Przeczytaj tekst Filipa Konpczyńskiego: „Przestańmy w końcu mówić o postprawdzie!”.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od definicji samego pojęcia postprawdy, którą Konopczyński… nie zechciał się podzielić, ponieważ takowej jego zdaniem po prostu nie ma.
„Czegoś takiego jak postprawda nie ma, nigdy nie było i – miejmy nadzieję – nigdy nie będzie. W zabawny sposób ilustruje to definicja tego słowa w anglojęzycznej Wikipedii: po kilkuakapitowej nieudanej próbie opisania pojęcia postprawdy anonimowy autor zbiorowy uczciwie przyznaje, że tak naprawdę chodzi o technikę propagandy”.
Sięgnijmy zatem do źródła, czyli angielskiej wersji Wikipedii, w której nie ma co prawda hasła „postprawda”, ale która w następujący sposób mówi o „polityce postprawdy”:
„Polityka postprawdy to kultura polityczna, w której debata toczy się w znacznym stopniu poprzez odwołanie do emocji, bez związku ze szczegółami rozwiązań politycznych, oraz poprzez powtarzanie «przekazów dnia» (talking points). Podważanie tychże przekazów na podstawie faktów jest ignorowane. Postprawda różni się od dotychczasowych form kontestowania czy fałszowania prawdy, ponieważ prawdę uznaje się za sprawę «drugorzędną».”
Jako że część czytelników może uznać wirtualną encyklopedię za źródło nie dość wiarygodne, zajrzyjmy jeszcze na stronę wydawcy słowników oksfordzkich, które ogłosiły „postprawdę” słowem roku:
„Postprawdziwy – przymiotnik definiowany jako odnoszący się do sytuacji lub oznaczający sytuację, w której obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwoływanie się do emocji czy osobistych przekonań”.
A zatem, wbrew temu, co twierdzi Konopczyński, definicje pojęcia istnieją i nie trzeba wiele wysiłku, by je znaleźć. Na tym jednak nie kończą się zarzuty Autora.
Przekonuje on również, że o postprawdzie nie ma sensu mówić, ponieważ – co zdaniem Konopczyńskiego przyznają nawet autorzy Wikipedii – „tak naprawdę chodzi o technikę propagandy”. Otóż autorzy Wikipedii tego nie przyznają, a jedynie twierdzą, że rzecz przypomina jedną z technik propagandy opisaną przez George’a Orwella w „Roku 1984”, kiedy to historię całego państwa regularnie zmieniano, dostosowując do bieżących celów.
Ale nawet gdyby całkowitą pogardę dla faktów przejawianą dziś przez tak wielu polityków uznać za technikę propagandową, to nie znaczy, że samo pojęcie postprawdy jest zbędne. Fakt, iż dane zjawisko jest elementem czegoś większego, nijak nie prowadzi do wniosku, że nie należy o nim mówić. „Komedia”, „animacja” czy „sensacja” to przecież tylko rodzaje filmów, a mimo to wszystkie te słowa uznajemy za sensowne. Analogicznie jest w wypadku postprawdy i propagandy. Propagandzista może podchodzić do faktów na różne sposoby: zaprzeczać im; wyolbrzymiać niektóre, przesłaniając inne; całkowicie je ignorować. To ostatnie podejście jest w naszej epoce coraz popularniejsze. Przykład?
16 lutego Minister Obrony Narodowej, Antoni Macierewicz, powiedział, że Sojusz Północnoatlantycki powinien pomóc polskiemu rządowi w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej:
„Wydaje się, iż najwyższy czas, żeby NATO włączyło się do wyjaśnienia tej sprawy, do wsparcia Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która w tej materii działa, i uzyskałem taką zapowiedź, zarówno ze strony pana generała Scaparrottiego […], jak i pana Michaela Fallona – powiedział szef MON”.
21 lutego, po tym, jak przedstawiciele Sojuszu zaprzeczyli, by taka prośba do nich wpłynęła, minister Macierewicz stwierdził na antenie TV Republika, że nigdy się do NATO w tej sprawie nie zwracał:
„Ani nie prosiłem, ani nie zwracałem się o włączenie się NATO w wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej”.
W tym jednak miejscu Konopczyński mógłby powiedzieć, że to nic nowego pod słońcem. Politycy, jak wszyscy ludzie, kłamali od zawsze. Rzecz jednak w tym, że nie o samo kłamstwo tu chodzi – a jedna z wypowiedzi Macierewicza musi być kłamstwem – ale o reakcję na jego ujawnienie. W przeszłości oskarżane o kłamstwo osoby publiczne próbowały odwracać uwagę mediów, tuszować sprawę czy wreszcie – kiedy nic już nie dało się zrobić – przepraszać i liczyć na wyrozumiałość społeczeństwa. Dziś po prostu zmieniają temat i serwują nam kolejną opowieść.
Inny przykład? Donald Trump w pierwszym wywiadzie udzielonym europejskiej prasie po wygranych wyborach nazwał Unię Europejską „platformą dla Niemiec”, zaś decyzję Brytyjczyków o wyjściu z UE uznał za „mądrą”. 23 lutego w rozmowie z agencją Reuters powiedział z kolei, że „całkowicie popiera” Unię, która jest „cudowna”.
To oczywiście nie jedyna kwestia, co do której Trump zmieniał poglądy. Podobnie było chociażby w przypadku stosowania tortur jako metody przesłuchań (niegdyś za, potem przeciw, dziś znów za) czy aborcji. Jeśli do tego dodamy, że te wolty dokonywane są na przestrzeni kilku tygodni, a niekiedy i dni, trudno utrzymywać – jak chce Konopczyński – że wypowiedzi współczesnych trumpów i macierewiczów niczym nie różnią się od „tradycyjnych” kłamstw polityków. To trochę tak, jakby stwierdzić, że samochód właściwie niczym nie różni się od dorożki. Faktycznie i to, i to jest środkiem transportu poruszającym się na kołach, ale sposób działania oraz wpływ na życie ludzi jednego i drugiego dramatycznie się różnią. Z polityką postprawdy oraz tą podpartą zwykłym kłamstwem jest podobnie.
Dlaczego Konopczyński tego nie dostrzega i o tak ważnym zjawisku nie chce w ogóle mówić – tego nie jestem w stanie pojąć. Chyba nazbyt do serca wziął sobie słynną radę wypowiedzianą swego czasu przez Lecha Wałęsę: „Stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki”.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Animesh Bulusu; źródło: Flickr (CC BY-NC-ND 2.0).