PiS nie zniknie w najbliższym czasie ze sceny politycznej. Co ważniejsze, aktualni wyborcy tej partii stanowią istotną część polskiego społeczeństwa i także oni zostaną z nami. Jak żyć?
Najlepszą obroną jest…
Stanley Fish sądzi, że zna odpowiedź. Ten amerykański prawnik i literaturoznawca nie zajmuje się oczywiście partią Jarosława Kaczyńskiego, ale swojej nowej książce pt. „Winning arguments” rozważa, na czym polegają spory w polityce, małżeństwie czy na sali sądowej. I jak je wygrywać.
Fish podkreśla centralną rolę retoryki dla natury sporów prowadzonych przez nas na różnych polach. Spór małżeński jest w tym kontekście o tyle interesujący, że jego celem z oczywistych względów nie może być pokonanie przeciwnika. Człowiek, który czuje się krytykowany, nielubiany i nieceniony – zauważa Fish – nie będzie się w stanie zmienić. Będzie raczej odczuwał potrzebę okopania się na swoich pozycjach niż samodoskonalenia. W sporze takim chodzi więc raczej o to, by drugą stronę usłyszeć, powtórzyć jej skargi jak własne i przyznać, że mają one sens. Dopiero zrozumienie jej potrzeb umożliwia właściwe ułożenie relacji i dopiero wtedy otwiera się realne pole do rozmowy o potrzebach własnych.
Jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie, opozycji wobec antyliberalnego rządu pomóc może tylko jakiś przypadek, w wyniku którego PiS pokona się sam. | Tomasz Sawczuk
Analogia małżeńska, choć ma swoje ograniczenia, stosuje się w pewnym zakresie do naszego życia publicznego. Lepsze ułożenie politycznych relacji we wspólnocie nie będzie możliwe bez zrozumienia motywacji, które popychają ludzi do wyborów dających zwycięstwo populistycznej prawicy. Czysta negacja polityki partii rządzącej – choć wielu może wydawać się rozwiązaniem najbardziej na miejscu i stanowi nieraz naturalny odruch – nie przyniesie pożądanego efektu wyborczego, pogłębiając tylko nieufność do krytykujących.
Spory polityczne nie są rzecz jasna tego samego rodzaju co małżeńskie. Ich stawka nie ogranicza się do porozumienia, jest nią (tymczasowe) zwycięstwo. Inaczej niż w małżeństwie, sukcesu nie przyniosą więc opozycji ustępstwa na rzecz konkurentów, w rodzaju mrugania okiem do Marszu Niepodległości. Jedno i drugie posunięcie – idee anty-PiS-u oraz ulegania prawicy, które Mateusz Kijowski potrafi spoić w jedną katastrofę – to w dłuższej perspektywie przedsięwzięcia dość beznadziejne, oznaczające podjęcie gry na zasadach, które wyznacza partia Jarosława Kaczyńskiego.
Mądrość etapu
Zrozumienie sytuacji, w której się znajdujemy – rozważenie tego, z jakim rodzajem konfliktu mamy do czynienia oraz jakie strategie retoryczne dają szanse na postępy – jest więc pierwszym etapem obrony przed antyliberalnym zwrotem. Drugim etapem obrony jest atak – zignorowanie wyznaczonego przez PiS i wygodnego dla tej partii pola konfliktu oraz podjęcie gry na własnych warunkach.
Istotę problemu opisał ostatnio w „Dużym Formacie” Wojciech Orliński. Zwrócił uwagę, że o ile wieloma zwolennikami Donalda Trumpa czy Brexitu kierował szczery entuzjazm, o tyle obóz przeciwny kierował się co najwyżej chłodną konstatacją, że Hillary Clinton czy Unia Europejska to wybór daleki od marzeń, ale lepszych chwilowo nie ma. To samo dotyczyło w Polsce w 2015 r. gorących zwolenników Prawa i Sprawiedliwości oraz zmęczonych i poirytowanych wyborców PO. Jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie, opozycji wobec antyliberalnego rządu pomóc może tylko jakiś przypadek, w wyniku którego PiS pokona się sam.
Jedyna jak dotąd strategia odpowiadająca na realne braki III RP – strategia skruchy spod znaku „byliśmy głupi” – ma potencjał, by pogrążyć obóz demokratyczno-liberalny w marazmie, ale nie może przynieść owoców politycznych. | Tomasz Sawczuk
Proponowanie wzbudzających entuzjazm liberalnych opowieści o Polsce nie jest jednak łatwe. III RP nie dbała przesadnie o wytworzenie w obywatelach poczucia przywiązania do swoich instytucji, zabrakło mitów i tradycji, które pomogłyby przedstawić ją jako porządek uzasadniony, trwały i wciąż zmierzający do poprawy, a nie tymczasowy, przypadkowy i godny odrzucenia. Elity polityczne identyfikowane jako liberalne są zaś póki co stosunkowo bezsilne, a pod podszewką bywają nieprzesadnie liberalne.
Jedyna jak dotąd strategia odpowiadająca na realne braki III RP i odbijająca się szerszym echem – strategia skruchy spod znaku „byliśmy głupi” – ma potencjał, by pogrążyć obóz demokratyczno-liberalny w marazmie, ale nie może przynieść owoców politycznych, jeśli nie zostanie zastąpiona zaktualizowanym i nośnym społecznie sformułowaniem ideałów liberalnych.
Życie w strefie „spinu”
Fish uważa, że jeżeli potraktujemy polityków takich jak Trump czy Kaczyński jako spadkobierców szekspirowskiego Marka Antoniusza – jednego z najgenialniejszych retorów ludowych w historii literatury – będzie nam łatwiej szukać skutecznych odpowiedzi, niż gdy ograniczymy się do oburzenia na politykę, jaką prowadzą, albo na ludzi, którzy dają się im nabrać. Przekonuje, że nie ma możliwości porzucenia naszych stronniczych perspektyw i spotkania się na jakimś neutralnym gruncie. Jedność jest chimerą. Wygrywa ten, komu uda się narzucić własny „spin”. Polityka to, by użyć wyrażenia amerykańskiego autora, „all-spin zone”. Wbrew obiegowym intuicjom, Fish nie traktuje spinu jako czegoś negatywnego – retoryka może mieć skutki tak dobre, jak i złe. Kluczowy jest fakt, że nie da się od niej uciec. Nie istnieje świat pozaretoryczny.
Dobra melodia – w przeciwieństwie do tanich sztuczek marketingowych – porusza struny ludzkiej duszy. Chodzi więc o to, aby wybrać te nuty, które nie odwołują się do emocji nacjonalistycznej, lecz mimo to pozwalają na dumę z przynależenia do wspólnoty, której jesteśmy częścią; które dają nadzieję na świat bardziej sprawiedliwy i oddający należytą uwagę każdemu z nas, ale nie wykluczają możliwości rywalizacji o miano najlepszego wśród równych; które w tradycji polskiej znajdują przykłady troski o wolność i tolerancję. Chodzi o to, aby wyrazić te składniki nas samych, które już w nas są, a które pomagają nam sprawić, że Polska, w której budzimy się co rano, będzie chociaż trochę bliższa Polsce wymarzonej.
Jeżeli coś niepokoi nas w tym obrazie świata społecznego, zdominowanym przez retorykę, jest to groźba manipulacji, obawa, że ludzie nie będą mieli własnego głosu, lecz że ktoś zręczny im go odbierze, zbałamuci masy i uczyni ich życie gorszym. Liberalno-demokratyczna retoryka kieruje się jednak innymi wytycznymi: każdy powinien mieć prawo do własnego głosu i do bycia wysłuchanym oraz prawo do decydowania o sobie w jak najszerszym zakresie, wbrew nieuzasadnionym formom władzy – czasem państwowej, czasem ekonomicznej, a czasem władzy drugiego człowieka. Zagrożeniem dla tego porządku nie są retorzy, lecz antyliberalni politycy.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Southtyrolean; Źródło: Flickr.com (CC BY 2.0)