Pytanie „Lubisz Czechowa?” dzieliło znajomych inteligencji rosyjskiej na ludzi lepszej i gorszej kategorii, czyli zwolenników i przeciwników twórczości tego pisarza – wspomina Nabokov [1]. Pisząc o twórczości Czechowa, autor „Lolity” miał zapewne na myśli jego opowiadania i dramaty. W 1892 r. Czechow wzbudził jednak prawdziwą sensację zupełnie inną książką: dokumentalistyczno-beletrystyczną publikacją o życiu katorżników na Sachalinie, rosyjskiej wyspie leżącej aż na Oceanie Spokojnym. Dzisiaj „Sachalin” to rzecz w Polsce właściwie zapomniana. Mało kto wie, że Czechow w 1890 r. opuścił Moskwę i wybrał się w kilkumiesięczną podróż na Wschód, że przemierzył konno całą Syberię, aby dotrzeć do miejsca zamieszkanego przez katorżników, zesłańców i przesiedleńców, a potem z aptekarską dokładnością opisać warunki ich życia w prawzorze gułagu.
Właśnie o tej wyprawie pisarza przypomina Leonid Bieżyn w książce „Anton Czechow. Droga na wyspę katorżników”, w której sam próbuje odbyć tytułową drogę – dosłownie i w przenośni. Odwiedzając miejsce po miejscu, szuka przede wszystkim odpowiedzi na pytanie: skąd w głowie pisarza zrodził się pomysł wyjazdu na tę wyspę, tak nieprzyjazną człowiekowi, zarówno ze względu na bardzo zimny i bardzo wilgotny klimat, jak i na położenie geograficzne? Dla mieszkańca Moskwy z końca XIX w. podróż na Sachalin musiała być równoznaczna z podróżą na koniec świata.
Żeby odpowiedzieć na nurtujące go pytanie, Bieżyn sięga przede wszystkim do biografii Czechowa. Umiejętnie przekształca ją we wciągającą opowieść o codzienności pisarza, co i raz dodając od siebie brakujące detale. Czasem możemy wręcz odnieść wrażenie, że czytamy powieść, a nie studium biograficzne. Zwłaszcza na początku, gdy Bieżyn opisuje szczegóły wyjazdu Czechowa, gdy ze swadą pisze choćby o tym, jak ten robi sobie z rodziną zdjęcie pożegnalne, jak Anton przygotowuje się do drogi, siedząc z nosem w uczonych książkach, albo jak jego siostra Maria Pawłowna i matka Jewgienija Jakowlewna pomagają Antonowi się spakować. W tym samym czasie brat Michaił, „człowiek z głową, ostoja rozumu, a przy tym dusza szeroka”, jedzie po sprawunki:
„Do kuferka [Michaił – A.O.] dokupił wysokie buty. Subiekt z działu obuwniczego otworzył przed nim jedno po drugim z dziesięć pudełek, zanim Michaił zakrzyknął «Te!». I tym razem również był zadowolony ze swego wyboru, ze swej strategicznej dalekowzroczności: wybrał dla Antona buty, w których ten mógł bez wstydu przejść przez plac Czerwony” (s. 38).
Zbeletryzowana minibiografia, która stanowi pierwszą część książki Bieżyna, ma w sobie coś porywającego i uwodzicielskiego, mimo że autorowi zdarza się przesadnie koloryzować rzeczywistość. A może właśnie dlatego? Dzieło Rosjanina jest dowodem na to, że dopisywanie do biografii brakujących detali ma swoje dobre strony. W końcu opowiadanie historii często wymaga balansowania na granicy prawdy i zmyślenia, a odbiorca, świadomie podejmujący grę z autorem, powinien dać się czasem oszukać.
Kłopot w tym, że Bieżyn nie tylko odtwarza historię życia Czechowa, ale też, co nieuniknione, pewne zdarzenia interpretuje. Poświęca temu spore partie w drugiej części książki i w niej właśnie idzie o krok za daleko. Zbyt wiele zdarzeń z biografii pisarza w naciągany sposób odczytuje jako znaczące z punktu widzenia wyprawy na Sachalin. To sprawia, że jego opowieść nie tylko zaczyna irytować, ale też staje się po prostu niewiarygodna.
Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy Bieżyn wraca do dzieciństwa pisarza spędzonego w Taganrogu (1860–1879), wśród donieckich stepów, gdzie Czechow odebrał dość surowe mieszczańskie wychowanie. Ojciec wpoił mu przede wszystkim wiarę w Boga, między innymi każąc „małemu katorżnikowi” (określenie samego Czechowa) chodzić regularnie na msze i śpiewać w cerkiewnym chórze. Bieżyn interpretuje takie zachowanie ojca jako okrucieństwo i ucisk (s. 133) i dochodzi do wniosku, że skoro Czechow jako dorosłosły był raczej ateistą, to niewątpliwie to „Paweł Jegorowicz pozbawił syna wiary” (s. 145). Z dalszego wywodu Bieżyna wynika, że właśnie przez te konkretne doświadczenia z dzieciństwa Czechow musiał pojechać na Sachalin – żeby utraconej wiary poszukać.
Inny przykład. Czechow żył z pisania, bo to przychodziło mu łatwo, łatwiej niż pozostałym jego braciom, którzy również próbowali w tym swoich sił. Jeszcze przed studiami zaczął zarabiać na utrzymanie rodziny, publikując opowiadania w humorystycznych pismach. Zresztą, nie miał innego wyjścia, bo jego ojciec zarabiać nie umiał (wpadł w długi, a potem z częścią rodziny uciekł przed wierzycielami aż do Moskwy). W tym czasie Anton, który został w Taganrogu do czasu ukończenia gimnazjum, a przy okazji wyprzedawał taganroski majątek, otrzymywał od matki błagalne listy: „Antosza, na Boga, przyszlij pieniądze… […] śpimy na podłodze” (s. 155). Jak uważa Bieżyn, „wtedy Czechow zrozumiał, że od tej chwili on, katorżnik śpiewający w cerkiewnym chórze, już na zawsze skazany jest również na to, żeby zarabiać na rodzinę. Jeśli nie za pomocą medycyny, to nie mniej katorżniczym trudem literackim” (s. 155). Wygłasza też odważny sąd, że państwo Czechowowie swoich dzieci „niedokochali, niedopieścili. Szczególnie średniego z synów – Antona…” (s. 150). Skąd ma takie informacje? Nie wiadomo.
W książce Rosjanina jest więcej tego typu stwierdzeń – pretensjonalnych, takich, w których brakuje zdrowego krytycyzmu, a zamiast niego pobrzmiewa nieuzasadniona pewność siebie autora. Nie ma w nich czechowowskich „jakby”, „pewnie”, „chyba”. A przecież Bieżyn opiera się głównie na swoich przypuszczeniach i listach z epoki, których Czechow napisał (i do Czechowa napisano) tysiące i które nie są całkowicie wiarygodnym źródłem informacji. A co dopiero utwory rosyjskiego klasyka, do których Bieżyn, niestety, również sięga.
Pisze chociażby tak: „Jeśli jakąś postać, na przykład, bolą oczy, to można być pewnym, że oczy bolały samego Czechowa, i takich przykładów można znaleźć mnóstwo” (s. 127). Skąd taki sąd? Czym jest uzasadniony? Albo stwierdzenie, że „opowiadanie «Wielki Tydzień» jest tak wyraziście autobiograficzne, że czytelnik ani przez chwilę nie ma wątpliwości: Fiedia to oczywiście Anton. Nie «chyba» i nie «być może», bo za tym zbyt wiele przemawia. […] Czytelnik jest przekonany, że Czechow opisuje własną komunię bez żadnych dodatków i zmyśleń – wszystko tu jest tak, jak naprawdę było” (s. 137)?
Rozsądne wykorzystywanie biografizmu w badaniach literackich jest niewątpliwie pomocne i chyba nieuniknione, ale Bieżyn posuwa się za daleko. Jego podejrzliwość nie tylko w często nieuzasadniony sposób deformuje obraz twórcy, ale też może zwyczajnie pozbawić (na szczęście przejściowo) przyjemności czytania utworów Czechowa. Jeżeli badacz, a tak chyba można Bieżyna nazwać, nie ma pewnych informacji, nie powinien przekształcać swoich intuicyjnych przypuszczeń w pewniki, a świat przedstawiony powinien wyraźnie oddzielić od świata rzeczywistego.
Nie znaczy to jednak wcale, że uważny czytelnik nie powinien mieć na uwadze słów Ilii Erenburga: „[t]ak jak wszyscy pisarze, Czechow często wkładał w usta swoich bohaterów swoje własne myśli i, jak niemal wszyscy pisarze, nie lubił, kiedy myśli wypowiedziane przez jego bohatera przypisywało się jemu samemu” [2].
Są jednak granice psychologicznego śledztwa. W pewnym momencie nieznośne dążenie Bieżyna do przeniknięcia psychiki Czechowa zaczyna męczyć i irytować. Zwłaszcza że hipotetycznie każdy z motywów jego podróży, które wskazuje Bieżyn, sam w sobie mógłby być wystarczający, żeby Czechow podjął ostateczną decyzję o wyjeździe – na przykład śmierć Nikołaja, niepokornego brata Antona, albo egzystencjalna nuda, szczególnie doskwierająca Czechowowi w okolicach trzydziestki.
Tymczasem Bieżyn zapamiętale dokonuje czegoś, co przypomina drobiazgową sekcję zwłok Czechowa. Tylko po co tak właściwie to robi? Niestety, w książce brakuje przekonującej odpowiedzi. Może po to, żeby pokazać, że tajemnica pisarza pozostaje wciąż jego tajemnicą? Albo że nie sposób wskazać jednej najważniejszej przyczyny wyjazdu, bo na ludzkie życie często ma wpływ milion drobiazgów? Innych możliwości nie widzę.
Jednak to nie na biografię Czechowa ani na jej pogłębioną analizę psychologiczną czekałam, odkąd usłyszałam o „Antonie”. Z największą niecierpliwością czekałam na część trzecią i ostatnią. Którego z czytelników „Sachalinu” nie ciekawi, w jaki sposób Bieżyn powtórzył podróż Czechowa „we wszystkich szczegółach, które można odtworzyć na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku” i jak wyspa wygląda współcześnie?
Niestety, mimo że czytając trzecią część, na pewno można z ulgą odetchnąć po części drugiej, to czegoś w niej brak. Wydaje się po prostu… powierzchowna i niepotrzebna. Syberii nie można pokonać konno, więc trzeba polecieć tam samolotem – to zrozumiałe. Okazuje się, że niektóre istniejące kiedyś cerkwie są zburzone, a niektóre odnowione – do przewidzenia. Nie otrzymujemy żadnych mniej lub bardziej naukowych danych o miejscowej roślinności czy o dzisiejszych mieszkańcach Syberii, a takich statystyk może się spodziewać czytelnik zaznajomiony z „Sachalinem”. Zamiast nich przeczytamy jedynie opisy paru spotkań Bieżyna z przypadkowymi osobami, którym autor przypisuje nawet jakieś czechowowskie cechy, tyle że robi to w sposób mniej lub bardziej wymuszony. Najbardziej nieznośny jest jednak fragment poświęcony opisowi tego, jak Bieżyn stoi na pokładzie statku i zachwyca się ujrzanym brzegiem:
„A więc jednak zobaczyliśmy ten Czechowowski brzeg – wyłonił się przed nami nie tyle z nocnych ciemności, ile z mroków przeszłości, z mgły minionych czasów. Wyłonił się tak, jak wyłaniają się zjawy, jak tkają się miraże, i wydało nam [Bieżynowi i jego towarzyszowi podróży – A.O.] się nawet, że sam Anton Pawłowicz… tam, na tamtym brzegu… w przemoczonym kożuchu i walonkach…” (s. 237).
Przez tego typu opisy, przez brak twardych danych, niczym niewynagrodzony współczesny Sachalin poznajemy znacznie gorzej niż Sachalin końca XIX w. Przychodzi ochota rzucić w kąt książkę Bieżyna i sięgnąć z powrotem po Czechowa.
A jednak „Anton” to książka pod pewnymi względami wartościowa. Mimo pretensjonalnego, afektowanego chwilami stylu, powierzchownych sądów, nadużyć interpretacyjnych, wkradającego się gdzieniegdzie chaosu. Przede wszystkim dlatego, że Bieżyn, próbując zgłębić tajemnicę, której zgłębić nie sposób, ożywia postać arcymistrza prozy rosyjskiej i przybliża ją czytelnikom. Poznajemy więc Czechowa jako uosobienie dobroci, człowieka skromnego, wymagającego przede wszystkim od siebie, niesłychanie pracowitego i dojrzałego; takiego, jakim zachwycał się Tomasz Mann [3]. Bieżyn rozbudza zaciekawienie Czechowem i właśnie ta największa zaleta jego książki obraca się przeciwko niemu. Bo gdy się poczyta trochę utworów tego pisarza, pozostaje tylko z rozżaleniem zapytać: jak można w ten sposób pisać o Czechowie?
Przypisy:
[1] Vladimir Nabokov, „Wykłady o literaturze rosyjskiej”, przeł. Zbigniew Sitko, wyd. Muza, Warszawa 2002, s. 325.
[2] Ilia Erenburg, „Nad Czechowem”, przeł. Aleksander Bogdański, [w:] „Czechow w oczach krytyki światowej”, red. Henryk Krzaczkowski, wybór René Śliwowski, PIW, Warszawa 1971, s. 41.
[3] Tomasz Mann, „Esej o Czechowie”, przeł. Izabela Czermakowa, [w:] tamże, s. 110.
Książka:
Leonid Bieżyn, „Anton Czechow. Droga na wyspę katorżników”, przeł. Renata Lis, Sic!, Warszawa 2016.