W poniedziałek matka Polka ucałowała dzieci na do widzenia, pomachała mężowi, wysłała maila do szefa o urlopie na żądanie i wyszła na ulicę. I nie była w tym sama – towarzyszyły jej dziesiątki tysięcy kobiet w całej Polsce. Zastanawiam się, ile z nich, mimo nieciekawej pogody, wywiały z domu krzepiące słowa ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego: „No niech się bawią. Jeśli ktoś uważa, że nie ma większych zmartwień w Polsce w tej chwili, to proszę bardzo”.

Nie powstrzymał ich ulubiony publicysta prawicy, Tomasz Terlikowski, porównujący protestujące do SS-manów (za co sam siebie przeprosił, a następnie sobie wybaczył). I udało się. Kilkadziesiąt tysięcy kobiet w Warszawie, prawdopodobnie w sumie kilkaset tysięcy w całej Polsce, przy wsparciu mężów, chłopaków, rodziców, a nawet dziadków, postanowiło „pobawić się” na ulicach, skandując hasła wolności wyboru, prawa do decydowania o swoim ciele oraz sprzeciwiając się łamaniu praw człowieka. Bo – to może być dla niektórych zaskakujące, jak w pamiętnym satyrycznym programie Manna i Materny – kobieta też jest człowiekiem.

To pierwsza tego rodzaju, zakrojona na skalę ogólnopolską akcja. Ostatnio takie tłumy kobiet na ulicach ten kraj widział prawdopodobnie w 1985 r., kiedy Polskę odwiedzili główni bohaterowie bijącego rekordy popularności serialu „Niewolnica Isaura”. Polskie kobiety, kojarzone najczęściej z matką-Polką, z kuchnią, ewentualnie wózkami, zdecydowanie bardziej bierne politycznie, nie wychylające się, postanowiły odejść od wspomnianych garów i wziąć sprawy w swoje ręce. Okazuje się, że dodatek 500+ nie zamyka ludziom ust na dobre, nie zniechęca do protestowania. Trzeba przyznać, że coś się PiS-owi udało. Doprowadził do pierwszej w historii ogólnopolskiej akcji protestacyjnej kobiet. Nawet władze komunistyczne nie mają na koncie takiego sukcesu.

Przyjęło się w naszym patriarchalnym państwie, że kobietę można traktować jak durne stworzenie, któremu wszystko jedno, czy rodzi, czyje rodzi, ile rodzi, czy boli, czy nie i czy potem ktokolwiek jej pomoże. | Katarzyna Kazimierowska

 

Polki to połowa społeczeństwa, ta bardziej wyzyskiwana. Choć grzecznie płacą podatki, a wskaźnik przestępczości wśród nich jest zdecydowanie niższy niż u mężczyzn, czyli sprawiają państwu mniej kłopotów, to jednocześnie traktuje się je gorzej. To na ich barkach spoczywa obowiązek opieki i wychowania dzieci, gdy ojciec sobie pójdzie, bo nasze prawo nie ma mocy ściągania alimentów. To one ponoszą konsekwencje gwałtu, zaś gwałciciel – jeśli w ogóle uda się go złapać – zwykle dostaje kilka lat więzienia, z opcją wyjścia wcześniej za dobre sprawowanie. To kobiety są darmową siłą roboczą, gdy mówimy o opiece nad dziećmi niepełnosprawnymi, nad przewlekle chorymi domownikami czy starzejącymi się rodzicami.

Przyjęło się w naszym patriarchalnym państwie, którego tradycyjnych podziałów i nierówności niczym wiary bronią polscy biskupi, że kobieta może pracować za darmo, po cichu i ponad siły. I można ją jeszcze traktować jak durne stworzenie, któremu wszystko jedno, czy rodzi, czyje rodzi, ile rodzi, czy boli, czy nie i czy potem ktokolwiek jej pomoże. Otóż okazuje się, że nie. Czasy pokory się skończyły, a ten rząd właśnie przegrał setki tysięcy potencjalnych wyborczyń na kartach do głosowania.

Poniedziałkowy „czarny protest” to odzyskanie godności przez Polki i pokazanie PiS-owskiemu rządowi ogromnej siły, o jaką nas nigdy nie posądzano. Mam nadzieję, że protestującym w całej Polsce to demonstrowanie się spodobało, bo być może trzeba je będzie powtórzyć. Być może trzeba będzie sparaliżować gospodarczo, społecznie i seksualnie ten kraj, żeby obronić to, co kobiety na całym świecie dostają razem z aktem urodzenia – prawo decydowania o sobie i swoim ciele.

Mam ciche marzenie, że na tym proteście się nie skończy, że z tej furii, z tego gniewu wychodzącego ze środka, z naszego brzucha powstanie polityczna siła, która okaże się dla tego kraju nową nadzieją. Że tych protestów, które mają płeć, nic nie wyciszy, nie zdusi, że przerodzą się one w coś, co pozwoli nam z większą odwagą pójść do kolejnych wyborów parlamentarnych. Ten rząd niszczy naszą przyrodę, odbiera nam powody do dumy, niszczy nasz wizerunek w świecie wypowiedziami ministrów – z panem Witoldem Waszczykowskim na czele.

W dodatku nasi politycy zdają się myśleć przynajmniej częściowo tak, jak ich odpowiednicy z Korei Północnej, że te wszystkie bzdury i groźby, które nasi politycy wypowiadają pod adresem Unii Europejskiej, manipulacja treściami medialnymi, oszukiwanie widzów telewizji i słuchaczy radia, że to nie dociera za nasze granice. Że każdemu można wmówić dowolne kłamstwo i manipulację. Może dzisiaj politycy z PiS-u zmienią swoją postawę. A może trzeba im w tym pomóc. Może trzeba powiedzieć wprost: wyszłyśmy z kościoła, wyszłyśmy na ulice, teraz przyjdziemy po was.