Niedawno na łamach „Kultury Liberalnej” Łukasz Pawłowski zwrócił uwagę na ciekawy fenomen na pozór zupełnie niezrozumiałego poparcia polskich prawicowych dziennikarzy (z nielicznymi wyjątkami) i polityków partii rządzącej dla Donalda Trumpa. Autor próbował objąć rozumem coś, co na pierwszy rzut oka zakrawa na zupełny nonsens.
Trump a sprawa polska
Jak celnie wypunktował Pawłowski, z punktu widzenia polskich interesów, tak hołubionej przez konserwatystów polskiej racji stanu, wybór Donald Trumpa na amerykańskiego prezydenta korzystny nie jest. Profitów z zapowiadanego protekcjonizmu gospodarczego USA Polska raczej mieć nie będzie. Ograniczenie udziału Amerykanów w strukturach „przestarzałego” NATO poziomu naszego bezpieczeństwa też nie podniesie. Zapowiedź zbliżenia z Kremlem wręcz go obniży. Zresztą tego jak wygrana Trumpa, którego otwarcie popiera Kreml i który prawdopodobnie wygraną zawdzięcza po części działaniom wywiadu rosyjskiego, ma się do programowej rusofobii polskiej prawicy, zwykły śmiertelnik już kompletnie nie pojmie.
Skoro więc wybór Trumpa do Białego Domu pod względem gospodarczym, geopolitycznym i militarnym jest dla Polski niepomyślny, to dlaczego polska prawica nadal uwielbia Trumpa? Przecież jej przedstawiciele nie chcą dla Polski źle. Musi tu być ukryte jakieś dodatkowe uzasadnienie, które jest dla nich ważniejsze niż polska racja stanu!
Autor, dostrzegając ten paradoks, postanowił poszukać choćby jednego racjonalnego powodu, dla którego Trump cieszy się wśród nich tak ogromną sympatią. I go znalazł. To kontrrewolucja obyczajowa, „realizacja testamentu Jana Pawła II” i zaprzestanie walki z „koszmarami lewicowej wyobraźni”, czyli rasizmem, antysemityzmem czy ksenofobią. No tak, w sferze programowej to rzeczywiście jedyny punkt, który jest zgodny z postulatami polskiej prawicy. Aczkolwiek według mnie nie wyjaśnia paradoksu. To za mało.
Zgadzam się z tym, co napisał Pawłowski. Jednak wydaje się, że patrząc na zjawisko racjonalnie czy próbując spojrzeć na nie za pomocą przysłowiowego szkiełka i oka, Pawłowski pominął czynniki irracjonalne, różne sentymenty i resentymenty, które z jednej strony doprowadziły Trumpa do zwycięstwa, a z drugiej – zaskarbiły sobie przychylność przedstawicieli polskiej prawicy. I właśnie w tej emocjonalnej i irracjonalnej warstwie tkwi według mnie klucz do pojęcia niepojętej miłości polskiej prawicy do Trumpa.
Z jednej strony wiadomo, że polska prawica popiera Trumpa, bo nie lubi Hillary Clinton. Nawet gdyby Clinton obiecała wysłać milion amerykańskich żołnierzy do Rosji, by ci odbili wrak Tupolewa i następnie go sprezentować Polakom, polska prawica i tak wolałaby Donalda.
Preferencje polityczne często opierają się jakiejkolwiek racjonalnej kalkulacji. Jednakże sama niechęć do Hillary Clinton też nie wyjaśnia fenomenu sympatii polskiej prawicy do Trumpa.
Miłość i nienawiść
Rozwiązanie tej zagadki w zasadzie znalazł Michał Kuź z „Nowej Konfederacji”, którego wypowiedź sekretarz redakcji „KL”, choć ją przytoczył, zbagatelizował i nie do końca odczytał jej prawdziwe znaczenie. Kuź docenił w Trumpie umiejętność rozpoznania społecznych nastrojów i dostosowania do nich politycznej strategii. „To, co ów polityk mówi oraz jakim językiem się posługuje, nie ma najwyraźniej większego znaczenia” – napisał Pawłowski. Ależ właśnie ma! Bo to jest sedno miłości prawicy do Trumpa.
To właśnie nienawiść i pogarda jest polityczną strategią Trumpa. Społecznymi nastrojami, które rozpoznał i do których dostosował swoją strategię, jak to eufemistycznie ujął Michał Kuź, są przecież uczucia frustracji, relatywnej deprywacji, wrogości i nienawiści do „innych”: kobiet, kolorowych, imigrantów, muzułmanów.
Trump zdobył popularność dzięki ostremu i antagonizującemu językowi, luźnemu stosunkowi do prawdy i obrażaniu całych grup społecznych. Tych grup, których biali konserwatyści nie lubią i które chętnie obarczają winą za całe zło tego świata, czyli wszystkich „innych”. Formą i treścią wypowiedzi zakwestionował cały porządek aksjologiczny demokracji liberalnych. Okazał całkowitą pogardę dla elementarnych zasad dyskursu publicznego i politycznego, jak choćby tę wykpioną przez polską prawicę zasadę poprawności politycznej. Na coś takiego może sobie pozwolić tylko ktoś, kto nie ma nic do stracenia ani też żadnego poczucia odpowiedzialności za wypowiadane słowa, człowiek spoza polityki, showman, jak na przykład ekscentryczny, rozpustny i narcystyczny miliarder.
Prawo i Sprawiedliwość w czasie wyborów, by zdobyć poparcie, musiało udawać, że jest partią umiarkowaną, a Trump zagrał w otwarte karty. Taka taktyka polityczna okazała się przerażająco skuteczna i szalenie zaimponowała polskiej prawicy. To styl i osobowość Trumpa jest według mnie tym, co sprawia, że polska prawica uwielbia nowego amerykańskiego prezydenta.
Urzekła ją ta specyficznie pojęta charyzma człowieka, który nie ma zahamowań, który wie, że może wszystko, dla którego nie ma żadnych granic, który uwielbia robić show i nie liczy się z żadnymi konsekwencjami.
Publicyści i politycy polskiej prawicy (z nielicznymi wyjątkami ) uwielbiają Trumpa za jego zuchwałość, za to, że mówi to, co chce, że przekracza granice – zdawałoby się nieprzekraczalne – w politycznym dyskursie. Kochają go za jego skuteczność, są wręcz olśnieni tym, że jego taktyka działa, że tak w ogóle można, że się da.
Kochają go wreszcie za dowartościowywanie kruchego ego sfrustrowanych białych mężczyzn (i części kobiet) poprzez otwarte wyrażenie nienawiści do grup, które zyskują coraz większą widoczność. To za jego rasizm, mizoginię i ksenofobię polska prawica ubóstwia Trumpa. Choć on tego uczucia odwzajemniać nie zamierza.