Serial „Artyści” to niebagatelny powód do narodowej dumy. Wkrótce po premierze produkcja Telewizji Polskiej wzbudziła entuzjazm przypominający, w pomniejszeniu do lokalnej skali, reakcje na najnowsze seriale platformy Netflix. Jeszcze przed emisją pierwszego odcinka, jako że opinie po pokazach przedpremierowych były nad wyraz przychylne, wokół „Artystów” wytworzyła się aura wyjątkowości.
Z aury tej wyłonić miał się najlepszy polski serial ostatnich lat. I rzeczywiście, wyłonił się, jednocześnie spełniając wygórowane oczekiwania i rozwiewając potencjalne obawy. Zarówno widzowie, jak i krytycy, pozytywnie zaskoczeni wysoką jakością „Artystów”, przyjęli ich z otwartymi ramionami.
Scenarzysta Paweł Demirski powtarzał w wywiadach, że w ciągu dwóch lat zapoznał się z zatrważającą wręcz liczbą tytułów spod sztandaru tzw. telewizyjnej rewolucji [1]. Po premierze pierwszego odcinka „Artystów” można było zweryfikować, że nie były to czcze przechwałki. Twórca nie tylko obejrzał wszystkie wartościowe i wpływowe pozycje, lecz także wyciągnął z tego maratonu solidne wnioski. Dzięki temu dzieło jego i Strzępki nie wymagało marnowania czasu na odrabianie lekcji, które HBO i inne liczące się stacje telewizyjne przerobiły już na przełomie wieków. „Artyści” przyłączają się od razu do najnowszej fali seriali i unoszą się na niej z zaskakującą swobodą, odnajdując własną drogę pomiędzy aktualnymi trendami.
Teatralna diorama
Zawiązanie akcji serialu jest zwarte i dosadne: w trakcie wystawiania „Wiśniowego sadu” aktorzy dokonują drastycznego odkrycia – dyrektor teatru popełnił samobójstwo, a jego ciało wisi tuż nad sceną. Już w pierwszym zetknięciu z „Artystami” mamy do czynienia ze światem przedstawionym, który wyszedł z orbit i domaga się przywrócenia ładu. Z tym niezwykle trudnym zadaniem musi zmierzyć się Marcin Konieczny (Marcin Czarnik), nowy dyrektor teatru i główny bohater serialu, którego poznajemy już w następnej scenie, podczas rozmowy kwalifikacyjnej.
Wraz z Koniecznym jako przewodnikiem stopniowo odkrywamy kolejne zakamarki fikcyjnego Teatru Popularnego. Główną atrakcją tej przestrzeni są jednak wypełniające ją barwne postaci. „Artyści”, niczym ruchoma diorama, prezentują prawdziwy przekrój instytucji teatralnej: od portiera, pana Popieła (Edward Linde-Lubaszenko), który decyduje o tym, kto może przekroczyć drzwi teatru, przez pracowników działów technicznego i administracyjnego, aż po bohaterów tytułowych – aktorów, reżyserów, dramaturgów i scenografów. Strzępka i Demirski wychodzą nawet poza gmach teatru, pokazując sieć powiązań tej instytucji z urzędnikami i włodarzami stolicy. Wprowadzają również „pion metafizyczny”, który tworzą duchy byłych dyrektorów teatru (w tych rolach występują m.in. Jan Peszek i Jerzy Trela), wciąż zaangażowanych w jego współczesne losy.
Twórcy przyznają się do inspiracji klasycznym polskim serialem „Dom”, w którym wewnątrz jednej kamienicy spotkali się przedstawiciele różnych klas społecznych (portier Popieł to nawiązanie do postaci dozorcy Ryszarda Popiołka, granego przez Wacława Kowalskiego), momentami zbliżają się jednak nawet do czegoś w rodzaju polskiej wersji „The Wire”. Kultowy serial HBO portretował miasto Baltimore jako skomplikowany organizm, w kolejnych sezonach eksponując jego poszczególne, wzajemnie powiązane struktury (przestępczość, politykę, edukację i media). Strzępka i Demirski w podobny sposób zgłębiają rozmaite aspekty funkcjonowania instytucji kultury. „Artyści” nie są oczywiście tak realistycznym i wielopoziomowym dziełem, jakim był serial Davida Simona, lecz widać w nich podobnie szlachetne dążenie do opisu świata w całej jego złożoności.
Artyści tacy jak my
Monika Strzępka i Paweł Demirski znają środowisko teatralne od podszewki, co jest doskonale widoczne w każdym aspekcie stworzonego przez nich serialu. Sceny prób do „Snu nocy letniej”, w których obsada dociera się z hipsterskim reżyserem Krzysztofem Schillerem (Andrzej Kłak), dyskusje z kierownikiem technicznym (Tadeusz Huk) o tym, co się da, a czego się nie da zrobić, czy rozmowy o pieniądzach z dyrektorem Wydziału Kultury (Miłogost Reczek) są tak boleśnie wiarygodne, że musiały mieć swoje źródła w rzeczywistości albo przynajmniej stanowią sumę wieloletnich doświadczeń w branży i powstały na podstawie niezliczonych anegdot.
Twórcy „Artystów” pozostali wierni teatrowi także w procesie dobierania obsady – w serialu występują znakomici aktorzy znani ze scen w całej Polsce, m.in. Antonina Choroszy, Krzysztof Dracz, Marta Ojrzyńska, Michał Majnicz, Tomasz Nosiński czy Dorota Segda. Zaznajomieni ze środowiskiem teatralnym widzowie z pewnością dostrzegą również, że w rolach drugoplanowych i epizodach pojawiają się takie postaci jak Jan Klata, dyrektor Teatru Starego w Krakowie (jako portier w firmie ochroniarskiej), reżyserka Agnieszka Glińska (jako neurotyczna księgowa), Maciej Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu (jako prezydent Warszawy), czy Andrzej Seweryn (jako komendant Straży Pożarnej). Nawet Monika Strzępka i Paweł Demirski są przez chwilę widoczni na ekranie – jako członkowie zespołu Czerwone Świnie, który akompaniuje podczas wystawiania „Snu nocy letniej”.
Krótkie występy ludzi teatru w nieteatralnych rolach to rodzaj środowiskowego żartu dla spostrzegawczych widzów. Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że „Artyści” są serialem hermetycznym. Skonstruowano go w taki sposób, żeby aluzje były jedynie naddatkiem, a nie warunkiem koniecznym do zrozumienia fabuły. Głębokie zanurzenie w teatralnej rzeczywistości, z jej wszelkimi niuansami i zakulisowymi detalami, powoduje, że zaczynamy pojmować rządzące nią reguły. Stąd niedaleko już do konstatacji, że świat warszawskiego teatru jest w istocie całkiem uniwersalny, wystarczy tylko spędzić w nim trochę czasu. Jak w klasycznych sitcomach typu „Cheers”, „The Office” czy „NewsRadio”, w których miejsce pracy stanowi centrum wydarzeń, widzowie szybko odkrywają, że nieznane im do tej pory środowisko wbrew pozorom bardzo przypomina ich własne. Szczególnie, jeśli zostało sportretowane wiarygodnie, wnikliwie i – co najważniejsze – z udziałem interesujących bohaterów.
Styl to podstawa
„Artyści” to jeden z niewielu polskich seriali ostatnich lat, który wygląda jak produkcja na światowym poziomie. Do tego elitarnego grona można zaliczyć również „Pakt” czy „Bez tajemnic”, pokazywane w HBO. Z drobnym zastrzeżeniem, że w przeciwieństwie do serialu Strzępki i Demirskiego, kształt wizualny i narracyjny tych drugich wynika bezpośrednio z zagranicznych pierwowzorów. Potencjalną konkurencją dla „Artystów” jest także wyprodukowany dla Canal+ „Belfer”, którego premiera odbyła się niecały miesiąc później. Napisany przez Jakuba Żulczyka i Monikę Powalisz oraz wyreżyserowany przez Łukasza Palkowskiego („Bogowie”) serial wypada jednak dość blado – przynajmniej pod względem wizualnym – w porównaniu z rozpoznawalnym od pierwszych ujęć stylem „Artystów”. Aż trudno uwierzyć, że to debiut Moniki Strzępki jako reżyserki telewizyjnej.
Wyrazista i przemyślana warstwa wizualna jest obecnie standardem dla najnowszych produkcji telewizyjnych aspirujących do miana wpływowych i nowatorskich. To skutek coraz częstszego angażowania utalentowanych reżyserów (w funkcji współautorów, a nie tylko rzemieślników do wynajęcia) do tworzenia seriali. Monika Strzępka wyreżyserowała wszystkie odcinki „Artystów”, dołączając w ten sposób do takich twórców jak Cary Fukunaga („Detektyw”), Louis C.K. („Louie”, „Horace and Pete”), Sam Esmail (drugi sezon „Mr. Robot”) czy Steven Soderbergh („The Knick”), którzy dokonali podobnego wyczynu.
Wizualny kształt „Artystów”, wypracowany przez Monikę Strzępkę i autora zdjęć Bartosza Nalazka (który ma na koncie współpracę z Januszem Kamińskim i Stevenem Spielbergiem), pod kilkoma względami przypomina zresztą pracę Soderbergha przy „The Knick”. Podobnie jak w tym serialu, po świecie przedstawionym „Artystów” oprowadza widzów dynamiczna kamera z ręki, która krąży pomiędzy aktorami w rozbudowanych jednoujęciowych scenach. Bohaterowie są często filmowani z niecodziennych kątów – kamera jest umiejscowiona bardzo nisko lub wysoko, akcentując lekkie odchylenie od realizmu, tak że nie zawsze jesteśmy pewni, czy to, co właśnie oglądamy, nie rozgrywa się przypadkiem tylko w głowie bohatera. Zabiegi tego rodzaju zwracają również uwagę na scenografię Ryszarda Melliwy (serial kręcono we wnętrzach Huty Sendzimira w Krakowie i Pałacu Kultury w Warszawie), potęgującą wrażenie przytłoczenia, któremu ulegają zepchnięci na krawędź kadru bohaterowie. Teatr Popularny nie wygląda jak przeciętna instytucja kultury, lecz raczej jak labirynt z sennego koszmaru, z którego nie sposób się wydostać. Nietrudno o takie skojarzenie, skoro po wejściu do budynku bohaterowie za każdym razem muszą pokonywać wijącą się klatkę schodową w kształcie podwójnej helisy.
Niektóre ujęcia przywodzą na myśl filmy Wojciecha Jerzego Hasa, takie jak „Sanatorium pod Klepsydrą” (1974), a momenty, w których „Artyści” flirtują z ikonografią grozy (np. podczas scen z duchami lub z duetem audytorów), przypominają serial „American Horror Story”. Wraz z przygaszoną kolorystyką i ekspresjonistycznym wykorzystaniem światłocienia, „Artyści” łączą liczne inspiracje w oryginalną całość, która nie przypomina żadnego innego polskiego serialu.
Harmonijnym dopełnieniem warstwy obrazowej jest muzyka Jana Duszyńskiego, której niepokojące, rytmiczne motywy mogą się kojarzyć z twórczością Cliffa Martineza („The Knick”), a nawet z soundtrackiem do serialu „Stranger Things” w wykonaniu Michaela Steina i Kyle’a Dixona z zespołu Survive. Ścieżka dźwiękowa „Artystów” nie tylko pełni ważną funkcję dramaturgiczną, współtworząc wraz ze zdjęciami niepokojącą atmosferę, lecz także jest jednocześnie atrakcyjna sama w sobie i pozostaje w pamięci widza.
Bez kompleksów
„Artyści” są serialem mocno zakorzenionym w polskiej rzeczywistości, jednak nie znaczy to, że nie wpasowaliby się w ramówkę amerykańskich stacji kablowych, takich jak FX czy HBO, albo w ofertę serwisów streamingowych w rodzaju Netflixa czy Amazona. Produkcja Strzępki i Demirskiego spełnia bowiem wszystkie najnowsze kryteria, według których krytycy wyróżniają prestiżowe seriale. Niezależni twórcy, debiutujący w nowym medium, aktualny, budzący pewne kontrowersje temat z aluzjami do rzeczywistości pozafilmowej, zaskakujący casting, wysmakowana i dopracowana w każdym detalu wizja estetyczna autorstwa jednej reżyserki – mając do dyspozycji taką charakterystykę, amerykańscy recenzenci telewizyjni bez mrugnięcia okiem umieściliby „Artystów” na liście najbardziej obiecujących seriali roku.
Dzieło Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego wpisuje się także w inne istotne trendy amerykańskiego rynku serialowego: „Artyści” nie są ani komedią, ani dramatem, i podobnie jak „Transparent” czy „Orange Is the New Black”, zacierają granice pomiędzy klasycznymi gatunkami; brak tutaj typowego antybohatera, który już od jakiegoś czasu staje się pieśnią przeszłości, ważniejszy jest za to bohater zbiorowy, społeczność skupiona wokół jednego miejsca lub celu. Z zagraniczną konkurencją łączy „Artystów” także niewielka liczba odcinków. Seriale stają się coraz krótsze, co sprzyja utrzymywaniu wysokiej jakości i sprawia, że widzowie nie tracą zbyt wiele czasu w obliczu prawdziwego zalewu nowych produkcji. „Artyści” mogliby się nawet przeobrazić w modną obecnie serialową antologię (jak „American Crime Story” czy „Fargo”) i w kolejnych sezonach eksplorować inne środowiska kreatywne, niekoniecznie teatralne.
Oczywiście można postawić zarzut, że serialowi Strzępki i Demirskiego brakuje żyłki eksperymentatorskiej oraz innowacyjnego podejścia do formuły poszczególnych odcinków, można żałować, że w dość przewidywalnej fabule nie ma zwrotów narracyjnych wywracających wszystko, co wiemy o świecie „Artystów”, do góry nogami, albo że twórcy nie szokują i nie łamią żadnego obyczajowego tabu. Nie jest to także ten typ serialu, któremu towarzyszy wieloznaczna „mitologia”, będąca przedmiotem niekończących się dyskusji i analiz na forach internetowych oraz portalach społecznościowych, jak w przypadku „Detektywa” czy „Stranger Things”. Wymienione braki nie przekreślają przy tym licznych zalet serialu.
„Artyści” są najciekawszym polskim serialem ostatnich lat, jednak wbrew nadmiernie entuzjastycznym porównaniom obecnym w powyższym tekście, nie jest to również polskie „The Knick”, „Orange Is The New Black”, ani tym bardziej „The Wire”. I bardzo dobrze. Okazuje się, że wcale nie potrzebujemy polskiej wersji jakiegokolwiek amerykańskiego serialu, bo mamy własne historie do opowiedzenia. „Artyści” pokazują, że można to robić na światowym poziomie. Wystarczy tworzyć w takim stylu, jakby polskie „The Wire” już dawno powstało.
Przypis:
[1] Zjawisko telewizyjnej rewolucji wiąże się z takimi pojęciami jak „telewizja jakościowa”, „złota era telewizji” czy „peak TV” (telewizyjny zenit). Wszystkie opisują najciekawszy i najbardziej urodzajny okres w dziejach tego medium, który rozpoczął się wraz z ambitnymi serialami z lat 90. i sukcesem stacji kablowych. Obecnie w Stanach Zjednoczonych powstaje ponad 400 nowych seriali fabularnych rocznie (emitowanych w telewizji oraz udostępnianych w serwisach streamingowych) i wszystko wskazuje na to, że będzie ich coraz więcej. W związku z tym pojawia się także coraz więcej produkcji niszowych i innowacyjnych, poszerzających granice serialowych konwencji.
Serial:
„Artyści”, tw. Monika Strzępka, Paweł Demirski, Polska 2016.
*Ikona wpisu: fot. Maria Wytrykus/Materiały prasowe TVP