Czym ostatnie zajścia różniły się od wcześniejszych? Wykluczanie z obrad sejmu posłów opozycji, groteskowe zamieszanie wokół głosowania (a być może i jego fałszowanie) czy plany ograniczenia dziennikarskiej swobody korespondencji to w gruncie rzeczy standardy aktualnej władzy, które nie powinny dziwić. Podobnych ekscesów urągających zasadom państwa prawa nie brakowało już wcześniej. W ciągu całego roku partia rządząca regularnie naruszała elementarne dobre obyczaje. W zasadzie za każdym razem spotykało się to ze sprzeciwem opozycji i mniej lub bardziej tłumnymi manifestacjami pod szyldem KOD-u i innych organizacji. Teraz jednak jest inaczej. Nocnej awanturze w sejmie towarzyszyło powszechne wrażenie, że tym razem rządzący poszli za daleko. Coś pękło.
Jan Hartman na swoim blogu pisze o rewolucji 16 grudnia i entuzjastycznie przewiduje upadek Kaczyńskiego. Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej” oznajmia, że pisowska narracja o starciu z potężnymi siłami „została zrujnowana”. Profesor Radosław Markowski z SWPS-u pisze scenariusze głębokiego kryzysu i upadku władzy. Niektórzy członkowie PiS-u (m.in. Kazimierz Michał Ujazdowski czy Paweł Szefernaker) wprost wskazują na odpowiedzialność partii za wzrost napięcia. Nawet na łamach portalu wPolityce między wierszami pisze się o niepotrzebnych pretekstach dawanych przez rząd jego przeciwnikom.
Do manifestacji w całej Polsce dołączyli przedstawiciele Partii Razem. W sejmie Władysław Kosiniak-Kamysz poparł postulaty Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru. We Wrocławiu obok siebie stali działacze Platformy i rozłamowcy z Unii Europejskich Demokratów. Wspólnie przemawiali członkowie dolnośląskiej Nowoczesnej oraz secesjoniści, którzy kilka miesięcy temu z niej odeszli. Ponad jednością, nawet jeśli chwilową i niepewną, jest coś jeszcze: przekonanie, że przekroczyliśmy punkt kulminacyjny.
Na naszych oczach kondycja psychiczna całej opozycji formuje się na nowo. Konsekwencją 16 grudnia może stać się zakończenie powyborczej żałoby. Do tej pory w komentarzach przy kolejnych wyskokach rządu dominowała raczej ponura rezygnacja. Że tamci dopiero się rozkręcają, że będziemy musieli męczyć się z nimi jeszcze trzy lata. Albo dłużej, skoro opozycja jest marna, a na PiS nie ma mocnych. Teraz jest inaczej – otwarcie mówi się o kryzysie i upadku władzy.
Paradoksalnie PiS idący do władzy przerabiał identyczny scenariusz jak obecnie opozycja. Przez osiem lat był partią, która nie potrafiła niczego wygrać. Targana kompleksami z trudem uczyła się wierzyć w swoją siłę. Jeszcze w 2014 r. możliwość podwójnego zwycięstwa PiS-u wydawała się nierealna, ale mimo to pisowscy publicyści uparcie podtrzymywali te wizje. Wbrew zdrowemu rozsądkowi i realiom. Tak uporczywie, że z czasem inni też w nie uwierzyli. I wreszcie zrealizowali, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.
Dziś to opozycja jest na takim samym etapie. Wizje przyspieszonych wyborów i upadku PiS-u mogą wydawać się naiwne. Przecież opozycja nadal jest rozdrobniona, PiS wszechwładny, a sondaże bezlitosne. Ale sam fakt, że przeciwnicy PiS-u mają odwagę poważnie mówić o upadku władzy, zmienia perspektywę na ich korzyść. Obalanie Kaczyńskiego nie zaczyna się w sejmie, pod Pałacem Prezydenckim czy na Żoliborzu, ale w głowach wyborców.
Rok 2017 może być dla PiS-u początkiem zapowiedzianego końca. Partia, która wydawała się niewzruszona, zaczyna pękać przygnieciona bezmiarem własnej niekompetencji i buty. Poprzednim razem Kaczyński był w stanie rządzić zaledwie dwa lata, a tamta odsłona IV RP w porównaniu z obecną była igraszką. Eskalacja napięcia będzie działać już tylko na jego niekorzyść. Kolejne kontrowersyjne decyzje skłonią do wyjścia na ulicę kolejne tysiące ludzi, a opozycję przekonają do najściślejszej współpracy.
Opór wobec metod władzy należy bezwzględnie kontynuować. Jeśli Jarosław Kaczyński stara się ośmieszać „okupację mównicy”, by zaraz potem grozić posłom opozycji „konsekwencjami karnymi”, to takie zachowanie wskazuje raczej na jego bezradność niż zdecydowanie. Obóz rządzący wikła się w rozgrywki, z których nie jest w stanie wybrnąć bez szkód dla siebie. Tymczasem opozycja wreszcie zaczyna to wykorzystywać. Musi tylko uwierzyć w swoje możliwości, być bardziej stanowcza i stale przypominać wyborcom, o co toczy się walka. Kaczyńskiego da się ograć jego własnymi kartami. PiS naprawdę może upaść wcześniej, niż wszystkim się wydawało.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Lukas Plewnia [CC BY-SA 2.0]. Źródło: Wikimedia Commons.