1.
Sztuka dobrego umierania to zagadka. Dawniej bohater utworu literackiego wdawał się po prostu w rozmowę ze Śmiercią. Ona pouczała go, co robić, aby w ostatniej godzinie zachować spokój duszy. „Ars moriendi” stanowiła warunek zbawienia. Niemniej już za życia nieść miała uśmierzenie metafizycznych niepokojów. W rozmowie z Mistrzem Polikarpem trup kobiety w stanie rozkładu podkreślał, że pobożne życie powinno iść w parze z sumiennym wypełnianiem obowiązków zawodowych. Wspominam o tym, gdyż współcześnie cichy renesans przeżywa powieść, którą można potraktować jak świecki odpowiednik dawnych moralistyczno-dydaktycznych dialogów. Ukojenie metafizycznej trwogi w tym wypadku miałaby przynosić wiara w sens pracy… na wyższej uczelni.
2.
To proza „tak wyrafinowana, że niemal nie da się jej sparafrazować”, „cytaty wydają się pomniejszać bogactwo, które widać w pełnym świetle”, piszą dziś krytycy literaccy. Jednak opublikowana w 1965 r. powieść „Stoner” okazała się początkowo klapą. W Stanach Zjednoczonych sprzedano około 2 tys. egzemplarzy. Komercyjną porażkę do pewnego stopnia może jednak tłumaczyć pobieżnie nakreślona fabuła. To „zaledwie” opowieść o chłopcu ze wsi, tytułowym Williamie Stonerze, którego ojciec wysyła na studia agronomiczne. Syn porzuca praktyczne zainteresowania i oddaje się zgłębianiu historii literatury pięknej. Po kilku latach uzyskuje stopień doktora nauk humanistycznych i podejmuje pracę na Uniwersytecie Missouri. Na prowincjonalnej uczelni pracuje aż do śmierci w 1956 r. Dorobek naukowy pozostawia znikomy, względnie szybko ludzie o nim zapominają.
3.
To nieznośnie banalne streszczenie stanowi „trick”, zastosowany na otwarcie książki przez Johna Edwarda Williamsa (1922–1994). Pisarza biografii niepokojąco zbliżonej do biografii fikcyjnego profesora. Williams opublikował zaledwie trzy powieści (juwenilia sam zbywał lekceważąco). Pierwsza to Bildungsroman w konwencji westernu („Butcher’s Crossing”). Druga to, wspomniany, kampusowo-obyczajowy „Stoner”. Trzecia wreszcie książka stanowi epistolograficzną opowieść o życiu pierwszego cesarza Rzymu. Właśnie „August” okazał się największym sukcesem za życia pisarza. W 1973 r. otrzymał nagrodę National Book Award – zresztą ex aequo przyznaną sławniejszemu Johnowi Barthowi za „Chimerę”. Nagroda miała znaczenie dla akademickiego prestiżu Williamsa. Jak dowiadujemy się ze wstępu do wznowienia „Butcher’s Crossing”, na niektórych studentach literatury ponoć robiło wrażenie, iż będzie uczył ich TEN Williams. Nie zmienia to jednak faktu, że pisarz lata spędził na prowincjonalnym uniwersytecie amerykańskim. Po opublikowaniu trzech powieści o rozrzucie tematycznym, który utrudniał krytykom jakiekolwiek łatwe klasyfikacje, bardzo długo pracował nad czwartą. Nie ukończył jej. Zmarł w 1994 roku i, podobnie jak o Williamie Stonerze, względnie szybko o nim zapomniano.
4.
„Potrafisz być sukinsynem, ale nie dość okrutnym” – młody naukowiec zwraca się wesoło do kolegi. „Na uniwersytecie jesteś wśród braci”. Aby zastanowić się nad tym, w jaki sposób mizerna kariera akademicka mogłaby nas w ogóle pocieszyć, warto zwrócić uwagę na kluczową scenę powieści „Stoner”. Oto wymiana zdań pomiędzy ludźmi u progu kariery akademickiej. Trzej mężczyźni jeszcze nie mogą wyrzucać sobie z zaciśniętymi zębami, że w życiu niczego istotnego nie osiągnęli. Przeciwnie, wiarygodnie mogą zadawać co najwyżej pytania o niedostatek ambicji, o doświadczenia, które jeszcze powinni zdobyć, i tak dalej. „W świecie pozauczelnianym byłbyś zawsze na granicy sukcesu, aż w końcu zniszczyłyby cię niepowodzenia. Jesteś wybrańcem. Opatrzność […] wyrwała cię ze szponów świata, by umieścić bezpiecznie tutaj” – mówi jeden do drugiego, czemu Stoner uważnie się przysłuchuje. Po chwili sam usłyszy od kolegi, że uniwersytet jawi mu się jako repozytorium wiedzy, gdzie „Prawda, Bóg i Piękno czekają tuż za rogiem” – i zawsze „kryją się między kartami kolejnej książki, której jeszcze nie przeczytałeś”, zawsze „w następnym regale – tym, do którego nie zdążyłeś dotrzeć”. I Stoner dostałby ostrą nauczkę poza murami akademii, ponieważ zawsze oczekiwałby, że świat zewnętrzny „będzie inny”. Wreszcie w rozmowie padają słowa, które jeden z młodych naukowców skieruje pod własnym adresem: „Jestem zbyt błyskotliwy dla normalnego świata i nie zamierzam milczeć na ten temat. […] Muszę więc pozostać w zamknięciu tam, gdzie nieodpowiedzialność nie narazi mnie na niebezpieczeństwo, gdzie nikomu nie wyrządzę krzywdy”. I stawia kropkę nad „i”: „To dla nas istnieje uniwersytet. […] Nie dla studentów, nie dla bezinteresownego poszukiwania wiedzy […] Prawdziwym powodem jesteśmy my”. Nie trzeba chyba dodawać, iż podobnie jak William Stoner, dwaj pozostali naukowcy także niczego doniosłego nie osiągną: pierwszy zostanie zabity podczas I wojny światowej, drugi z kolei ugrzęźnie w administracyjnej rutynie.
5.
Williams realia akademickie znał jak własną kieszeń. Do emerytury pracował na Uniwersytecie Denver, akcję kampusowej powieści umieścił na Uniwersytecie Missouri, gdzie wcześniej trudził się nad rozprawą doktorską. Miał świadomość, że wysiłki wielu naukowców z zewnątrz mogą wydawać się marnowaniem życia. Poczucie absurdu może być jednak słabsze lub mocniejsze.
W „Stonerze” wzniosły sens akademickiej pracy obracają w karykaturę intrygi pomiędzy naukowcami. „Na uniwersytecie profesorowie i inne osoby zawsze rywalizują o władzę, choć właściwie nie ma o co” – gorzko stwierdził Williams w jednym z wywiadów. W powieści wątek rywalizacji pomiędzy profesorami okazuje się jednak wyjątkowo atrakcyjny. Wyrafinowane zadawanie bólu przeciwnikowi, upokorzenia wymierzane dzięki pozycji zajmowanej w hierarchii przynoszą dramatyczne, „sensacyjne” momenty powieści. Rywalizacja o władzę upaja naukowców jako rodzaj gry. To także niezbędny warunek powiązania ich w jakąkolwiek wspólnotę. Okrucieństwo wiąże się z bezinteresownością poszukiwań naukowych.
Oczywiste zagrożenie dla nauki przychodzi także z zewnątrz. Uniwersytet postrzegany jako wieża z kości słoniowej to metafora. W książce Williamsa do murów akademii dobija się I wojna światowa. 7 maja 1915 r. niemiecka łódź podwodna zatopiła brytyjski liniowiec „Lusitania” wraz 114 Amerykanami na pokładzie. Uniwersytet Missouri ulega patriotycznemu uniesieniu. Jeden z najbliższych przyjaciół Stonera, choć nie ma pojęcia o przyczynach konfliktu za oceanem, zgłasza się na ochotnika. Motywację stanowi mieszanka ignorancji, nudy i młodzieńczego nihilizmu („robię to chyba dlatego, że jest zupełnie wszystko jedno jak się zachowam”). Inni studenci i doktoranci podejmują decyzje pod wpływem patriotycznej presji otoczenia. Niektórzy w imię walki ze Złem poszukują „męskich” przygód na froncie, wyobrażają sobie wojnę jako ciąg dalszy zdobywania harcerskich sprawności itp. Wszystko to dobrze znamy z innych miejsc i innych czasów.
Na tym tle intrygujące okazuje się zachowanie młodego Stonera. Odporność na zbiorowe szaleństwa wyraża się w wahaniu przed podjęciem decyzji. Syn farmera nie jest tchórzem. Nie potrafi jednak wzbudzić w sobie nienawiści do ludzi, których nie widział na oczy.
Wyrusza po radę do starszego profesora literatury. Ten nie ukrywa emocji na wieść o wojennym amoku, który ogarnia niższą kadrę uniwersytecką. Wzburzony, wyznaje, że jako dziecko stracił ojca w wojnie secesyjnej. Jednak przy okazji mówi coś więcej – wykłada sens istnienia uniwersytetu w czasach politycznych zawirowań. Opowiada o sile, która: „niszczy w narodzie coś, czego nigdy już potem nie da się odbudować. […] Jeśli naród przeżyje kilka wojen, to pozostają w nim tylko prymitywne bestie, brutalne kreatury, które pan, ja i nam podobni wyciągamy z błota. […] Uczonym nie powinno się rozkazywać, żeby niszczyli to, czego tworzenie jest celem ich życia”. I, jakby w odpowiedzi na zarzuty, dodaje: „Ludzkość toczy także takie wojny, które nie mają militarnego charakteru, a niektóre jej zwycięstwa oraz porażki nie są odnotowywane w annałach”.
Tytułowy bohater powieści nie wyruszy na wojnę. Decyzja o pozostaniu na uczelni okazuje się ciężarem. W 1918 r. Stany Zjednoczone znajdą się przecież w obozie zwycięzców. Nawet stary profesor, który udzielał światłych porad, później daleki będzie od wspierania Stonera. W zasadzie nad morałem tej historii można zastanowić się dopiero po opuszczeniu ram fikcji. Otóż autor powieści zaciągnął się do armii w 1942 r. Z dala od sal wykładowych i bibliotek, na azjatyckim froncie II wojny światowej spędził ponad dwa lata.
6.
„Myślę, że on jest prawdziwym bohaterem. Wielu ludzi, którzy czytali powieść, sądzi, że Stoner miał takie smutne i złe życie. Myślę, że on miał bardzo dobre życie” – przekonywał Williams. „Z pewnością miał życie lepsze niż większość ludzi. Robił to, co chciał, miał także poczucie sensu wykonywanej pracy”.
Intrygująca glosa. Na pierwszy rzut oka fikcyjny profesor na drodze do wzniosłości przegrywa na każdym polu. Awans społeczny odcina go od wiejskich korzeni. Małżeństwo, zawarte z młodzieńczego porywu serca, szybko okazuje się obustronną męczarnią. W intrygach akademickich Stoner nie radzi sobie do tego stopnia, że w ich wyniku traci ostatnią miłość w swoim życiu (do młodszej kochanki).
Jeśli eros jest kaprysem losu, zaś praca zawodowa wyborem – to w świetle powieści Williamsa właśnie praca okazuje się ważniejsza. Przynajmniej ona zależy od naszego wyboru. Na resztę w istocie nie mamy wpływu. Od XIX stulecia modne jest spekulowanie o kolejnych odmianach alienacji, wyobcowania przez rodzaj wykonywanej pracy. „Stoner” dzisiejszych czytelników pozostawia z pytaniem, czy częsta zmiana pracy pojmowana jako sposób na atrakcyjne życie, paradoksalnie, nie odbiera jednocześnie ludziom szansy na zaprowadzenie minimalnego ładu we własnym życiu, czy nie pozbawia w zsekularyzowanym świecie jakiegoś odpowiednika metafizycznej harmonii.
7.
Tym samym powracamy do pytania o ars moriendi dla pracowników wyższych uczelni. Williams udzielił na nie odpowiedzi w stylu średniowiecznych moralitetów. Schorowany William Stoner, niczym emblemat wykonywanego zawodu, trzyma w rękach wydaną przed laty pracę naukową. „Nie liczyło się, że książka została zapomniana i nikt z niej już nie korzystał. Pytanie o jej wartość wydało mu się niemal trywialne. Nie miał złudzeń, że w blaknących literach znajdzie siebie, a przecież wiedział, że jakaś jego cząstka, której nie mógłby się wyprzeć, naprawdę w nich tkwiła”. W 1956 r. chory na raka Stoner nie może w realistycznej powieści rozmawiać ze Śmiercią niczym średniowieczny Mistrz Polikarp. Nie modli się. Po operacji nie ma też fizycznie sił na rozpacz. Po prostu ściska w dłoniach, pełną przypisów i stosownego aparatu pojęciowego, nudną książkę naukową.
8.
Podobno jeszcze w czasach oświecenia wiara w literacką nieśmiertelność pozostawała ściśle związana z wiarą w życie pozagrobowe. Później pragnienie ponadczasowej sławy roztopiło się w ziemskich odmianach „celebrity”. Współcześnie badania naukowe prowadzi się nad recepcją twórczości danego pisarza „tylko” po jego śmierci. Jednak nawet z tej skromnej perspektywy trzy powieści pisarza osiągnęły znacznie większy sukces niż dzieło fikcyjnego profesora. Ba, w tym roku wznowiono nawet przygotowaną przez Williamsa antologię poezji (podobnie jak powieści, w prestiżowej serii klasyki literatury „New York Review of Books”). To paradoks. Recepcja twórczości odbywa się jakby na przekór przesłaniu książki.
Tak czy inaczej, o sukcesie Williamsa wiemy więcej niż on sam. Dlaczego w XXI w. cieszy nas sukces książek pisanych na przekór modom, którym na co dzień ulegamy? To pytanie, na które nie znajdziemy odpowiedzi w jego książkach.
* Polski przekład niektórych fragmentów „Profesora Stonera” został poprawiony przez autora na potrzeby tego tekstu.
Książki:
– „August”, przeł. Ewa Czerwińska, PIW, Warszawa 2007.
– „Butcher’s Crossing”, NYRB Classics, Nowy Jork 2013.
– „English Renaissance Poetry: A Collection of Shorter Poems”, NYRB Classics, Nowy Jork 2016.
– „Profesor Stoner”, przeł. Paweł Cichawa, wyd. Sonia Draga, Katowice 2014.