Triumfalizm ma krótkie nogi

Niedawno Polska i Węgry, wykorzystując wzrost narodowych tendencji w całej Wspólnocie oraz kłopoty spowodowane Brexitem, stworzyły wspólny front sprzeciwu wobec odgórnego ustalania liczby relokowanych migrantów mających trafiać do krajów członkowskich UE. Na nieformalnym spotkaniu liderów UE w Bratysławie zadeklarowano odejście od pomysłu przymusowej relokacji uchodźców, po czym nasz rząd od razu ogłosił wielki sukces polskiej polityki. Jednak solidarności w kwestii relokacji nie przestrzegały również inne kraje, więc triumfalizm w tej sprawie może mieć krótkie nogi i nie przełożyć się na wzmocnienie pozycji Polski w ramach rekonfiguracji sił, jaka następuje po odsunięciu Wielkiej Brytanii od współdecydowania w Unii. Nadzieje polskiego rządu, które w ustach wypowiadających je osób brzmią w zasadzie tak, jakby stały się faktem, mogą za chwilę pęknąć jak bańka mydlana.

Choć bowiem stanowisko Grupy Wyszehradzkiej było na tyle silne, że Niemcy i Francja odeszły od forsowania rozwiązania „kwotowego” w kwestii przesiedleń uchodźców, to jednak, patrząc na kontekst całej sytuacji, należy pamiętać, że i inne czynniki były równie istotne. Sama idea przymusowych relokacji była krytykowana przez inne kraje UE. Z kolei potrzeba pokazania obywatelom Wspólnoty jedności po decyzji referendalnej Brytyjczyków stała się na tyle istotna, że można było spodziewać się zmiany stanowiska Brukseli w kwestii relokacji.

Wycofanie się z pomysłu przymusowej relokacji nie było zresztą bardzo kosztowne dla kanclerz Merkel i dla innych krajów najbardziej narażonych dziś na masowy exodus, takich jak Grecja czy Włochy. Odkąd układ z Turcją w sprawie uchodźców działa i zatrzymuje częściowo kolejne fale migracyjne, Europa może pozwolić sobie na ideę „elastycznej solidarności”, za którą optowały państwa Grupy Wyszehradzkiej. Idea ta ma polegać na tym, że kraje, które nie będą przyjmować większej liczby relokowanych uchodźców, w zamian zwiększą swoje zaangażowanie we wzmocnienie granic UE, na przykład poprzez wysłanie w miejsca zagrożone dodatkowego sprzętu i osób.

Optowanie za „elastyczną solidarnością” ma jednak swoje konsekwencje. Coraz swobodniejsze traktowanie zapisów traktatowych bez ich faktycznej zmiany może rozciągnąć elastyczność na kwestie, które dla Polski jako beneficjenta programów unijnych okażą się niekorzystne. Sygnał w tej sprawie już mamy. Niemieckie ministerstwo pracy wystąpiło z pomysłem ograniczenia zasiłków socjalnych dla cudzoziemców przez możliwość ubiegania się o takie świadczenia dopiero po 5 latach pobytu w Niemczech. Zbyt duża elastyczność może więc doprowadzić z powrotem UE do pozycji wyjściowej, czyli Europy ojczyzn, w ramach której każde państwo będzie wybierało zasady współpracy z innymi krajami, wspólnoty à la carte.

Może więc, mimo że są one zgodne z linią obecnego polskiego rządu, z nieformalnych jeszcze rozstrzygnięć, które zostały podjęte w Bratysławie, nie powinniśmy się aż tak bardzo z tego powodu cieszyć. Kanclerz Merkel co prawda pokazała, że nie lekceważy krajów Grupy Wyszehradzkiej i orientuje się w ich sympatiach, lecz jej celem było raczej wybadanie, na ile liderzy tego regionu skłonni są zaakceptować tworzone przez nią ratunkowe rozwiązania stabilizacyjne po Brexicie, a więc takie, które nie zawierają zmian traktatowych i służą raczej konsolidacji krajów członkowskich wokół istniejącego status quo. Strategiczne decyzje w tej kwestii zostały zresztą podjęte bez udziału przedstawicieli Wyszehradu.

Walka o przywództwo

Obecnie wydaje się, że Brexit otworzył realną możliwość politycznych przetasowań w Unii, a gra zaczyna toczyć się w zasadzie o nowe przywództwo i nowy kształt Wspólnoty. Niezmierne ważne będzie kilka najbliższych miesięcy, które w dużym stopniu mogą zdecydować o nowej konfiguracji sił między dotychczasowymi liderami. Punktem zwrotnym wydaje się marzec 2017 r., ponieważ premier Wielkiej Brytanii, Theresa May, zapowiedziała w końcu, że właśnie wtedy Londyn zainicjuje procedurę wychodzenia z Unii. Jest to zarazem data symboliczna, ponieważ w tym czasie w Rzymie odbędą się obchody 60-lecia podpisania traktatów ustanawiających Europejską Wspólnotę Gospodarczą.

Na razie jednak mogliśmy obserwować przymiarki w grze o przywództwo i pierwszą próbę stworzenia nowej osi władzy związanej z pustym miejscem, które zwalniają Brytyjczycy. Ożywiły się Włochy, które mają ochotę stworzyć nowe centrum decyzyjne na linii Paryż–Berlin–Rzym. Nie wiadomo jednak, czy ze względu na różnice zdań między premierem Włoch Renzim a Merkel i Hollande’em w sprawie reformowania Unii triumwirat dojdzie do skutku i nie będziemy ostatecznie, po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, mieli do czynienia jedynie z tandemem decyzyjnym, w którym Francja będzie próbowała zrównoważyć wpływy niemieckie.

W tej grze Grupa Wyszehradzka, gdyby była bardziej skonsolidowania, być może miałaby większe szanse na wywieranie wpływu na to nowo kształtujące się centrum decyzyjne Unii. Ale obserwując jej liderów, można nabrać poważnych wątpliwości, czy kraje tej grupy będą się w stanie do tego centrum dostosować i umiejętnie grać na zwiększenie swoich wpływów. Co prawda prezes Kaczyński mówi obecnie o ważnej roli, jaką Unia odgrywa i jedynie o konieczności jej reform. Przy okazji dodaje jednak, że Polska jest dużym graczem, którego Unia nie może lekceważyć, a „kto nas atakuje, nie wygra”.

Kontrproduktywna kontrrewolucja

Mimo tej retoryki wątpliwe jest, by Polska uzyskała jakiś większy niż obecnie wpływ. Zapowiadana przez Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbána kontrrewolucja kulturalna, która oznacza przede wszystkim umocnienie narodowych gospodarek, ograniczenie strachu przed biedą, a także wzmocnienie patriotyzmu i tym samym ma przyczynić się do wzmocnienia Unii, będzie miała skutek odwrotny. Wzmocnienie tych elementów w Unii będzie raczej prowadzić do jej coraz większych podziałów i w konsekwencji do osłabienia jej potencjału – zarówno ekonomicznego, jak i militarnego.

Trudno więc zrozumieć, w jaki sposób postulowany powrót do gospodarek narodowych oraz luźna współpraca ekonomiczna i brak zacieśnienia współpracy politycznej miałyby wzmocnić gospodarczo zarówno Unię, jak i Polskę. Albo granice są otwarte, albo je zamykamy. Albo obowiązuje swobodny przepływ osób, dóbr i usług, albo wracamy do grodzenia narodowego. W tym drugim przypadku blokujemy mechanizmy ułatwiające wzrost gospodarczy. Nie wiadomo, jak Polska dzięki takim blokującym zmianom miałaby stać się innowacyjną gospodarką z planu Morawieckiego.

Między innymi z tych powodów Polska ze swoją antyeuropejską retoryką, ostatnio trochę złagodzoną, nie jest postrzegana przez centrum Unii jako gracz, który rozumie stawkę i zasady gry. Na dodatek, niezależnie od słuszności rezygnacji z zakupu Caracali, sposobem, w jaki to zrobiliśmy, tak rozzłościliśmy Francję, że najbliższych formalnych i nieformalnych szczytach polski rząd może mieć kłopoty z szukaniem sojuszy dla poparcia swoich pomysłów reformatorskich.

***

Z politycznych zmagań, by uratować jeszcze coś z obecnej Unii coraz wyraźniej wyłania się również doskwierający brak nowego języka i nowego pomysłu na Wspólnotę. Na razie więc widać jedynie pustynię ideową, którą UE stara się osłodzić możliwością darmowego przejazdu pociągiem na 18. urodziny, przyznaną każdemu obywatelowi i obywatelce UE. Młodzi będą jeździć od jednego państwa narodowego do drugiego – à la carte – napawając się duchowym spokojem i ekscytując nieznaną rozrywką. Młodzież ze Wschodu, by zza szyb pociągów zobaczyć ten dziwny liberalny świat Zachodu z obozami dla uchodźców i policjantami wlepiającymi mandaty za noszenie burkini, a młodzież z Zachodu, by zobaczyć intrygujące i dumne ludy Wschodu, które bronią ich przed „hordami” migracyjnymi i z których silną tożsamością kulturową lepiej się nie stykać.

Na granicach Unii cudzoziemców będą zaś witały tabliczki „Witamy w lunaparku Europa”.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Batintherain; Źródło: Flickr.com [CC BY-NC-SA 2.0]