Albumy przedstawione są w kolejności chronologicznej. Reprezentują różne gatunki, trudno więc pokusić się o hierarchizację.
Prins Thomas, „Principe Del Norte”
„Principe Del Norte” trwa półtorej godziny, jest więc zdecydowanie za długi. Ta jedyna wada nie przeszkadza zresztą w słuchaniu albumu na okrągło. Jeden z najlepszych DJ-ów na świecie zderza tu bowiem swoje fascynacje bez oglądania się na wymagania tancerzy. Wciąż zaznacza swą obecność nu-disco, dzięki któremu wraz z innymi Norwegami „Książę” przebił się kilka lat temu do szerszej świadomości. Pierwsze skrzypce grają już jednak inne inspiracje, wszystkie rozwinięte przede wszystkim w latach 70. Progressive electronic, Kosmische Musik, ambient i space disco razem tworzą mieszankę tak kuszącą, że przestrzeń kosmiczna znów wydaje się bliska i przyjazna. Z otwartymi ramionami czeka na zwycięzcę kosmicznego wyścigu.
Autechre, „elseq 1–5”
Jeśli półtorej godziny to zdecydowanie za długo na album, to co powiedzieć o trwającym w sumie ponad cztery „elseq 1–5”? Dlatego wytwórnia Warp, która opublikowała tę ekstrawagancję, asekurancko określa ją mianem „kolekcji nowej muzyki”. Autechre okazują bowiem wzgardę dla przyjętych form komunikacji z fanami, które ich zdaniem tylko ograniczają artystów. Nie mają ochoty wybierać z gigabajtów muzycznych eksperymentów przeprowadzonych w ostatnich latach kilku, które zmieszczą się na CD. Może jeszcze post factum nadawać im na siłę spójność? Niedoczekanie. Ich twórczość nie postępuje od projektu do projektu, lecz jest niekończącym się twórczym ciągiem.
Zamiast klasycznego albumu otrzymujemy więc mozaikową „kolekcję”. Cóż możemy z nią począć? Dziękować i prosić o więcej. Bo choć na czterogodzinnej płycie muszą zdarzyć się słabsze utwory, to te najlepsze wciąż pozostawiają konkurencję daleko w tyle. Wystarczy zresztą rzucić okiem na ich długość, by zrozumieć zuchwałość wydawniczą Brytyjczyków. To te najdłuższe, trwające co najmniej kilkanaście minut („feed1” czy „mesh cinereaL”), są najlepsze. Spokojne o swą przyszłość rozwijają kontrolowany chaos w bogate narracje. Nie lękają się ograniczeń nośnika. Także limity wyobraźni twórców przestają je pętać, bo ci scedowali część procesu kreatywnego na algorytmy, które zaprojektowali tak, że sami nie byli w stanie przewidzieć ostatecznego kształtu dzieła.
Dzięki walce o coraz szerszą autonomię artystyczną Autechre od co najmniej 20 lat wygrywają niepisany wyścig o laur najbardziej futurystycznie brzmiącego twórcy. „elseq 1–5” potwierdza tylko ich nienaruszalny status. Jeśli po technologicznej osobliwości [1] będą jeszcze pisane opery, to tak będzie brzmiał ich akompaniament.
Huerco S., „For Those of You Who Have Never (And Also Those Who Have)”
Dotychczas łatwo było zaliczać Huerco S. do outsider house’u. Na „For Those…” śmiało wyłamuje się on jednak z szeregu, w którym zdążył się zadomowić. I to w jakim stylu! Prezentuje album formalnie ambientowy (nieśpieszny rytm pojawia się w jednym utworze), lecz czerpiący pełnymi garściami z doświadczeń sceny outsider house’owej. Zderza obecne w obu gatunkach bogactwo z delikatnością i melancholię z nadzieją. Dzięki temu jego muzyka tchnie świeżością. W rezultacie zaskakująco dojrzały, dopracowany i wciągający drugi album stoi klasę wyżej od debiutu. Nagrany wciąż u progu sławy zwiastuje długą i owocną karierę.
Biosphere, „Departed Glories”
Z okładki spogląda na nas Ormianka, którą na kliszy uchwycił Siergiej Prokudin-Gorski, dokumentujący ludy żyjące pod panowaniem ostatniego cara, Mikołaja II Romanowa. Bezimienna kobieta jest twarzą dzieła powstałego na bazie sampli słowiańskiej muzyki ludowej. Biosphere zabiera nas w podróż po świecie widm, składając kołaczące się w świadomości społecznej wspomnienia minionej epoki i jej krwawego końca w dźwiękową pocztówkę zza grobu.
Ludowe sample są przetworzone tak dalece, że niemal zupełnie tracą pierwotny wydźwięk. Stają się szeptami nieprzekraczającymi granicy zrozumienia. Brzmią tym bardziej niesamowicie dla polskiego odbiorcy, któremu co i rusz wydaje się, że w tym wołaniu z głębokości rozpoznaje ojczysty język. To pragnienie pozostaje jednak niespełnione, a zjawy pozostają anonimowym chórem, jednocześnie znajomym i obcym. Biosphere odprawia dziady za zapomnianych.
Rashad Becker, „Traditional Music of Notional Species Vol. II”
Artyści eksperymentalni świadomi tego, że z Autechre nie wygrają futurystycznego wyścigu, obierają inne drogi. Tak czyni Rashad Becker, który chadza własnymi ścieżkami gdzieś w poprzek elektronicznej tradycji, futuryzmu i… światów możliwych, jak sam wskazuje w tytule.
Beckerowi udaje się też stąpać nad eksperymentalną przepaścią. Nie wpada w typowe pułapki czyhające na muzycznych odkrywców. „Traditional Music…” nie nudzi, nie zniechęca i nie boli. Jego muzyka jest niepokojąca i zdeformowana, lecz nie pozbawia słuchacza frajdy obcowania ze sztuką. Ten album jest wręcz jak dobry horror, od którego trudno się oderwać, bo cały czas jesteśmy ciekawi, co zaraz wyskoczy zza rogu.
A jego dźwiękowe bestiarium jest bogate. Tytuł płyty zaprasza do ruszenia wyobraźnią i zgadywania, odgłosy jakiego wyimaginowanego gatunku budują dany utwór. Jedno jest pewne – będą to dalekie skojarzenia, bo Becker tworzy muzykę zarazem abstrakcyjną i sprawiającą wrażenie żywej. Kreuje w ten sposób kompletny autorski mikrokosmos.
Przypis:
[1] Technologiczna osobliwość to czas, w którym postęp techniczny stanie się tak szybki, że wszelkie ludzkie przewidywania staną się nieaktualne. Wiązany jest przede wszystkim z przewidywanym pojawianiem się samodoskonalącej się sztucznej inteligencji, której lawinowo powstające kolejne generacje przerosną ludzkie możliwości.