Łukasz Pawłowski: Czy można zhakować państwo? Czy taki jest ostateczny cel wojny informacyjnej, którą prowadzi Moskwa?
Eerik-Niiles Kross: To przesada. Można zhakować systemy komputerowe czy infrastrukturę informacyjną. Ale zhakowanie państwa byłoby równoznaczne z jego całkowitym przejęciem.
Na ile skoordynowane są rosyjskie działania? Czy decyzje zapadają na samym szczycie, czy też są to raczej różnorodne akcje, nad którymi nikt w pełni nie panuje? Kiedy czytam pana artykuły, odnoszę wrażenie, że Rosjanie są aktywni niemal wszędzie – w Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, Europie Centralnej, krajach bałtyckich.
W ciągu ostatnich 18 lat, od czasu przejęcia władzy przez Władimira Putina, jesteśmy świadkami postępującej koordynacji. Wiele z instrumentów wykorzystywanych przez Rosjan to typowe narzędzia używane przez tajne służby, szczególnie przez KGB. Niektóre z nich mają źródła w strategii wojskowej i to niekoniecznie rosyjskiej. Oszustwo, podstęp, dezorientacja przeciwnika – to stare zasady znane od setek lat, co najmniej od czasów „Sztuki wojny” Sun Tzu. Do tego dochodzą specyficzne zabiegi dyplomatyczne. Obecnie wszystkie te rozproszone wysiłki znalazły dość spójną podstawę ideową.
To znaczy?
W latach 90. nikt – łącznie z Rosjanami – nie wiedział, w jakim kierunku będzie zmierzał ten kraj. Niektórzy mieli nadzieję, że Rosja przekształci się w demokrację w stylu zachodnim. Dziś jednak czołowi rosyjscy politycy i ideolodzy przyjęli na powrót starą ideę rosyjskiej wyjątkowości. Na przestrzeni wieków Rosjanie wielokrotnie zadawali sobie pytanie, czy Rosja to państwo zachodnie, czy też ma swoją specyfikę; czy powinna współpracować z Zachodem, czy też mu się przeciwstawiać. Obecnie po raz kolejny wybrała swoją ścieżkę. Rosyjscy politycy przedstawiają się jako obrońcy wartości chrześcijańskich i zwolennicy silnego państwa, do którego nie pasuje zachodnia demokracja i które broni należnego mu miejsca w świecie.
Kiedy nastąpił zwrot?
Punktem zwrotnym był moment, kiedy pojawiła się realna szansa na to, że Ukraina i Gruzja dołączą do NATO. To było wiosną w roku 2008 po szczycie w Bukareszcie. Wkrótce potem doszło do inwazji na Gruzję i przejęcia kontroli nad Ukrainą – w drodze wyborów, po zwycięstwie Janukowycza.
Dziś rosyjskie władze starają się koordynować działania rozmaitych służb mające służyć temu samemu celowi. To oczywiście nie znaczy, że nad wszystkim czuwa jakiś wielki urząd, ale że różne ministerstwa, instytucje, departamenty pracują w oparciu o tę samą ideologię i w tym samym kierunku.
Jaki to cel?
Podwójny. Po pierwsze chodzi o wzmocnienie pozycji Rosji w krajach, które Moskwa uznaje za należące do swojej strefy wpływów. Obejmuje ona kraje byłego ZSRR, Azję Centralną, Europę Wschodnią i Bliski Wschód – krótko mówiąc, państwa otaczające Rosję, choć im więcej udaje się Rosji osiągnąć, tym większe są jej ambicje. Ten cel nie jest zresztą specjalnie skrywany.
Cel drugi to doprowadzenie do końca epoki świata jednobiegunowego, w której to Stany Zjednoczone były zdecydowanie największą potęgą. Moskwie zależy na stworzeniu świata wielobiegunowego, w którym kilku najważniejszych graczy dzieli się między sobą strefami wpływów i między nimi zapadają najważniejsze decyzje. Osiągnięcie tych celów wymaga rozmontowania obecnej architektury bezpieczeństwa i stworzenia nowej.
Jak?
Otwartość państw demokratycznych, która jest ich wielką siłą, jest też ich wielką słabością. Jeśli ktoś nie stosuje się do zasad demokratycznego systemu międzynarodowego, łatwo ten system zdestabilizować. Dobrym przykładem jest wykorzystanie przez Rosjan Interpolu. To organizacja mająca w założeniu ułatwiać międzynarodową współpracę przy ściganiu kryminalistów, a zatem podnosić poziom bezpieczeństwa. Jej działanie opiera się na zaufaniu do poszczególnych rządów, które zgłaszają osoby uznane w danym kraju za przestępców. Co jednak robić w sytuacji, gdy to rząd jest przestępcą? Wówczas cały system zaczyna działać na własną szkodę i wbrew pierwotnym założeniom. Widać to było doskonale przy okazji ścigania przedstawicieli rosyjskiej opozycji.
Rosyjskie władze za pośrednictwem Interpolu wydały też list gończy za panem. W 2013 r. na kilka dni przed wyborami na mera Tallina, w których brał pan udział, został pan oskarżony o pomoc w porwaniu… fińskiego okrętu.
Dlatego tak dobrze znam ten system. Ja jednak jestem obywatelem Estonii, a mój przypadek był w tak oczywisty sposób motywowany politycznie, że nic nie udało się ugrać. Ale działacze na rzecz praw człowieka w Rosji są w o wiele trudniejszym położeniu.
W swoim artykule na łamach Politico twierdzi pan, że Rosja nie jest tak potężnym przeciwnikiem, jak może się wydawać. To państwo z gospodarką rozmiaru włoskiej, które można pokonać. Jak to zrobić?
Najważniejsza jest świadomość celów i metod działania przeciwnika. Problem polega na tym, że obie strony działają według różnych reguł. Jak na przykład poradzić sobie z tzw. rosyjskimi mediami? W społeczeństwie demokratycznym wolność mediów i wolność słowa to wartości, które muszą być chronione. Ale co zrobić, gdy przeciwnik bierze te wartości i wywraca je do góry nogami? Rosjanie zatrudniają całą armię dziennikarzy, którzy de facto funkcjonują jako agenci państwowych interesów. Ich celem nie jest dostarczanie rzetelnych informacji, ale dezinformacja. Czy należą im się te same przywileje co normalnym dziennikarzom, czy powinni mieć ten sam dostęp do danych i czy powinni cieszyć się taką samą swobodą publikacji?
To kolejny przykład typowo wojskowej strategii, jaką stosują Rosjanie: wykorzystanie mocnej strony przeciwnika – a wolność wypowiedzi jest bez wątpienia naszą siłą – i obrócenie jej w słabość. Działanie Rosjan porównałbym do infekowania komputera wirusem, ale w odniesieniu do społeczeństw. Szukają pojęć i idei, które mogą zaszczepić w społeczeństwach i które następnie działają na ich szkodę.
Nie mamy jednak wyjścia. W pierwszej kolejności musimy zdiagnozować problem, a dopiero potem możemy wymyślić lekarstwo. To dlatego niektóre reakcje na działania Rosji w państwach zachodnich są tak niepokojące.
Na przykład?
Niechęć do określenia inwazji na Ukrainę mianem inwazji i powtarzanie, że to „wojna domowa”. W inny sposób reaguje się na inwazję, a w inny na wojnę domową. Nie będziemy w stanie zareagować w odpowiedni sposób, jeśli nasza diagnoza jest błędna.
Michael Fallon, brytyjski sekretarz obrony, wygłosił niedawno mocne przemówienie, w którym przyznał, że Rosja wykorzystuje dezinformację jako broń i że jej celem jest destabilizacja Zachodu.
Im więcej państw poczuje konsekwencje działań Rosji, tym więcej będzie tego rodzaju wypowiedzi. Pod względem reakcji na politykę Rosji Europa jest dziś zresztą o wiele bardziej zjednoczona, niż była jeszcze kilka lat temu, kiedy to wciąż część krajów miała nadzieję, że Rosja może być dla Europy partnerem – partnerem niełatwym, który ma za sobą trudne dzieciństwo, ale nie stanowi zagrożenia. Dziś obraz Rosji jest zupełnie inny – ważni politycy nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Niemczech czy Francji mówią o rosyjskich próbach wywierania wpływu na proces polityczny w ich krajach.
Inne głosy dobiegają jednak ze Stanów Zjednoczonych. A to właśnie tam mieliśmy do czynienia z potwierdzonym działaniem Rosjan, czyli włamaniem do serwerów obu głównych partii, a następnie wykorzystaniem informacji wykradzionych Demokratom przeciwko kandydaturze Hillary Clinton. Mimo jasnego stanowiska agencji wywiadowczych nowa administracja nie chce uznać tego faktu.
Nowa administracja daje sobie czas. Nie wiemy, jaki był wpływ ujawnionych informacji na wynik wyborów. Wątpię, by był on decydujący. O wiele ważniejsze były powody lokalne i Partia Demokratyczna powinna ten fakt uznać. Dzięki temu łatwiej byłoby skupić się na samym działaniu Rosjan.
W społeczeństwie demokratycznym wolność mediów i wolność słowa to wartości, które muszą być chronione. Ale co zrobić, gdy przeciwnik bierze te wartości i wywraca je do góry nogami? | Eerik-Niiles Kross
Czy poza podnoszeniem świadomości problemu państwa europejskie lub, szerzej, członkowie NATO mogą w jakiś sposób wspólnie wziąć odwet za działania Rosji?
Cyberataki są już uznawane za jedno z działań agresywnych, które mogą doprowadzić do reakcji NATO na podstawie art. 5 traktatu. To ważna zmiana. Jeśli więc państwo członkowskie wykaże, że stało się obiektem cyberataku, NATO może zareagować.
Trudno sobie wyobrazić, by tak się stało, bo to rodzaj konfliktu, do którego strona rosyjska nigdy się oficjalnie nie przyzna.
To faktycznie trudny przypadek. Ale poważny atak na infrastrukturę może prowadzić do ofiar śmiertelnych. Wystarczy, że zaatakowane zostaną elektrownie czy infrastruktura transportowa. W takim wypadku wchodzimy na inny poziom.
Cyberataki to jedno. Czy rozprzestrzenianie fałszywych informacji to równie ważny element rosyjskiej strategii?
Większość z tych działań, jeśli przyjrzeć się im oddzielnie, nie stanowi naprawdę poważnego zagrożenia, a niekiedy trudno je nawet brać na poważnie. Gdy jednak wszystkie elementy układanki złożymy razem, okazuje się, że ich znaczenie jest niebagatelne. Fałszywe informacje to tylko jedno z narzędzi, którego nie powinniśmy ignorować – właśnie dlatego, że jest elementem większej całości.
Rozprzestrzenianie plotek to zresztą stary trik stosowany od stuleci. Dziś jeszcze łatwiej je rozsiewać i w ten sposób przybliżać się do ostatecznego celu, czyli stworzenia świata, w którym nikt już w nic nie wierzy, żadna wiadomość nie jest pewna, a wszystkie źródła informacji są jednakowo uprawnione. Skutkiem może być podważenie samych podstaw naszego systemu wartości – skoro nie ma już prawdy i fałszu, trudno odróżnić dobro od zła. Być może brzmi to nieco apokaliptycznie, ale jestem przekonany, że za działaniami Moskwy stoi właśnie taka teoria.