Obowiązujące prawo zezwala co prawda na aborcję, gdy życie kobiety jest zagrożone, jednak pracę lekarzy w krytycznych sytuacjach paraliżuje to, że płód i matka to według prawa równorzędne jednostki. Irlandzkie przepisy aborcyjne nie przewidują również możliwości przerwania ciąży, do której doszło w wyniku gwałtu lub gdy płód jest poważnie uszkodzony. Dlaczego kraj, który w zeszłym roku jako jedyny na świecie wyraźną większością opowiedział się w referendum za legalizacją małżeństw jednopłciowych, jednocześnie nadal zmusza kobiety do wyjazdu za granicę w celu dokonania aborcji?

Przypadek Savity

Dyskusje na temat praw rozrodczych kobiet w Irlandii wybuchają zazwyczaj przy okazji kolejnych tragedii i skarg składanych do organizacji międzynarodowych stojących na straży praw człowieka. Ostatnia głośna sprawa, która wzbudziła masowy sprzeciw i doprowadziła do manifestacji we wszystkich większych miastach Irlandii, dotyczyła Savity Halappanavar.

Przyczyną śmierci 31-letniej imigrantki z Indii, która trafiła do szpitala 21 października 2012 r., była sepsa. Doszło do niej na skutek komplikacji związanych z infekcją płodu. Na wiadomość o tym, że jej dziecko nie przeżyje porodu, Savita poprosiła o aborcję. Usłyszała jednak, że zabieg jest niemożliwy, dopóki wyczuwalne jest tętno płodu. 24 października pacjentka urodziła martwe dziecko, a cztery dni później sama zmarła.

Choć w momencie pojawienia się komplikacji ciąży Savity Halappanavar obowiązywała już decyzja Irlandzkiego Sądu Najwyższego z 1992 r. dotycząca możliwości aborcji w sytuacji, gdy życie matki jest zagrożone, to jednak okoliczności, w których było to możliwe, nigdy nie zostały odpowiednio doprecyzowane. Tym oto sposobem w dniu, w którym Savita Halappanavar pojawiła się w szpitalu w Galway, lekarze, którzy ją przyjęli, kierowali się przepisami stworzonymi jeszcze w… 1861 r., czyli na długo przed tym, jak Irlandia stała się niepodległym krajem. Według nich każdemu, kto poddał się nielegalnemu zabiegowi aborcji lub przy nim uczestniczył, groziła kara więzienia.

Los Savity przypieczętowało również referendum, w wyniku którego, po burzliwej debacie, w 1983 r. do konstytucji wprowadzono tzw. ósmą poprawkę. Artykuł ten na równi stawia życie matki oraz nienarodzonego dziecka. To właśnie dlatego w przypadku Halappanavar nie zdecydowano się usunąć zakażonego płodu, pomimo że nie miał on szans na przeżycie. W rezultacie zarówno dziecko, jak i Savita zmarli.

Co ciekawe, w listopadzie 2012 r., gdy przez kraj przetaczały się fale protestów i na dobre rozgorzała dyskusja o nieludzkich przepisach aborcyjnych, głos zabrał również irlandzki Kościół. Biskupi wystosowali wówczas oświadczenie, w którym podkreślili, że wierzą w „równe i niezbywalne prawo do życia matki oraz jej nienarodzonego dziecka”, ale „nigdy nie nauczali, że życie dziecka jest ważniejsze od życia matki”.

Zareagowało też środowisko lekarskie, domagając się doprecyzowania przepisów dotyczących ratowania życia matki tak, by ich dobre intencje nie zostały później zinterpretowane jako wykraczające poza granice prawa.

Najostrzej ówczesny rząd skrytykowały, co oczywiste, środowiska domagające się legalnego dostępu do aborcji. Według nich Savita Halappanavar zmarła z powodu niedopracowanych przepisów, pomimo że rząd irlandzki zobowiązał się je sprecyzować jeszcze w 2010 r., czyli na dwa lata przed jej śmiercią. Wówczas to, po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie trzech kobiet, którym odmówiono prawa do legalnej aborcji, Irlandię oskarżono o nieprzestrzeganie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Dokument wymaga bowiem od państw, aby każda kobieta miała dostęp do jasnych procedur pozwalających na ustalenie, czy należy jej się legalny zabieg aborcyjny.

Bezprecedensowy wyrok w sprawie Irlandii

Gdy w 2011 r. Amanda Mellet przeżywała osobistą tragedię, nie wiedziała jeszcze, że za pięć lat znajdzie się w centrum trwającej od lat batalii o prawa aborcyjne Irlandek.

Mellet była w 21. tygodniu ciąży, gdy usłyszała od lekarzy, że płód, który nosi, ma śmiertelne wady i nie przeżyje ciąży ani porodu. Jednocześnie jednak dowiedziała się, że przy obowiązujących w kraju restrykcyjnych przepisach antyaborcyjnych przerwanie ciąży nie wchodzi w grę, będzie więc musiała dotrwać do końca i urodzić martwe dziecko albo we własnym zakresie dokonać zabiegu za granicą. Mellet poleciała do Wielkiej Brytanii, gdzie aborcja na życzenie pacjentki jest legalna od 1967 r. Po tym wszystkim postanowiła wnieść skargę przeciwko Irlandii do Komitetu Praw Człowieka ONZ.

Odpowiadając na skargę Mellet, Komitet ONZ stwierdził jednoznacznie, że kryminalizacja zabiegów aborcyjnych w Irlandii już sama w sobie jest złamaniem praw człowieka. Według organizacji Amanda Mellet została okrutnie i poniżająco potraktowana. Irlandia nie tylko nie zapewniła kobiecie dostępu do niezbędnej w jej dramatycznej sytuacji opieki medycznej oraz psychologicznej, ale i spotęgowała w niej poczucie niezasłużonego wstydu, zmuszając ją do zabiegu za granicą, z dala od bliskich i na własny koszt.

Komisja zauważyła również, że prawo irlandzkie w swojej gorliwej obronie życia płodu posunęło się za daleko, łamiąc tym samym prawa kobiet do prywatności i integralności cielesnej. W przypadku Mellet zastosowane procedury były wyjątkowo uwłaczające, ponieważ wiadomo było, że nie ma żadnych szans, aby płód przetrwał ciążę. Podkreślono również, że padła ona ofiarą dyskryminacji społecznej wynikającej z innego traktowania kobiet, które postanowią urodzić martwe dziecko, i tych, które zdecydują się taką ciążę przerwać. Te pierwsze otoczone są bowiem państwową opieką medyczną, podczas gdy te ostatnie zmuszane są do wyjazdu na własny koszt i bez żadnego wsparcia.

Według Komitetu kryminalizacja aborcji w Irlandii to również dyskryminacja płciowa, ponieważ brak dostępu do odpowiednich usług medycznych w tej sytuacji krzywdzi tylko kobiety. Jak zauważono, szczególnie poszkodowane są kobiety o niższych dochodach, dla których wyjazd za granicę w celu dokonania zabiegu aborcyjnego jest albo niemożliwy, albo skrócony do minimum z powodu wysokich kosztów pobytu. Tym samym Irlandia łamie art. 26 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, który zabrania nierównego dostępu do usług związanych ze zdrowiem seksualnym i reprodukcyjnym wynikającego ze zróżnicowanej sytuacji finansowej poszczególnych grup społecznych.

W odpowiedzi na decyzję Komitetu ONZ nowo powołany minister zdrowia Simon Harris publicznie przeprosił Amandę Mellet. W atmosferze sugerującej możliwą aborcyjną odwilż, Harris powiedział, że „Irlandia była do tej pory zimna i nieczuła wobec potrzeb kobiet i dzieci”.

Nowe pokolenie, nowa postawa

Choć opinia Komitetu Praw Człowieka ONZ nie jest prawnie wiążąca, jej moralna waga będzie Irlandii ciążyć, dopóki konstytucja nie zostanie odpowiednio zmieniona. Rząd jako sygnatariusz Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych ma zresztą obowiązek ustosunkować się do wyroku ONZ w przeciągu 180 dni i przedstawić plan dostosowania swoich przepisów tak, by odpowiadały one wymogom dokumentu. Organizacje pozarządowe, w tym m.in. tzw. Ruch na rzecz Zniesienia Ósmej Poprawki, mają nadzieję, że presja moralna ze strony ONZ przełoży się na nacisk społeczny i tym samym doprowadzi do wyczekiwanego referendum w sprawie poszerzenia dostępu do aborcji.

Według Kampanii na rzecz Praw Aborcyjnych w Irlandii obowiązujące prawo jest bowiem sprzeczne z poglądami społeczeństwa, które, jak pokazują badania, w zdecydowanej większości popiera szerszy dostęp do aborcji. Według październikowego sondażu dziennika „The Irish Times” prawie 75 proc. społeczeństwa chce zniesienia ósmej poprawki, czyli w efekcie szerszego dostępu do legalnej aborcji.

W grupie tej przeważają ci (55 proc.), którzy uważają, że aborcja powinna być dostępna tylko w kilku przypadkach: gdy życie i zdrowie matki są zagrożone, gdy doszło do gwałtu lub gdy płód jest uszkodzony. Pozostali (19 proc.) chcą całkowitej legalizacji aborcji na wzór przepisów obowiązujących w Anglii, Szkocji i Walii. Przeciwko zniesieniu ósmej poprawki, czyli za utrzymaniem status quo, jest 18 proc. ankietowanych. Niezdecydowanych pozostaje 8 proc. pytanych.

Przechylenie się sondaży na korzyść przynajmniej częściowego dostępu do aborcji wynika z faktu, że w sondażach po raz pierwszy biorą udział całe rzesze młodych obywateli, urodzonych i wychowanych w Irlandii, w której w ciągu ostatnich 15 lat zaszła społeczna i seksualna rewolucja. Dowodem jest choćby zeszłoroczne referendum, w którym 62 proc. głosujących opowiedziało się za zrównaniem praw małżeństw hetero- i homoseksualnych.

Co dalej z aborcją w Irlandii?

W reakcji na potępiającą opinię ze strony ONZ nowo powołany rząd irlandzki zobowiązał się powołać Zgromadzenie Obywatelskie, którego zadaniem będzie pochylenie się nad propozycjami środowisk popierających szerszy dostęp do aborcji i przygotowanie wytycznych pod referendum w sprawie zniesienia ósmej poprawki.

Trudno nie zauważyć, że obowiązujące w Irlandii aborcyjne status quo jest co najmniej zastanawiające. Wraz ze śmiercią Savity Halappanavar w kraju ruszył bowiem proces przemian społecznych, których nie da się już zatrzymać. Młode Irlandki, które póki co na zabiegi aborcyjne jeżdżą do Anglii, coraz głośniej wyrażają swój sprzeciw wobec drakońskiego prawa. Skąd więc ten paraliż kolejnych irlandzkich administracji? Zwłaszcza że jakakolwiek poprawka do konstytucji musi być poprzedzona referendum. Ewentualny ciężar decyzji nie będzie więc spoczywał na obecnym rządzie.

Trudno też wyobrazić sobie, by Irlandia szczyciła się obecnością w grupie krajów uznawanych za łamiące prawa kobiet. Religia, kryzys tożsamości i potrzeba uczestnictwa w tzw. kontrrewolucji kulturalnej, typowe np. dla rządów Prawa i Sprawiedliwości, w ogóle nie przekładają się na realia irlandzkie. Kościół katolicki, nadal silny i wpływowy w debacie aborcyjnej w Polsce, w Irlandii za sprawą skandali pedofilskich został zepchnięty na margines.

Co więc kryje się za opieszałym działaniem irlandzkich władz w kwestii praw aborcyjnych? Najprawdopodobniej chodzi o zwykłą polityczną hipokryzję, a wszystko to za sprawą geograficznej bliskości Anglii, która już od 50 lat zezwala kobietom legalnie przerywać ciążę.

Oficjalne statystyki pokazują, że w 2015 r. prawie 3,5 tys. Irlandek poleciało do Anglii w celu dokonania aborcji. W latach 1980–2015 wyjechało ich razem ponad 165 tys. W praktyce liczby są wyższe, ponieważ niektóre pacjentki, wypełniając formularze, nie chcą podawać prawdziwych adresów.

Gdyby nie fakt, że w swojej desperacji kobiety gotowe są zapłacić za podróż do jednej z angielskich klinik, kolejne irlandzkie rządy już dawno musiałyby się zmierzyć z problemem aborcji. Tymczasem kobiety zmuszane są do wyjazdu w tajemnicy i w poczuciu wstydu, co pozwala podtrzymywać mit, że aborcja wśród Irlandek to zjawisko marginalne.

Referendum w sprawie zmian w prawie antyaborcyjnym w Irlandii nie odbędzie się wcześniej niż w 2018 r. Oczekuje się, że Zgromadzenie Obywatelskie zasugeruje zniesienie ósmej poprawki do konstytucji i uznanie, że dostęp do legalnej aborcji w sytuacji, gdy życie lub zdrowie (również psychiczne) matki są zagrożone, gdy ciąża pojawiła się w wyniku gwałtu lub w przypadku ciężkiego upośledzenia lub śmiertelnej choroby płodu. Całkowita legalizacja, jeśli kiedykolwiek nastąpi, będzie raczej musiała być przedmiotem oddzielnego referendum.