Posunięcie, tyleż kontrowersyjne co skuteczne w pozyskiwaniu poparcia, jest nieustannie przedmiotem ostrej krytyki ze strony tzw. elit, opozycji oraz mainstreamowych (nowych „niepokornych”) mediów do tego stopnia, iż rzeczywiście można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z zaplanowaną kampanią mającą na celu zdyskredytowanie pomysłu, a przy okazji jego beneficjentów, czyli zwykłych Polaków.

W istocie trudno w opozycyjnych mediach nie zauważyć pewnego protekcjonalizmu i wyższości wobec Polaków – beneficjentów 500+, tych którzy rzekomo dali się „przekupić” PiS-owi obietnicą pieniędzy na każde dziecko, czego niedawnym dowodem był spór o opublikowany w „Newsweeku” artykuł na temat polskich turystów, rzekomo beneficjentów programu 500+, którzy rujnują polskie plaże.

Czy lewica po 500+ ma sens?

Poważnie jednak program 500+ jest krytykowany przede wszystkim z trzech powodów. Po pierwsze, pada pytanie, czy jako instrument polityki społecznej mający podnieść dzietność polskich rodzin/kobiet jest rzeczywiście skuteczny. Twórcy programu szacują, że dzięki programowi ma się urodzić w najbliższych latach 10–20 tys. dzieci więcej, ale nie ma na to żadnych dowodów, bo nie prowadzono wcześniej żadnych badań ani programów pilotażowych. 

Po drugie, czy nasz budżet na to stać (program na rocznie kosztować 20 mld zł)? I znów, raczej nie, do czego w chwili szczerości przyznał się sam wicepremier Morawiecki, twierdząc, że to program realizowany na kredyt. Słowa Morawieckiego potwierdza też rekordowa dziura przewidziana w przyszłorocznym budżecie.

I wreszcie, po trzecie, pojawia się zarzut, że ludzie zwyczajnie roztrwonią pieniądze na swoje nałogi, kaprysy czy zachcianki, zamiast „zainwestować” je w dzieci. Co rusz media obiegają informacje o tym, o ile wzrosła sprzedaż tabletów, telewizorów plazmowych (trudno je uznać za towary pierwszej potrzeby) czy używanych samochodów.

Nietrudno krytykować 500+ z pozycji wolnorynkowych i antysocjalnych, które prezentują media i część partii opozycyjnych. Znacznie trudniejsze zadanie stawia ten program przed lewicą z partii Razem. Oto PiS, partia ultrakonserwatywna, spełnia postulaty socjalne z rozmachem nieznanym od 27 lat, ale przy okazji demoluje porządek konstytucyjny państwa i obyczajowo cofa nas do wieków ciemnych.

Bo elity nie rozumieją

Po początkowej rezerwie do programu „500 zł na dziecko” wyrażonej przez Krzysztofa Adamskiego z Razem na łamach „Kultury Liberalnej”, który nazwał projekt „kiepsko zaplanowanym rzucaniem pieniędzy w problemy”, zniechęcającym ludzi do pracy, promującym stereotypowy katolicki wzorzec rodziny i nastawionym na pomoc przede wszystkim wielodzietnym średniakom, a nie rodzinom ubogim – partia zmieniła linię i porzuciła wątpliwości. Zmianę frontu najlepiej odzwierciedla emocjonalny i ogromnie popularny wpis Łukasza Molla na Facebooku oraz wywiad Mateusza Trzeciaka dla „Polska The Times”. W tej rozmowie Trzeciak stwierdził, że 500+ to „najbardziej ambitny program socjalny w III RP”, realnie poprawiający jakość życia.

Moll z kolei, działacz Razem, w swoim wpisie łaja elity, że te nie widzą różnicy między konsumpcją a zaspokajaniem podstawowych potrzeb rodzinnych. Wykształciuchy z miast nie są w stanie pojąć, że ludzie z 500+ finansują przede wszystkim własne podstawowe potrzeby konsumpcyjne – „nowe buty dla taty, nową sukienkę dla mamy i nowy samochód dla całej rodziny oraz spłatę długów”, przekonuje Moll.

Jego zdaniem 500+ przywraca tym ludziom poczucie godności i bezpieczeństwa materialnego. I nie możemy winić ludzi za to, że nie wydają tych pieniędzy na obozy językowe czy zajęcia sportowe dla dzieci. 500+ podnosi status materialny oraz jakość życia całej rodziny poprzez zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych również rodziców, a nie tylko dzieci.

Więcej pieniędzy w domu, to mniej stresu wśród domowników, a co za tym idzie mniej przemocy domowej, alkoholu, depresji. Więcej pieniędzy dla kobiet to możliwość odejścia z niskopłatnej pracy, by poświęcić się dzieciom i domowi, lub porzucenia męża alkoholika, który znęca się nad rodziną, mówi z kolei Trzeciak. Słowem, same dodatnie plusy.

Ale czy Razem rozumie lepiej?

Takie postawienie sprawy – o ile nie jest wykalkulowanym politycznym ruchem mającym na celu przymilenie się do części wyborców, którzy zagłosowali na PiS, omamieni obietnicą 500 zł na dziecko – jest wyrazem albo skrajnej naiwności, idealizmu i ludomanii, albo wręcz skrzywionego obrazu świata i rzeczywistości społecznej, o który lewicy nie chcę posądzać.

Chwytający za serce i pouczający wpis Molla, zdaje się pomijać jeden ważny szczegół. Otóż, nie żyjemy w czasach „Placówki” Prusa czy „Naszej szkapy”, XIX-wiecznej nędzy polskich chłopów czy proletariatu miejskiego. Zresztą gdyby rzeczywiście 500+ dostawały tylko rodziny żyjące w ubóstwie, na przykład w formie zwiększonych zasiłków rodzinnych, nikt by się przecież nie oburzał. Ale w programie 500+ nie ma żadnego progu dochodowego. Pojawia się zatem stare pytanie, czy równo to jest zawsze „sprawiedliwie” i „słusznie”? Nie, nie zawsze. I lewica bardzo dobrze o tym wie.

Przywracanie czy odbieranie godności?

Widzę trzy powody, dla których „elity” nie lubią 500+ i z tych samych powodów nie powinno lubić go Razem czy każda ideowa lewica.

500 zł na dziecko dla każdego jest w aktualnej formie przekupieniem społeczeństwa, by siedziało cicho, kiedy PiS demoluje kraj. Bo jak powiedziała pani Stanisława z Jeżowa w Podkarpackim, gdzie PiS uzyskało ponad 80-procentowe poparcie: „ludzi najbardziej interesuje, jaka korzyść z rządów będzie dla nich. A nie demokracja”. I to jest niestety bardzo bolesna prawda, wobec której nawet najzagorzalszy obrońca demokracji, mędrzec czy członek elit pozostają bezsilni.

Nie chcę oceniać, które wydatki są racjonalne czy moralnie słuszne. Albo czy wydawanie pieniędzy na siebie, a nie na dzieci jest dopuszczalne, czy nie. Ludzie dostają dodatkowy zastrzyk gotówki do ręki i mogą go spożytkować, jak im się podoba. Pierwsze badania, dotyczącego tego, na co Polacy wydają pieniądze z 500+ sugerują, że większość środków jest przeznaczana na „żywność, ubrania i edukację dzieci”. Kłopot w tym, że te analizy są oparte wyłącznie na deklaracjach ankietowanych. A kto z respondentów przyzna się obcej osobie, że wydał środki z 500+ na nową parę drogich butów, szminkę, plazmę czy nowy telefon?

Tak naprawdę nie jesteśmy więc w stanie ustalić przeznaczenia tych środków, bo pieniądze z programu nie są przecież znaczone, ani nie trafiają na żadne specjalne subkonta. Wyniki sprzedaży sieci handlowych mówią, że wzrosły obroty, możemy więc jedynie uznać, że Polacy wydają je na konsumpcję. A na której parze butów i za ile kończy się zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych, a zaczyna zbytek i nadmierna konsumpcja, z którą przecież lewica zażarcie walczy? Tego od Razem nie słyszymy.

Wreszcie program prowadzi też do dezaktywizacji zawodowej kobiet, co sprawia, że kobiety stają się uzależnione od pieniędzy partnera i pomocy państwa. Tymczasem promocja zatrudnienia kobiet jest ważnym lewicowym i równościowym postulatem. Fakt, że kobiety rzucają niskopłatne prace, bo dostały 500+, nie powinien być powodem do radości, ale świadczy wyłącznie o kiepskiej kondycji polskiego rynku pracy w określonych branżach, zwłaszcza tych sfeminizowanych. To tam trzeba szukać sposobów na poprawę sytuacji kobiet, a nie w programie 500+. Bo za kilka lat, gdy dzieci podrosną i skończy się 500+, te same kobiety będą żałowały, że dobrowolnie pozbawiły się prawa do minimalnej niezależności finansowej, jaką daje praca.

Badania z innych krajów pokazują, że rzeczywiście kobiety, które są niezależne ekonomicznie, częściej decydują się odejść od znęcającego się męża niż kobiety, które samodzielności finansowej nie mają, nie pracują i zajmują się tylko domem. Jeśli jednak zależy nam na usamodzielnieniu się kobiet, zwłaszcza tych będących ofiarami przemocy, tym bardziej powinno się zachęcać kobiety do aktywności zawodowej i zdobywania niezależności ekonomicznej, a nie je do tego zniechęcać. Na marginesie można tylko przypomnieć, że eliminacja kobiet z rynku pracy i ich powrót do roli kur domowych w „Uległości”, ostatniej powieści Michela Houellebecq’a, również nastąpiły poprzez przyznanie im zasiłków na dziecko.

Dawanie pieniędzy za darmo nie jest przywracaniem, ale raczej odbieraniem godności. Nie służy też promocji dzietności, jeśli dostajemy pieniądze za już posiadane dzieci, a nie po to, żeby je mieć czy rodzić ich więcej. Wyobraźmy sobie małżeństwo 35-latków z dwójką dzieci w wieku 9 i 10 lat. Czy program 500+ zachęci ich do powiększenia rodziny? Mało prawdopodobne. A mimo to staną się beneficjentami programu, który z założenia miał promować wzrost dzietności!

500+ w obecnej formie może też zniechęcać kobiety do pracy i promuje bardzo konkretną wizję rodziny. Zamiast więc wyzwalać, ubezwłasnowolnia kobiety, sprowadza rodzicielstwo do wydawania pieniędzy i – jeśli nie jest skierowany do osób naprawdę potrzebujących – czyni z ludzi jeszcze większych niewolników kupowania, posiadania i konsumowania. Wszystko to nie należy przecież do agendy lewicy.

***

Gdy José Mujica „najskromniejszy prezydent świata” ustępował ze stanowiska prezydenta Urugwaju, powiedział zrezygnowany, że ludzie dzisiaj wolą nowego iPhone’a niż sprawiedliwość społeczną. Program 500+ zdaje się być niestety kolejnym dowodem na tę smutną prawdę – ludzie wolą tablet i plazmę niż praworządność, liberalną demokrację czy świeckie państwo.

To prawda, że licytowanie się na socjalne postulaty z PiS-em jest dla lewicy w tym momencie bardzo trudnym zadaniem. Zwłaszcza jeśli PiS kosztem powiększania deficytu budżetowego spróbuje zrealizować inne pomysły ze swojej socjalnej agendy, jak program mieszkaniowy czy minimalną stawkę godzinową. Jednak apologia 500+ w aktualnej formie to jeszcze bardziej karkołomny pomysł. Partio Razem, nie tędy droga!

 

* Fotografia wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com