Sytuacja przy granicy polsko-białoruskiej w Terespolu, gdzie w miniony poniedziałek zebrało się ponad stu Czeczenów, którzy chcieli w Polsce złożyć wniosek o azyl, w połączeniu z reakcją ministra Błaszczaka jest wymownym przykładem absurdu, do jakiego doszliśmy w debacie na temat imigracji.

Działania polskiego rządu jawnie złamały postanowienia Konwencji Genewskiej o statusie uchodźcy, nakazującej pozwolenie każdemu cudzoziemcowi na złożenie wniosku o status uchodźcy i legalny pobyt w kraju do czasu jego rozpatrzenia. W uzasadnionych przypadkach możliwe jest zastosowanie w tym okresie nadzwyczajnych środków, np. umieszczenie danej osoby w ośrodku zamkniętym. Odmowa przyjęcia wniosku jest jednak sprzeczna z prawem, a mimo to minister nie tylko na owo łamanie prawa pozwolił, ale się nim chwalił.

Według szefa resortu spraw wewnętrznych przyjazd tej grupy uchodźców stwarza zagrożenie terrorystyczne. Dlaczego? Czy rząd sprawdził, kim dokładnie są ludzie czekający na granicy, i uznał wszystkich za podejrzanych? Nic o tym nie wiemy. Minister nie stwarza nawet pozorów praworządności i nie powołuje się na żadne podstawy prawne swoich decyzji. Zupełnie otwarcie mówi o tym, że nie uznaje prawa osób z Czeczenii do statusu uchodźców, uzurpując sobie tym samym, podobnie jak strażnicy graniczni, kompetencje Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców.

Podstawa tego działania odwołuje się najwyżej do wyobrażenia pana ministra, nie do treści Konwencji Genewskiej. Minister Błaszczak twierdzi bowiem, że aktualny brak wojny w Czeczenii jest wystarczającą przesłanką do nieprzyznania statusu uchodźcy ludziom koczującym na granicy.

W istocie – w powszechnej świadomości utarł się stereotyp uchodźcy jako osoby uciekającej wyłącznie przed działaniami wojennymi. Nie ma on jednak wiele wspólnego ani z treścią Konwencji Genewskiej, ani z duchem jej powstania. Dokument powstał w czasach powojennych, stanowił zwieńczenie działań na rzecz osób poszukujących swojego miejsca w powojennej Europie, w tym wobec osób z Bloku Wschodniego. Konwencja wyraźnie wskazuje, że o status uchodźcy może ubiegać się każda osoba prześladowana bądź obawiająca się prześladowań. Każdy, kto choćby pobieżnie zapozna się z sytuacją w Czeczenii, wie, że nie jest to kraj, którego wszyscy mieszkańcy mogą czuć się bezpiecznie.

Nie ulega zatem wątpliwości, że obecna decyzja ministra jest efektem złej woli i taniego populizmu. Z perspektywy obywateli Polski wygodnie jest myśleć, że tak głębokie lekceważenie przyjętych norm i standardów prawnych przez przedstawiciela polskiego rządu może być zastosowane wyłącznie wobec cudzoziemców i to tylko tych najsłabszych. Nie wiemy jednak, kto będzie obiektem kolejnej odsłony tej histerii. Uchodźcy są wygodnym tematem dla populistycznych polityków – łatwo stworzyć skrajnie negatywny obraz tej grupy, odwołując się do obecnych w każdej kulturze lęków przed obcością. Łatwo jest też przenosić antyimigrancką narrację z państw zmagających się z napływem setek tysięcy ludzi do państw takich jak Polska, gdzie realną perspektywą było zobowiązanie się do przyjęcia kilku tysięcy osób i to w dłuższej perspektywie czasowej. Ale to nie przeszkodziło polskim władzom w straszeniu nas masowym napływem osób „poszukujących zasiłków”.

Błędem byłoby też oddzielanie narracji antyuchodźczej od innych form „retoryki zagrożenia” już teraz stosowanych przez polskie władze – choćby zagrożenia ze strony „genderyzmu”, „żydowskich finansistów” czy wyznawców „pedagogiki wstydu” i wszelkiej maści wrogów ojczyzny. Oskarżanie o „działania antypolskie” organizacji kierujących się określonymi wartościami może usprawiedliwiać stosowanie wobec nich środków niekoniecznie zgodnych z przyjętym prawem, ale umożliwiających skuteczne rozprawienie się z problemem. Kto bowiem nie będzie popierać „rozliczenia wrogów Polski”?

Na wydarzenia przy przejściu granicznym Terespol–Brześć oraz na atmosferę wokół nich powinniśmy patrzeć z niepokojem. Jest to syndrom groźnego zjawiska toczącego naszą scenę polityczną. Działania ministra nie przyczyniają się do zwiększenia bezpieczeństwa, stanowią jednak miód na serce części elektoratu. Wsłuchując się w vox populi, nie wiemy jednak, której grupie „dostanie się” w dalszej kolejności. Tworzenie opozycji Polacy–cudzoziemcy jest bardzo łatwe, ale i w tej pierwszej grupie równie łatwo wyszczególniać przedstawicieli wszelkiej maści podgrup „gorszego sortu”.

Instrumentalne podejście władz do prawa nie napawa optymizmem, a promowanie ludzi niekompetentnych lub skrajnie cynicznych skończy się źle dla samej struktury państwa. Władza, która tego nie rozumie, sama rzuca sobie kłody pod nogi – niestety, jej działania mogą przyczynić się do legitymizacji niebezpiecznych postaw i utorować drogę do władzy środowiskom skrajnym.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Sa_lm; Źródło: Pixabay.com