozmów realizowanych przy współpracy z ponad 50 dziennikarzami, którzy podróżowali po całym świecie.
Przez tę skalę „Człowieka” nazwać trzeba raczej nie tyle filmem, co projektem, obliczonym na konkretne efekty, jakimi są walka o lepszy, czystszy i spokojniejszy świat. Do realizacji tak szeroko zakrojonego projektu potrzebne było wsparcie znaczących partnerów, którymi okazali się Google i ONZ. W efekcie premiera filmu odbyła się w siedzibie tej drugiej instytucji w obecności najważniejszych działaczy. Jakkolwiek misyjność „Człowieka” wydaje się słuszna, tak z pewnością tego wieczoru wielu z widzów wprawionych w długich posiedzeniach mogło poczuć się znużonych i przytłoczonych, właśnie ze względu na samą masę materiału.
Historia poza kadrem
Jednocześnie ten gargantuiczny format filmu Arthus-Bertranda wydaje się powtarzać w swojej próbie totalności główne dzieło humanistycznej fotografii, jaką była słynna wystawa „Rodzina człowieka” prowadzona przez Edwarda Steichena i pierwotnie pokazana w MOMA w Nowym Yorku w 1955 r. Była ona jednym z pierwszych tak globalnych wydarzeń fotograficznych, przyciągnęła w sumie blisko 10 mln odwiedzających. Od początku ekspozycji, która była skomplikowanym labiryntem zbudowanym z 503 zdjęć, stworzonych przez 273 twórców z 63 krajów, towarzyszyły liczne kontrowersje związane z pobudkami jej powstania. Podzielona na 37 obszarów tematycznych, jak miłość, rodzina, zabawa, dzieci czy praca, stanowiła próbę zrównania wszystkich ludzi niezależnie od kontekstów politycznych czy tożsamościowych, odbudowania domniemanej wspólnoty na powojennych gruzach. O fizycznej bliskości danych fotografii decydować miały jedynie wizualne podobieństwa i dany temat. Dobranym przez Steichena zdjęciom towarzyszyły liczne cytaty, które w skrócie można określić mianem mądrości ludowych czy, jak nazwał je Roland Barthes w swoich „Mitologiach”, „pierwotnych przysłów” [1].
Reżyser „Człowieka” zdaje się próbować, by w swoim obrazie przykryć i zniwelować historię, rozpostrzeć nad konfliktami jednocząca miłość.|Jakub Śwircz
Ten sam francuski myśliciel dostrzegł jednak w amerykańskiej wystawie przejaw nie tyle humanizmu, co „postępowego humanizmu”, który w swojej naiwności prowadzić musi do kłamstw i uproszczeń: „Wszystko – treść i fotogenika zdjęć, wypowiedź, która je uzasadnia – zmierza do usunięcia determinującego ciążenia Historii: zatrzymujemy sentymentalizm przenikania do owej ostatecznej strefy ludzkich zachowań, tam, gdzie historyczna alienacja wprowadza swoje «różnice», które nazwiemy po prostu «niesprawiedliwościami». Ten mit «kondycji» ludzkiej opiera się na bardzo starej mistyfikacji, która zawsze polega na umieszczaniu Natury u podstaw Historii. Cały klasyczny humanizm domaga się, aby odsłaniając nieco historię ludzi, relatywność ich instytucji lub powierzchowną różnorodność kolorów skóry (…), można było bardzo szybko dojść do głęboko ukrytego sedna uniwersalnej natury ludzkiej. Postępowy humanizm – przeciwnie – musi zawsze dążyć do odwrócenia terminów tego bardzo starego oszustwa, bez przerwy oczyszczać naturę, jej «prawa» i «granice» po to, aby odkryć w nich Historię i w końcu samą Naturę uczynić historyczną” [2].
Steichen nawet nie tyle, jak chciał to widzieć Barthes, zrywał ze swojej ekspozycji Historię, ile raczej próbował ją przykryć i zniwelować. Podobnie wydaje się czynić reżyser „Człowieka”, który, co prawda, nie pomija tematów konfliktów, wojen i zbrodni, ale ustawia ponad nimi jednoczącą miłość, tak jakby za jej pomocą chciał ochronić cały świat. Ten ruch w połączeniu z rozwlekłą formą i niezwykłą atrakcyjnością obrazów sprawia, że może się pojawić zarzut pewnej naiwności, która nie pozwala naostrzyć porządnie narzędzia, jakim mógłby być tak instytucjonalnie wsparty film. Zamiast tego wraz ze znużeniem pojawia się pytanie o przekaz; o to, co nowego dostarcza film, prócz indywidualnych spotkań z rozmówcami.
Naiwność i krytyka
Ten negatywny odbiór wzmacnia pojawiający się w konsekwencji przyjętej formy patos. Sam Arthus-Bertrand podkreśla, że inspirował się między innymi „Drzewem życia” Terrence’a Malicka. I rzeczywiście, ta podniosła atmosfera znana z filmu amerykańskiego reżysera wydaje się być wyczuwalna również u autora „Człowieka”, zwłaszcza gdy spojrzy się na te produkcje jak na wielkie traktaty wizualne. Wysokie tony są tu silnie wyczuwalne, ponieważ zarówno amerykański reżyser, jak i francuski twórca, chcą wyjawić widzowi tajemnice życia, czy to dotyczące wprost jego cykli, czy też faktu, że ludzie mają indywidualne historie, cierpią i tęsknią za miłością i akceptacją.
Inną z przeszkadzających w odbiorze „Człowieka” cech jest jego brak krytycyzmu, ten sam rodzaj naiwności, który pozwalał Cartier-Bressonowi na przedstawienie ZSRR tuż po śmierci Stalina jako kraju podobnego do zachodniej Europy, zamknięcie scenek z codziennego życia, na obserwowanie których dostał pozwolenie, w tej samej poetyckiej swobodzie, jaka świetnie sprawdzała się na ulicach Paryża. Czego najlepszym przykładem jest, ikoniczne skądinąd, zdjęcie czekających na przystanku młodych dziewczyn, na które pada wzrok spacerujących żołnierzy.
Brak krytycznej gardy filmu jest ciekawy również w zestawieniu z jego anachronicznością, zwłaszcza jeśli spojrzy się na współczesną fotografię, która podobnie jak ta Arthus-Bertranda eksploruje często temat pejzażu. Właśnie w nim udaje się takim artystom jak Michael Light, Andreas Gursky czy Edward Burtynsky podjąć ważne, zbieżne z pracami Francuza tematy. Jednakże czynią to w zupełnie inny sposób, zgodni co do tego, że fotografia może i powinna kłamać, mamić i wymuszać na nas sceptyczne nastawienie.
Przykładowo lotnicze zwykle czarno-białe zdjęcia Lighta można ustawić w kontekście całej linii fotografii, poczynając od tej towarzyszącej amerykańskim pionierom, która zachwycała się niewinnością i skalą nowej ziemi. Jak jednak pokazuje Light, z tej czystości nic już niestety nie zostało, ponieważ ziemia ta została poddana władczym działaniom człowieka. Przy całej ostrości spojrzenia prace autora słynnego „100 Suns” pozostają również namysłem nad American dream, władzą i historią. Z kolei Gursky, którego prace biją kolekcjonerskie rekordy, działa jak antropolog, który czerpie z narzędzi archeologicznych, by w krajobrazie odszukać ludzkie relacje, funkcje i ich wpływ na świat. Jego obrazy są zwykle konstruowane z wielu poszczególnych ujęć w taki sposób, by uzyskać jeden idealny, bardziej realny, perfekcyjny niż rzeczywistość. W efekcie na wielkoformatowych zdjęciach, chłodnych, analitycznych podaje on laboratoryjny wycinek ludzkich działań.
I wreszcie Burtynsky, możliwe że najbliższy samemu Yannowi Arthus-Bertrandowi. Podejmuje on tematy związane z industrializacją przestrzeni i wielkim przemysłem, ukazuje obrazy z przemysłowych stref Chin, kopalni, wysychające źródła wody czy rafinerie i pola naftowe. Wszystkie one zawierają krytyczny aparat poznawczy, analizują dogłębnie temat i nie szantażują emocjonalnie, w przeciwieństwie do prac Arthus-Bertranda.
I może właśnie to ten element szantażu – bez analizy, bez zarysowania szerszego kontekstu, przedstawienie indywidualnych krzywd, na tle pięknych obrazów, podlanych przejmującą muzyką, która ma łapać każdego za serce – wydaje się największą przeszkodą w odbiorze „Człowieka”.
Przypisy:
[1] R. Barthes, „Mitologie”, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2008, s. 218.
[2] Tamże.
Film:
„Człowiek”, reż. Yann Arthus-Bertrand, Francja 2015.
[yt]FBC6v5toeac[/yt]