Żyjemy w czasach nieustannego politycznego oburzenia. Facebook i Twitter codziennie dostarczają nam wiadomości (nie zawsze prawdziwych) o atakach na prawa człowieka na całym świecie. Możemy w mig napisać petycję lub list otwarty w dowolnej sprawie i uzbierać setki podpisów poparcia. Jak mówi napis na nalepce samochodowej popularnej wśród amerykańskich liberałów: „Jeśli nie jesteś oburzony, to znaczy, że nie wiesz, co się dzieje” (If you’re not outraged, you’re not paying attention).

W ostatnim roku w Polsce nie brakowało okazji, by się oburzać. O tym natłoku myślałem, gdy parę dni temu podpisywałem oświadczenie jako członek Rady Programowej czasopisma „Pamięć i Sprawiedliwość” wydanego przez IPN. Tym samym niemal wszyscy członkowie dwunastoosobowej Rady, prócz jednej osoby, złożyli rezygnację ze swojej funkcji. Ponad rok po wyborach wygranych przez PiS, a pięć miesięcy po wyborze nowego kierownictwa IPN-u, dwunastu historyków z siedmiu krajów protestuje wspólnie.

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zaliczają „Pamięć i Sprawiedliwość” do swoich obowiązkowych lektur. Wyjaśniam zatem, że w ciągu zaledwie kilkunastu lat istnienia stało się jednym z dwóch czy trzech najbardziej cenionych czasopism naukowych poświęconych dziejom Polski po 1939 r. Myli się ten, kto sobie wyobraża, że „PiS” zajmuje się głównie „teczkologią”, czyli wyciąganiem kolejnych afer lustracyjnych z archiwów. Wręcz przeciwnie – to tu ukazały się pierwsze napisane po polsku poważne artykuły o emocji jako przedmiocie badań historycznych lub dyskusje o tym, jak wojna i okupacja wyglądają z perspektywy historii kobiet i płci. Historia a pamięć, codzienność, badania porównawcze – redakcja „PiS-u” wprowadziła historię Polski w główne nurty współczesnej historiografii.

Rada Programowa była więc nie lada zdziwiona, kiedy dowiedziała się pośrednio – bo nowe władze IPN-u nawet się z nami nie skontaktowały – że cały skład redakcji ma zostać zmieniony. Było to jednoznaczne z odejściem całej Rady Programowej, a przez to przedstawicieli środowisk historyków z siedmiu krajów, które reprezentujemy. W nowej redakcji pisma również znajdziemy znanych historyków, lecz tryb zmiany wskazuje na to, że „Pamięć i Sprawiedliwość” już nie będzie odkrywcza i twórcza, a raczej utrzyma linię nowego prezesa IPN-u, Jarosława Szarka.

Nie piszę jednak tego wszystkiego po to, by rzucać jeszcze jedną kłodę na ognisko, przy którym rozgrzejemy się do wściekłości. Nie uważam zresztą, że jest to sprawa którejś ze stron politycznych. Interesuje mnie raczej to, czy po tych zmianach historia Polski będzie jeszcze interesująca dla zagranicznych badaczy.

Trzydzieści lat temu, gdy zająłem się historią Polski, była to dziedzina raczej niszowa. Był wtedy co prawda i papież Jan Paweł II, i Wałęsa, ale były to tylko dwa bardziej wyraziste punkty w historii egzotycznego ludu, który walczy i się modli. Jeśli ktoś nie wierzy, niech przeczyta relacje z Polski publikowane w „The New York Times” czy „The Washington Post” z lat 80. A na uczelniach, jeśli ktoś zajmował się historią Polski, to zwykle dlatego, że miał polskie korzenie.

Nowe pokolenie historyków Polski w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Wielkiej Brytanii itd. nie może się szczycić wyłącznie obiektywizmem (choć często uznaje się go za naszą największą zaletę). Doszliśmy do tego przedmiotu badań różnymi drogami, ale wszyscy, jak sądzę, widzimy w nim coś ciekawego i ważnego w kontekście historii Europy, a nawet świata. Nie chodzi o to, że Polska ma najbardziej mężnych bohaterów lub najbardziej godne politowania ofiary, ale o to, że polska historia stawia przed nami intrygujące problemy, z zasady niejednoznaczne. Na przykład, jakie piętno na zachowaniu i myślach mieszkańców tych ziem wywarła II wojna światowa? Jak w czasach stalinizmu godzono potrzeby codziennego życia i realia politycznego nacisku? Jakie były motywacje tych, którzy brali udział w opozycji antykomunistycznej oraz tych, którzy zachowali bierność? Czy historię Polski można zrozumieć, posługując się tymi samymi pojęciami co w analizie innych historii, np. kolonializmu – a jeśli tak, to kto jest kim w tym scenariuszu?

Historia uprawiana jako zawód polega na spieraniu się, na prezentowaniu różnych narracji i perspektyw. Polska historia cieszy się ostatnio zainteresowaniem właśnie dlatego, że jest o co się spierać. W ciągu ostatnich 25 lat w projekcie tym uczestniczą historycy i miłośnicy historii z całego świata (np. ci, którzy odwiedzają najlepsze polskie muzea). A jeśli najlepsze czasopisma, najbardziej oczekiwane muzea oraz produkcje filmowe mają jedynie potwierdzać tezę, że Polacy i Polska są tacy, a nie inni, to po co to wszystko czytać, zwiedzać, oglądać?

Nie ma sensu się oburzać. Nie wracamy do czasów PRL-u, bo obecnie działa w Polsce rozwinięta sieć niezależnych instytucji, czasopism i historyków, którzy będą nadal pisać i uczestniczyć w międzynarodowym dialogu, nawet jeśli niekiedy będzie to utrudnione z powodu braku funduszy. Szkoda tylko, że ten dialog odbywał się będzie na tle drętwego języka oficjalnej, „narodowej” narracji.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Adrian Grycuk [CC BY-SA 3.0] Źródło: Wikimedia Commons