Julian Kania: W pierwszy weekend po premierze „Wołyń” obejrzało 229 tys. widzów. Film Wojciecha Smarzowskiego daleko w tyle pozostawił wszystkich konkurentów. Czy był wyczekiwany?
Henryk Wujec: Wielu ludzi chciało zobaczyć film o wydarzeniach na Wołyniu, zwłaszcza ci, którzy przeżyli II wojnę światową lub znają ją z rodzinnych opowieści. Tym bardziej że filmów wojennych obejrzeliśmy już wiele, ale dopiero ten dotyczy zdarzeń, które dotychczas funkcjonowały głównie w legendzie, także czarnej.
Anna Wylegała pisze na naszych łamach, że „film ten potrzebny był przede wszystkim kresowiakom i ich rodzinom”. Czy jest potrzebny wszystkim Polakom?
Film dotyczy istotnych dla Polski spraw, od których nie można uciec. Dlatego poszedłem na „Wołyń”, kiedy tylko pojawiła się okazja. Sam jestem z Kresów, spod Biłgoraja. W mojej wsi nie było Ukraińców, ale mieszkali kilka wiosek dalej. Byli też obecni w opowieściach rodziców z czasów wojny. Nasza okolica była dotknięta tzw. pacyfikacją Zamojszczyzny, wysiedleniami przygotowującymi ją dla niemieckich osadników. Wszyscy, którzy pamiętali tę akcję, najgorzej wspominali tzw. czarne łebki, ukraińskie oddziały pomocnicze nazwane tak od symboli na mundurach. Kiedy byłem dzieckiem, gdy chciało się kogoś obrazić, nazywało się go komunistą, ormowcem albo Ukraińcem. To była najgorsza obelga, choć nie wiedzieliśmy, co znaczy.
Wychowałem się w atmosferze antyukraińskiej, która jednak nie ukształtowała mojego życia. Kiedy poznałem prawdę, zmieniłem zdanie o sąsiadach. Dla wielu ludzi ważniejsze natomiast były bezpośrednie kontakty z Ukraińcami. Stereotypy zostały bardzo złagodzone po otwarciu granic w 1989 r. Polacy zobaczyli żywych ludzi, którzy nie straszyli, nie chodzili z nożami, byli tak samo biednymi ludźmi jak oni. W młodszych pokoleniach uprzedzenie umarło, choć część starszych osób na pewno wciąż je żywi.
Smarzowski obawiał się przed premierą, że „niewielka część widzów może […] wyjść z seansu z prostym wnioskiem, że Ukraińcy są źli”. Jakie inne wrażenie mogą mieć po obejrzeniu opartego na faktach filmu, w którym to właśnie Ukraińcy są katami?
Reżyser starał się pokazać przyczyny wzajemnej nienawiści. Trudno w filmie zawrzeć całą historię stosunków polsko-ukraińskich, więc czasami są tylko zaznaczone, ale są. Gdyby chciał nakręcić dzieło propagandowe, przedstawiłby zbrodnię wołyńską jako powstałą z niczego, przeprowadzoną przez złych Ukraińców, którzy nagle zapałali żądzą mordu.
Smarzowski pokazuje jednak zgodnie z wiedzą historyczną, jak byli traktowani. W województwie chełmskim i w moich rodzinnych stronach rząd polski przeprowadził przed wojną akcję burzenia cerkwi grekokatolickich i prawosławnych. Byłem poruszony, kiedy się o niej dowiedziałem. Przecież zburzenie kościoła jest dla wsi tragedią! Potem przyszła wojna, która nam kojarzy się z bohaterskimi żołnierzami rodem z kina sensacyjnego. Tymczasem trafniej opisują ją np. pamiętniki Zygmunta Klukowskiego ze Szczebrzeszyna, dzięki którym widać, jak zdemoralizowała społeczeństwo. Konflikt i zbrodnicze zachowania nie biorą się znikąd.
Kiedy byłem dzieckiem, gdy chciało się kogoś obrazić, nazywało się go komunistą, ormowcem albo Ukraińcem. To była najgorsza obelga, choć nie wiedzieliśmy, co znaczy. | Henryk Wujec
„Wołyń” pokazuje jednak Polaków jako ofiary. Powstaje pytanie, czy Smarzowski, mówiąc o „miłości ponad podziałami”, nie daje do ręki broni nacjonalistom.
Byłoby to zbytnim uproszczeniem filmu, który pokazuje też ofiary po stronie ukraińskiej. Doszło przecież do polskich retorsji. W Pawłokomie, miejscu jednej z nich, na cmentarzu pomordowanych Ukraińców spotkali się przecież prezydenci Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko. Bronisław Komorowski podczas swojej prezydentury także uczestniczył w uroczystościach uczczenia pamięci Polaków pomordowanych na Wołyniu, był ponadto w Sahryniu k. Hrubieszowa, gdzie ukraińska wieś została napadnięta przez polski oddział wojskowy. Gdyby zresztą nie nakręcono tego filmu, rzeź wołyńska i tak byłaby wykorzystywana przez radykalną prawicę. Jej rekonstrukcje, które przecież mają miejsce, są o wiele bardziej schematyczne.
Jaki wpływ „Wołyń” może wywrzeć na polską opinię publiczną?
Uważam, że pomimo obaw odegra pozytywną rolę. Wywoła na nowo dyskusję na trudny temat, na który trzeba rozmawiać. Jeśli zamieciemy go pod dywan, powstaną fałszywe mity jak w czasach komunizmu, gdy oficjalny dialog nie był możliwy. Rozpoczął się dopiero po 1989 r. Odbywało się nawet seminarium organizowane przez żołnierzy UPA i AK, którzy często omawiali te same bitwy widziane z dwóch stron. To był obustronny wysiłek, aby zakończyć straszną przeszłość i zacząć budować przyszłość. Trudno znaleźć wspólny punkt widzenia, ale trzeba doń dążyć.
Z jednej strony mówi pan, że „Wołyń” wywoła dyskusję na ważny temat, z drugiej – że toczy się ona od 1989 r. na różnych szczeblach.
Dialog zatrzymał się po zwycięstwie PiS-u w wyborach. Zaczęła dominować antyukraińska opowieść środowiska, którego liderem jest ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. W tej atmosferze powstała uchwała parlamentu potępiająca zbrodnie na Wołyniu, określająca je jako ludobójstwo. Politycznie była poważnym błędem, bo narzucała antyukraińskość. Powinniśmy powrócić do dialogu.
Wcześniej szczyciliśmy się, że jesteśmy największym przyjacielem Ukrainy. Nasi sąsiedzi wykazali większą mądrość niż PiS. Gazety rozpisywały się, że w odpowiedzi na polską uchwałę przyjmą jeszcze mocniejszą. Tymczasem skrytykowali naszą, ale nie poszli dalej. Eskalowanie wzajemnych zarzutów do niczego dobrego nie doprowadzi.
A jakie kontrowersje wzbudził w Polsce „Shoah” Claude’a Lanzmanna?! Lecz był potrzebny, bo pomógł uznać naszą współwinę zbrodni na Żydach. | Henryk Wujec
14 października część Ukraińców obchodziła rocznicę założenia UPA. Kraj, który wciąż może się rozpaść, potrzebuje bohaterów. Czy w tym kontekście „Wołyń” jest mu potrzebny?
Przede wszystkim należy bić się we własne, nie cudze piersi. Jedną z pierwszych uchwał polskiego senatu pochodzącego z wolnych wyborów było potępienie akcji „Wisła”. Dobrze, że Polacy pierwsi wykonali gest pojednania. Lecz w takim dialogu potrzeba dwóch stron. Ukraińcy mieli duży problem z przyznaniem, że popełniono zbrodnię na Polakach, i to nie przypadkowy lincz, a zaplanowaną czystkę etniczną. Na dodatek zaczęli stawiać pomniki Stepanowi Banderze.
Pan go potępia?
Uznaję go za ukraińskiego bohatera, który nie ponosi bezpośredniej odpowiedzialności za czystkę, bo był w jej czasie w niemieckim obozie koncentracyjnym, ale sformułował zbrodniczą ideologię. W czasie okupacji sowieckiej upowcy walczyli o suwerenność i należy im za to oddać cześć. Ale nie można mówić jednego, nie widząc drugiego. Zbrodnię trzeba potępić, choć to trudne. Tymczasem choćby słowa Wołodymyra Wiatrowycza, dyrektora tamtejszego odpowiednika IPN-u, pokazują, że Ukraińcy chcą tę sprawę zamieść pod dywan, szukają okoliczności łagodzących.
Czy „Wołyń” jest właściwą drogą dochodzenia do prawdy? Wywołuje skrajne reakcje, które opisywała choćby Natalia Panchenko, przewodnicząca Fundacji Euromajdan: „Kiedy oglądam film Smarzowskiego […] najsilniejsza emocja, która we mnie została to była nienawiść do Ukraińców. Ja, Ukrainka, czułam nienawiść do Ukraińców”.
A jakie kontrowersje wzbudził w Polsce „Shoah” Claude’a Lanzmanna?! Lecz był potrzebny, bo pomógł uznać naszą współwinę zbrodni na Żydach w Jedwabnem i innych miejscowościach. Było to trudne i bolesne, ale nieuniknione.
Reżyser zapewnia też, że chciałby przyczynić się do stworzenia „odpowiedniego klimatu do rozmowy”. Jak mógłby to zrobić?
Już to zrobił, sam fakt, że „Kultura Liberalna” i inne media zabierają głos ożywia problem stosunków polsko-ukraińskich. „Wołyń” może też być pretekstem do spotkań różnych środowisk. Od 1989 r. powstało wiele forów bezpośredniego kontaktu, głównie między samorządami. Prawie każda większa gmina w Polsce ma partnera po stronie ukraińskiej. W naszych codziennych relacjach w ogóle nie ma nienawiści. Dochodzi wprawdzie do napaści na ukraińskie cmentarze, jak ostatnio w Werchracie, ale organizują to środowiska nacjonalistyczne i faszyzujące. Zwykli ludzie bardzo się do siebie zbliżyli.
Pochodzę z Wrocławia, miasta, w którym osiedliło się wielu przesiedleńców z Kresów, i nigdy nie słyszałem od rówieśnika złego słowa o Ukraińcach. Obawiam się, że ten film może wzbudzić w młodszych pokoleniach sentymenty starszych.
Po stronie młodych powinno być również działanie, nie tylko obawy. Nie został choćby zrealizowany program wymiany młodzieży pomiędzy Polską a Ukrainą. Robiliśmy to przecież z Niemcami. Nasza młodzież powinna pojechać nie tylko na zachód, ale i na wschód. Moglibyśmy stworzyć coś na kształt amerykańskiego Korpusu Pokoju, którego wolontariusze jeździli do biedniejszych krajów i na przykład uczyli języków.
Mówił pan, że trzeba bić się we własne piersi. Tymczasem „Wołyń” wygląda tak, jakby Smarzowski bił w cudze. Czy nie uczciwiej byłoby, gdyby nakręcił film pt. „Jedwabne”?
Nakręcono już dwa ważne filmy odnoszące się do kwestii polsko-żydowskiej: „Pokłosie” i „Idę”. Oba zmusiły Polaków do reakcji, uważam je za bardzo potrzebne, chociaż były atakowane przez te same środowiska nacjonalistyczne, które obecnie atakują Ukraińców. Natomiast o stosunkach polsko-ukraińskich nie nakręcono żadnego. Może Smarzowski zmusi innych twórców do zrobienia kolejnych, choćby krytycznych wobec jego dzieła. „Wołyń” nie jest pozbawiony wad, ale dobrze, że jest.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Mark Lewis [CC BY-SA 3.0] Źródło: Wikimedia Commons