Rundfunk im Amerikanischen Sektor – Radio w Amerykańskim Sektorze [Berlina] – to brzmi groźnie i przywodzi na myśl raczej zimnowojenne zmagania światowych potęg niż subtelne wykonawstwo muzyczne. Nie wszyscy pewnie pamiętają, że tak brzmi rozwinięcie pierwszego członu nazwy berlińskiego zespołu RIAS Kammerchor. Ten chór kameralny powstał w 1948 r. przy rozgłośni radiowej w Berlinie Zachodnim, pod egidą rządu Stanów Zjednoczonych, czynnej w latach 1946–1993. Obok niego przy radiu tym działały też inne zespoły, takie jak RIAS Kammerorchester (tylko do 1953 r.) czy RIAS-Symphonie-Orchester, dziś znana pod nazwą Deutsches Symphonie-Orchester Berlin.

Copyright: Matthias Heyde
Copyright: Matthias Heyde

Mimo że RIAS Kammerchor często występuje z orkiestrami grającymi muzykę dawną, nie można powiedzieć, żeby koncentrował się wyłącznie na minionych epokach. Przeciwnie – od samego początku swojego istnienia wykonywał i prawykonywał dzieła kompozytorów współczesnych, takich jak Boris Blacher, Mauricio Kagel, Milko Kelemen, Ernst Křenek, Witold Lutosławski czy Krzysztof Penderecki. I czyni to nadal – niedawno polecaliśmy doskonałe nagranie „Psalmów pokutnych” Alfreda Schnittkego zrealizowane przez RIAS Kammerchor w zeszłym roku.

Na czele chóru stały takie osobowości dyrygentury, jak Uwe Gronostay, Marcus Creed, Hans-Christoph Rademann, czy – gościnnie – Rinaldo Alessandrini. Od sezonu 2017/2018 zespołem pokieruje Justin Doyle, który zaczynał jako śpiewak w Chórze Katedry Westminsterskiej, później występował z King’s College w Cambridge, a także z BBC Singers. Ma również na swoim koncie II nagrodę w El Concurs Internacional de Direcció de Cadaqués. Posada szefa muzycznego RIAS Kammerchor jest kolejną w jego karierze dyrygenckiej – obecnie jest szefem mniej znanych zespołów: Haffner Orchestra, Young Sinfonia i Chóru Dziecięcego Opera North oraz Chóru Uniwersyteckiego w Manchesterze.

Debiut Doyle’a z RIAS Kammerchor w Filharmonii Berlińskiej odbył się w Nowy Rok. Na tę niecodzienną okazję dyrygent wybrał monumentalne oratorium Georga Friedricha Haendla pod tytułem „Teodora”. Chociaż ustępuje ono popularnością Haendlowskiemu „Mesjaszowi” czy „Judzie Machabeuszowi”, należy do oratoriów często wystawianych na sposób sceniczny i doczekało się nawet wydania kilku przedstawień na DVD. Do okresu karnawałowych szaleństw pasuje fabułą jak ulał, opowiada bowiem historię wczesnochrześcijańskiej męczennicy Teodory, która woli ponieść srogą karę niż ukorzyć się przed pogańskimi bóstwami. Ta zaś ma polegać na oddaniu się zastępowi rzymskich żołnierzy w przybytku Wenus, czyli, mówiąc wprost, w burdelu. Teodora uparcie obstaje przy odbyciu straszliwej kary i mimo pomocy ze strony ofiarnego Dydymusa koniec końców ponosi śmierć, nie zaznawszy jednak rozpusty.

Chociaż według libretta święta dziewica pragnie oddać się „manipulacjom” w wykonaniu manipułu legionistów, mając przy tym na celu obronę wiary, utwór jest względnie spójny dramaturgicznie i kompozycyjnie. Haendel uważał zresztą „Teodorę” za jedno ze swoich lepszych dzieł, a chór z końca II aktu, „He saw the lovely youth” (zagrany przez Doyle’a na bis) cenił o wiele wyżej niż słynne „Hallelujah” z „Mesjasza”. Dziś możemy mieć na ten temat inne zdanie ­– „Teodora” składa się w większości z konwencjonalnych recytatywów secco, części accompagnato, arii pojedynczych i zaledwie dwóch duetów – niewiele jak na trzy z górą godziny muzyki. Tylko w niektórych miejscach ustęp solowy ma ciekawszą strukturę mogąca kojarzyć się z później powstałymi strukturami typu scena ed aria.

Soliści musieli się więc sporo natrudzić, żeby zaprezentować Haendlowską partyturę w atrakcyjny sposób. Można powiedzieć, że udało się to wszystkim odtwórcom głównych ról, z których każde zasługuje na wyróżnienie z nieco innego powodu. Doyle nie tylko świetnie dobrał ich pod względem umiejętności technicznych, ale też umiejętnie dopasował pod kątem charakterystycznych właściwości brzmieniowych głosów. Teodora (Fflur Wyn) wypadła naprawdę dziewiczo, acz stanowczo, jej towarzyszka Irena (Anna Stéphany) – współczująco i wrażliwie, Dydymus (Tim Mead) – ofiarnie i żarliwie, a nieugięty namiestnik Walens (Roderick Williams) okazał się postacią najbardziej przekonującą i czysto wokalnie, i aktorsko.

Odtwórczyni roli tytułowej to sopranistka obdarzona naturalnym, gęstym wibratem. Umie wykorzystać je jako atut, nie siląc się na sztucznie prosty dźwięk, który niesłusznie zaczęto traktować jako obowiązujący wyłącznie w wykonawstwie historycznym. A – kiedy trzeba – potrafi też modelowo wykonać messa di voce bez drżączki. Zdołała zbudować i utrzymać napięcie dramatyczne nawet w długich scenach przeplatanych sinfoniami i recytatywami. Anna Stéphany dysponuje całkiem dużym mezzosopranem o wyrównanych rejestrach i dobrej kondycji oddechowej, co udowodniła chociażby w arii „Defend her Heaven” z II aktu. Mimo bardzo specyficznej siekaczowo-wargowej wymowy spółgłosek syczących (w jej wykonaniu naprawdę bardzo syczących) pokazała świetną dykcję i była dobrze zrozumiała – podobnie zresztą jak wszyscy soliści, co w angielskim śpiewie operowym nie jest ani takie łatwe, ani oczywiste. Kontratenor Tim Mead miał może lekkie problemy z oddychaniem i nie jest ekspertem od trylów, a w zestawieniu z basem wypadał nieco blado, ale naprawdę umie śpiewać legato, nie tracąc na selektywności, i wchodzi w autentyczną interakcję z innymi śpiewakami (duety z Teodorą!). Miejscami – jak w arii „Deeds of kindness” – brzmiał bardzo obiecująco; aż żałowaliśmy, że jego partia nie daje mu większych możliwości do popisu.

Last but not least należy wspomnieć o Williamsie w roli Walensa. Stwierdzenie, że ten baryton o naturalnie ciemnym brzmieniu dał popis umiejętności śpiewaczych i aktorskich, stworzyłoby mylne wrażenie – skuteczność Williamsa jako Walensa wynikała nie z dezynwoltury, lecz z doskonałego opanowania materii idącego w parze z pewnego rodzaju pokorą, która każe śpiewakowi kreować postać, a nie eksponować samego siebie. Również drugoplanowy Septymiusz (tenor Robert Murray) poradził sobie z nadmiernie rozbudowaną muzycznie, a przy tym nieco jednowymiarową dramaturgicznie rolą – najlepiej wypadł w arii „Thou the honours”. Epizodyczny Posłaniec (tenor Christian Mücke), mimo pewnej afektacji, także nie odstawał za bardzo od pozostałych solistów.

Copyright: Matthias Heyde
Copyright: Matthias Heyde

 

Bardzo istotną rolę w tym oratorium ma do spełnienia chór – i dlatego RIAS Kammerchor nadał się do tego zadania jak ulał. Pod batutą Doyle’a nie tylko stworzył wyraziste ramy dramaturgiczne dla utworu, ale wręcz odmalował nastrój i kontekst, jakby zastępując scenografię, oświetlenie teatralne, kostiumy i ruch sceniczny. Pozwoliło na to niezwykłe zróżnicowanie charakteru poszczególnych wejść chóru – kolor jego dźwięku zmieniał się jak w organach, w których włącza się i wyłącza poszczególne rejestry. Precyzja intonacyjna i rytmiczna sprawiała, że RIAS Kammerchor brzmiał tak, jakbyśmy słuchali nagrania studyjnego. Podobnie było w przypadku akompaniamentu Akademie für Alte Musik – współpraca pozytywu, klawesynu, wiolonczel i fagotu w basso continuo tworzyła idealną bazę, a flety i rogi – przyjemną nadbudowę.

Jak udowodnił Doyle ze swoimi muzykami, oczekiwanie od występu na żywo jakości płytowej nie jest wcale absurdalnie wygórowane. Ten koncert przywrócił nam częściowo wiarę w renomowane zespoły – którą znacznie nadwątlił niedawny występ Monteverdi Choir i English Baroque Soloists z Johnem Eliotem Gardinerem. Jak widać, aby utrzymać się w czołówce najlepszych zespołów, nie wystarczy spocząć na laurach zdobytych przed laty. Trzeba umiejętnie balansować między kultywowaniem tradycji zespołu a wpuszczaniem do niego świeżej krwi i nie pozwalać sobie na nic, co można by podejrzewać o chałturę. Wieniec Gardinera, Monteverdi Choir i English Baroque Soloists jest niewątpliwy – ale dziś to suche liście bobkowe, podczas gdy RIAS Kammerchor pod dyrekcją Doyle’a to żywe drzewo laurowe.

 

Koncert:

muzyka: Georg Friedrich Haendel – „Teodora” HWV 68
dyrygent: Justin Doyle
soliści: Fflur Wyn, Anna Stéphany, Tim Mead, Robert Murray, Roderick Williams, Christian Mücke
chór: RIAS Kammerchor
orkiestra: Akademie für Alte Musik Berlin
Filharmonia Berlińska, 1 stycznia 2017.