Pamiętam radość mieszkańców Rangunu. To była radość z wygranych wyborów, w których zwyciężyła Narodowa Liga na Rzecz Demokracji. Ugrupowanie kierowane od lat przez ikonę birmańskiej drogi ku demokracji, laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla, Aung San Suu Kyi. Partia, która przez lata pozostawała w opozycji i dążyła do obalenia pokojowymi środkami brutalnej junty wojskowej, rządzącej krajem niemal przez półwiecze. Radość ranguńskiej ulicy była tym większa, że zwycięstwo było bezapelacyjne, a ugrupowania wspierające wojskowych zdecydowanie przegrały wybory.

Od tamtego czasu minął ponad rok. Analitycy i komentatorzy próbują dokonać bilansu sukcesów i porażek cywilnych władz, których przywódczynią jest Aung San Suu Kyi. Pełni ona co prawda dość niezwykłą funkcję „doradcy państwowego”, ale dla nikogo w Birmie nie ulega wątpliwości, że to właśnie Lady – jak powszechnie nazywają ją Birmańczycy – pociąga za sznurki sterujące poczynaniami władz cywilnych. Otwarte natomiast pozostaje pytanie, w jakim stopniu Suu Kyi może pozwolić sobie na pełną samodzielność wobec wszechwładnej do niedawna armii. Wojskowi, godząc się na przeprowadzenie przejrzystych wyborów, zgodzili się jednocześnie na oddanie władzy. Przynajmniej części władzy – należałoby powiedzieć.

W Birmie mimo roku, który upłynął od wyborów, nadal obowiązuje konstytucja uchwalona jeszcze w okresie rządów wojskowych. Daje ona armii wiele uprawnień, a została przyjęta w referendum, które nie spełniało podstawowych kryteriów pozwalających uznać je za demokratyczne i przejrzyste. Tak zwane resorty siłowe pozostają w rękach generałów lub byłych generałów, którzy mogą – jeżeli uznają, iż bezpieczeństwo lub stabilność kraju są zagrożone – przejąć pełnię władzy. Jednocześnie w zgodzie z zapisami konstytucyjnymi bez zgody armii, która zagwarantowała sobie 25 proc. mandatów w parlamencie, prodemokratyczne siły polityczne nie są w stanie dokonać zmian w ustawie zasadniczej.

Już z tego pobieżnego wyliczenia nie trudno wywnioskować, że pole manewru cywilnego rządu nie jest w Birmie duże. Może on podejmować próby reformowania kraju – przede wszystkim w sferze społeczno-gospodarczej, ale reformy te nie mogą naruszać pozycji wojskowych. A pozycja ta jest niezwykle silna nie tylko w tak zwanych sektorach siłowych, lecz także w gospodarce. Najbardziej intratne biznesy znajdują się bowiem w rękach, jeżeli nie samej armii, to powiązanych z wojskiem klanów rodzinnych i towarzyskich.

Trudności gospodarcze, z którymi zmaga się Birma, odczuwają już przeciętni ludzie. Rosną ceny podstawowych artykułów żywnościowych oraz towarów codziennego użytku. Odczuwalna jest inflacja, spada kurs miejscowej waluty (kyata) w stosunku do dolara. Część komentatorów uważa, że przeciętni ludzie czują się pokrzywdzeni i rozczarowani. Wolność i demokracja ciągle jeszcze nie przyniosły zwykłym obywatelom Birmy znaczącej poprawy warunków życiowych. Pytani przeze mnie Birmańczycy przyznawali, że liczyli na szybsze tempo pozytywnych przemian. Ale chwilę później sami dodawali, iż może ich oczekiwania były zbyt wygórowane i na zmiany jeszcze za wcześnie.

O ile jednak na odczuwalne polepszenie sytuacji gospodarczej Birmańczycy muszą jeszcze poczekać i w większości się z tym godzą, to niepokój części społeczeństwa budzi brak rzeczywistych postępów w tak zwanym procesie pokojowym. Birma od lat trapiona jest walkami, a nawet wojnami o charakterze konfliktów etnicznych. W ostatnich miesiącach doszło do ponownego zaostrzenia sytuacji i to mimo przeprowadzonej w lecie konferencji pokojowej Panglong. Walki rozgorzały na północy kraju, w stanach Shan i Kachin, przy granicy z Chinami, trwają także w stanie Rakhine.

W tym ostatnim rejonie powodem konfliktu jest sprzeciw ludności buddyjskiej wobec obecności w tym rejonie muzułmańskiej ludności Rohingja. Pogromy przeprowadzane przez buddystów miały miejsce kilka lat temu. Teraz doszło do ataku bliżej nieokreślonych muzułmańskich bojowników na birmańskie posterunki policyjne. Czy chodziło o wzięcie odwetu za pogromy sprzed lat? Trudno powiedzieć. Dla struktur siłowych Birmy był to jednak sygnał, że krajowi może zagrozić jakaś forma dżihadu. Wojsko rozpoczęło operację specjalną. Według trudnych do zweryfikowania informacji doszło do pacyfikacji wiosek Rohingjów, gwałtów i mordowania przez wojsko ludności cywilnej. Ponad 10 tys. Rohingjów uciekło w ostatnich tygodniach do Bangladeszu.

Władze Birmy zaprzeczają, iż operacje wojskowe miały charakter pacyfikacyjny. Twierdzą, że muzułmanie budują pewien rodzaj nieuczciwej wobec Birmy narracji. Jednocześnie jednak nie dopuszczają na teren prowadzonej przez armię operacji niezależnych obserwatorów i dziennikarzy.

Wydarzenia w Rakhine odbijają się już echem w muzułmańskich krajach Azji Południowo-Wschodniej. Do dużych antybirmańskich wystąpień doszło już w Malezji oraz Indonezji, a także w buddyjskiej Tajlandii. W demonstracji w Malezji wziął udział premier tego kraju, Najib Razak, co zostało uznane w Birmie za złamanie obowiązującej w krajach ASEAN-u (ang. Association of Southeast Asian Nations) umowy o nieingerowaniu w wewnętrzne sprawy krajów członkowskich. Zdaniem protestujących w Malezji prześladowania Rohindżów mogą doprowadzić do radykalizacji muzułmanów w Azji Południowo-Wschodniej i zagrozić stabilności regionu.

Wielu obserwatorów birmańskiej i azjatyckiej sceny politycznej jest w tej sytuacji zaskoczonych milczeniem samej Aung San Suu Kyi. Nie tylko nie zabrała ona głosu w sprawie oskarżeń o prowadzenie przez armię pacyfikacji terenów zamieszkałych przez Rohingjów, lecz wielu obserwatorów uważa, że w oficjalnych wypowiedziach przyjmuje punkt widzenia wojskowych.

Gdyby rzeczywiście tak było, może to oznaczać, że rok birmańskiej transformacji nie przyniósł wyraźnego przełomu w roli, jaką armia odgrywa w politycznym i społecznym życiu Birmy. Jej wpływ jest w tej chwili mniej widoczny, ale wydaje się, iż nadal stanowi ona istotny czynnik kształtujący politykę tego kraju. Dla Aung San Suu Kyi oraz Narodowej Ligi na Rzecz Demokracji oznacza to konieczność umiejętnego lawirowania i ciągłego sprawdzania, na jakie reformy – mimo wygranych wyborów – mogą sobie pozwolić cywilne władze. Dla przechodzącej transformację ustrojową Birmy to nie najlepszy prognostyk.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Jim Driscoll; Źródło: Flickr.com (CC BY-NC-ND 2.0).