Po zamieszkach w Ełku media, zwłaszcza media prawicy, tonują nastroje. Zdają się mówić: „Polacy, nic się nie stało!”, ludzi zwyczajnie poniosły nerwy, doszło do tragedii, ale to w żadnym razie nie jest dowód na polską ksenofobię, a już na pewno nie można mówić o niechęci Polaków do muzułmanów. Niestety te same media mają krótką pamięć. Przez wiele miesięcy 2015 i 2016 r. w tekstach nt. terroryzmu i tzw. kryzysu uchodźczego o muzułmanach wyrażały się zupełnie innym tonem. Straszyły „najazdem”, „zderzeniem cywilizacji”, „seksualnym dżihadem”. Dziś dziwią się, że słowa meblują głowy, lub udają, że dziennikarze nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za pisane przez siebie teksty.

Dziennikarstwo z roku na rok przestaje być zawodem zaufania publicznego, a gazety i telewizje bez pardonu uczestniczą w bieżących rozgrywkach politycznych. Media kojarzone z prawicą okładają pałką media określane jako lewicowe, a te lewicowe to samo robią z prawicowymi. Ze szkodą dla prawdy lub faktów i bez większego szacunku dla czegoś takiego jak rzetelny spór. Zwykle zaś kosztem jakiejś wybranej grupy społecznej, która staje się przysłowiowym czarnym ludem i ponosi symboliczną odpowiedzialność za wszelkie nieszczęścia, jakie trapią nasz kraj.

Tym razem Innym stali się uchodźcy i imigranci, często pochodzący z krajów, w których islam jest religią większości, co sprzyjało skrótowemu przedstawianiu wszystkich uciekinierów jako muzułmanów. Wystarczyło dodać do tego zamachy terrorystyczne we Francji i Belgii, niepokój na Bliskim Wschodzie i spektakularne egzekucje tzw. Państwa Islamskiego, a obraz muzułmanów jako ludzi, którzy „zanim pomyślą, wyciągają ostre narzędzie” [1] lub „z natury są strasznie mściwi” [2], zaczął zakorzeniać się w głowach wielu Polaków.

Przez dwa ostatnie lata media takie jak „Do Rzeczy”, „wSieci”, „Gazeta Polska Codziennie”, ale też „Newsweek”, „Fakt” i „Gazeta Wyborcza” nieraz bez głębszej refleksji opisywały złożoność sytuacji uchodźców przybywających do Europy lub przyczyny zamachów terrorystycznych, do których dochodziło w Europie Zachodniej. W negatywnych określeniach celowały, jak zwykle, media zaliczane do szeroko rozumianej prawicy, językiem strachu posługiwały się też jednak media lewicowe i liberalne lub za takie uznawane.

Liczne przykłady radykalizacji pojawiających się w mediach notuje od 2014 r. Obserwatorium Debaty Publicznej „Kultury Liberalnej”, przygotowując „Słowniczek radykalizmów” i specjalne raporty, np. o polskiej islamofobii i radykalizacjach związanych z europejskim kryzysem uchodźczym. Na tych tekstach można się uczyć, jak czytać polską prasę.

I tak, warto zwrócić uwagę, że w 2015 r. autorzy „Do Rzeczy” pisali o „najeźdźcach, nie uchodźcach” [3], przedstawiali też tych ostatnich, posługując się metaforą konia trojańskiego, w którym, jak dodawał tygodnik „wSieci”, można pomieścić przecież „cywilną armię”, która dokona „inwazji na Europę” [4]. Ten sam tygodnik na jednej z okładek porównał uchodźców do Niemców, łamiących symboliczny szlaban graniczny we wrześniu 1939 r. Podobnych przykładów można znaleźć dziesiątki, wiele z nich sprowadzić zaś można do sformułowania Tomasza Wróblewskiego z „Wprost”, który pisał, że uchodźcy to „masa ludzka”, która „ciągnie” z odległych krajów i „jak konkwistadorzy, purytanie, kolonizatorzy, a przed nimi Goci, Hunowie, Słowianie wabieni są bogactwem nowej ziemi i bezsilnością jej mieszkańców” [5]. W tym przykładzie może jedynie dziwić, że autor w jednym szeregu wymienia także Słowian jako swego czasu również zaangażowanych w podobne „najazdy”. Niestety nie jest to jedyny przykład „porywania” myśli przez zwykłą retorykę.

„Najazd uchodźców” na rzekomo bezbronną Europę przedstawiany był w mediach także w kategoriach „seksualnego” lub „socjalnego dżihadu”. Dla przykładu, Krzysztof Rybiński w „Do Rzeczy” alarmował, że uchodźcy „masowo gwałcą i napastują kobiety” [6], a Tomasz Terlikowski niczym postmodernistyczny Piotr Skarga ostrzegał, że „muzułmanie nas pokonają. I to wcale nie za pomocą terroryzmu, ale macicami ich kobiet” [7]. Innych publicystów niepokoiły za to „imigrancki szturm po zasiłek” [8] i „niesprawiedliwość” względem polskiego bezrobotnego, który ma rzekomo „gorzej niż uchodźca” [9]. Prasa na przełomie 2015 i 2016 r. pełna była podobnych przykładów, co tworzyło atmosferę zagrożenia i niechęci wobec muzułmanów.

Często pojedyncze obrazy składały się też w sugestywną narrację określaną jako samobójstwo elit lub ideologia multikulti. W tym ostatnim przypadku rzeczowe argumenty o kłopotach z integracją osób pochodzących z innych kultur spotykały się z ideologiczną krytyką wielokulturowych społeczeństw Zachodu. Multikulturalizm stawał się w ten sposób sloganem, opisującym jednym słowem cały szereg zjawisk, takich jak zamachy terrorystyczne, rzekomy upadek państw narodowych, osłabienie tzw. tradycyjnej rodziny czy większą widoczność religii muzułmańskiej. Używane w taki sposób słowa traciły jednak swój sens lub stawały się narzędziem polemicznej wojny wypowiedzianej ideologicznym oponentom. Nie trzeba nawet dodawać, że pojawiające się w nich oceny nie miały wiele wspólnego z losem realnych muzułmanów czy uchodźców.

Podobnie niewiele wspólnego z rzeczywistością miały opisywane często w prasie wzmianki o istniejących w miastach zachodniej Europy tzw. strefach no-go, do których nikt bez brody i ciemnej skóry, ewentualnie – w przypadku kobiet – bez burki, nie ma wstępu, lub, jak to barwnie opisywały tytuły od prawej do lewej, dzielnic imigranckich, będących „wylęgarniami dżihadyzmu”. Te ostatnie, gdyby istniały, byłyby przecież dowodem na – wedle opinii wielu publicystów prawicy – zderzenie dwóch cywilizacji, „cywilizacji zachodniej i cywilizacji muzułmańskiej”, które, jak pisze Aleksandra Rybińska w „wSieci”, „w ciągu ostatnich 14 wieków nie przestały się nawzajem zwalczać” [10].

Wszystko to byłoby może nawet zabawne, gdyby nie dotyczyło żywych ludzi, którzy pod piórami krewkich publicystów zmieniają się w liczmany ideologii lub figury politycznych szachów. Uchodźcy i muzułmanie w ostatnich dwóch latach, przy wydatnym wsparciu mediów, nie tylko polityków, stali się klasycznym kozłem ofiarnym, którego wskazanie ma przywrócić rzekomo utraconą równowagę społeczną.

W kampanii wyborczej 2015 roku muzułmanie zostali wykorzystani jako narzędzie mobilizacji wyborców za pomocą strachu. To groźna strategia, bo choć może pomóc dostać się do parlamentu, może też łatwo wymknąć się spod społecznej kontroli i doprowadzić do realnych ofiar. Gdy „zderzenie cywilizacji” z papierowego smoka zamienia się w kamienny kamień, słowa przestają być niewinne.

 

Przypisy:
[1] Andrzej Rafał Potocki, „Co się naprawdę wydarzyło w Ełku”, „wSieci” 2017, nr 2.
[2] Małgorzata Święchowicz, Ewelina Lis, „Atmosfera pogromowa”, „Newsweek” 2017, nr 3.
[3] Okładka „Do Rzeczy” 2015, nr 38.
[4] Marzena Nykiel, „Politycy fundują nam Polskę w turbanie”, „wSieci” 2015, nr 37.
[5] Tomasz Wróblewski, „Cywilizacja niemożności”, „Wprost” 2015, nr 36.
[6] Krzysztof Rybiński, „Co rozwali kobieta”, „Do Rzeczy” 2016, nr 6.
[7] Tomasz Terlikowski, „Papież niezwykle mocno o tym, że Europejczycy sami proszą się o śmierć”, Fronda.pl, 15 września 2015 r.
[8] „Imigrancki szturm po zasiłek”, Fronda.pl, 18 września 2015 r.
[9] plk, „Bezrobotny ma w Polsce gorzej niż uchodźca”, Niezalezna.pl, 4 września 2015 r.

 

*Ikona wpisu: fot. Geralt. Źródło: Pixabay.com [CC 0]