1.
Życie Polaków przełomu lat 60. i 70. przesycała fizyczna przemoc. W trakcie wydarzeń marcowych władze zezwoliły na pobicie studentów gumowymi pałami. Nieco później na Wybrzeżu strzelano z broni palnej do stoczniowców. W Poroninie puszczenie z dymem muzeum Lenina nie powiodło się, jednak pod koniec 1971 r. aula Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu wyleciała w powietrze. Radykalizm środków jednoczył politycznych przeciwników. Mogło wydawać się, że rachunek niesprawiedliwości można wyrównywać prawem pięści albo biernie poddać się wyrokom Historii.
W połowie roku, w którym domowej roboty bomba spustoszyła śląską uczelnię, „Kulturę” otwierał długawy esej. Autor odrzucał myślenie o niepodległości ujmowane w kategoriach „wszystko albo nic”. Stwierdzał, że założenie – despotyzm uda się znieść za jednym zamachem albo będzie on trwać bez końca – jest nierozumne. Niedemokratyczny reżim trzeba demontować stopniowo, konstatował. Wnioski? Oddolne uczłowieczanie systemu. Żadnego radykalizmu, ale i żadnej rezygnacji.
Tezy stanowiły wyzwanie rzucone myśleniu o niepodległości wedle miary „bić się czy nie bić”. Z tekstem polemizowali pisarze tak różni, jak Sławomir Mrożek i Józef Mackiewicz. „Muszę zastrzec, że chociaż nie zgadzam się z tym artykułem, mam wielkie uznanie dla postawy jego autora po październiku 1956” – zastrzegał się ekonomista Jan Drewnowski.
Wówczas pikanterii sprawie dodawał fakt, że autor się pod tekstem podpisał.
2.
W serii Archiwum Kultury właśnie opublikowano korespondencję Jerzego Giedroycia i Leszka Kołakowskiego z lat 1957–2000. Tom przypomina intrygi, stojące za ukazaniem się wspomnianego wyżej eseju, którym był tekst Kołakowskiego pt. „Tezy o nadziei i beznadziejności”. Po Marcu‘68 filozof, czołowy rewizjonista PRL-u, traci możliwość wykonywania zawodu i wraz z rodziną opuszcza kraj. Wzbrania się jednak przed podjęciem otwartej współpracy z „Kulturą”. Ostateczne zamknięcie możliwości powrotu do Polski to tylko połowa ceny za publikację. W powietrzu wisi także ostracyzm towarzyski.
W „Kulturze” ukazał się w końcu satyryczny tekst Kołakowskiego, opublikowany pod pseudonimem Alojzy Gęgorek, rozpolitykowanemu Giedroyciowi nie o takie publikacje jednak chodziło. Redaktor naczelny postanowił zapolować na filozofa. Nastąpiły po sobie telefony, listy, spotkania. Wśród posłańców znalazł się sam Gustaw Herling-Grudziński, który na odchodnym miał powiedzieć, że Kołakowski niepotrzebnie się opiera, bo i tak skończy w „Kulturze”.
Nie pomylił się. W końcu na ręce Giedroycia przyszedł list z 5 maja 1971 r., zaczynający się od słów: „Szanowny Panie, oto zapowiadany artykuł. Nie ma w nim rewelacji, lecz tego chyba Pan nie oczekiwał […]”. Łowy z nagonką przyniosły skutki.
W związku z publikacją „Tez…” Kołakowski sporządził pisemne usprawiedliwienie skierowane do grona bliskich osób. Mimo to notował: „[…] pospolita jest reakcja typu «dobrze mu gadać, kiedy siedzi bezpiecznie w Oxfordzie»”. Jeszcze po latach wspominał nie bez goryczy: „niektórzy koledzy w Warszawie mieli do mnie pretensje o ten tekst. A właściwie o to, gdzie go ogłosiłem. Pamiętam, że nawet odbierałem w tej sprawie telefony”.
3.
„Listy” przypominają o sztuce uwodzenia à la Maisons-Laffitte i o dekadzie intensywnej współpracy korespondentów. W serii Biblioteka Kultury premiery doczekają się dwie z najważniejszych książek filozofa: „Obecność mitu” oraz „Główne nurty marksizmu” (dla małego wydawnictwa Giedroycia opus magnum Kołakowskiego to koszmar edytorski rozpisany na trzy opasłe tomy!). W miesięczniku poza „Tezami…” opublikowane zostaną eseje, które część opozycji w PRL-u uznawać będzie za intelektualne credo.
Korespondenci po obu stronach kanału La Manche angażują się w rozliczne inicjatywy antykomunistyczne. Petycje, wsparcie dla emigrantów, zbiórki pieniędzy dla opozycji w kraju. „Obalanie komuny” jawi się przez pryzmat listów jako żmudna robota. To „presje cząstkowe i stopniowe” na tyranię w praktyce.
Po dekadzie strumyk obfitej korespondencji wysycha. W ciekawym wprowadzeniu do tomu Paweł Kłoczowski usiłuje pojednać korespondentów, którym przyświecał wspólny cel polityczny. Drogi filozofa i redaktora rozchodzą się jednak nie bez zasadniczego powodu.
4.
Co powinien robić intelektualista, aby nie narazić się na śmieszność?
Często Giedroyc i Kołakowski odpowiadali na to pytanie inaczej. Po nawiązaniu współpracy z filozofem redaktor naczelny „Kultury” oczekiwał od nowego autora permanentnego zaangażowania. W reagowaniu na wydarzenia hierarchia ważności nie zawsze odgrywała rolę. Giedroyciowi nigdy nie brakowało przy tym pomysłów na noty, ankiety czy apele. W efekcie w prośbach o teksty z Maisons-Laffitte wysyłanych do Oksfordu pojawiał się w sposób niezamierzony ton groteskowy. Oto próbka z maja 1974 r., Giedroyc pyta Kołakowskiego: „Czy zwrócił Pan uwagę na artykuły w majowym n[ume]rze «Nowych Dróg»: J. Szydlaka, «Aktualne problemy pracy ideologiczno-propagandowej», St. Olszowskiego, «Problemy ideologiczne sytuacji międzynarodowej»? Wydają mi się one niezmiernie ważne”.
Gdyby Kołakowski każdorazowo spełniał oczekiwania Giedroycia, nie znalazłby zapewne czasu na „Główne nurty marksizmu”, najważniejszą książkę polskiego intelektualisty z zakresu historii idei w anglosaskim obiegu. Ostatecznie Kołakowski nie przeszedł do historii jako komentator dzieł Szydlaka i Olszowskiego.
Filozof jednak przykładał do aktywności pisarskiej miarę dla czasopism zabójczą. Nie miał ochoty na notoryczne pisanie manifestów politycznych. Mimo wszystko kryterium „mieć coś istotnego do powiedzenia”, które przywoływał, to droga do uśmiercenia wszelkich periodyków (nie tylko „Kultury”).
5.
Korespondencja zaskakuje in minus marginalizowaniem przez Giedroycia i Kołakowskiego intelektualnej wymiany zdań. Lwią część listów poświęcono technicznej stronie publikacji i szczegółom rozmaitych inicjatyw. Teoretycznie to nic dziwnego, korespondenci znajdowali się po tej samej stronie ideowej barykady, autor publikacji zaś korespondował z redaktorem i wydawcą.
Lektura „Listów” uzmysławia, iż Kołakowski i Giedroyc, ludzie o odmiennych temperamentach, wystrzegali się napięć. „Profesjonalizm” pozwalał na unikanie nieporozumień. Dobrym przykładem jest sprawa Adama Bromke. Ów politolog, krytyczny wobec linii polityki międzynarodowej „Kultury”, został bezceremonialnie pozbawiony prawa publikacji na jej łamach. Kołakowski zwracał uwagę na niewłaściwy sposób rozwiązania sprawy. Giedroyc zareagował: „Przyjmuję dyskusję ze strony kraju, gdzie jest ogólne zdziczenie polityczne, ale nie na emigracji. Endeckość jest dla mnie równie groźna jak sowietyzm”.
Oczywiście Kołakowski nie bronił ani endeckości, ani sowietyzmu. Różnica charakterów splatała się z różnicami w doborze strategii i taktyki. Giedroyc oczekiwał budowania monolitu wobec ideologicznego wroga. Kołakowski zaś wskazywał na doniosłość pluralizmu po stronie opozycji. Choć zdarzają się momenty narodowego zespolenia, to na dłuższą metę sama polskość wyklucza ich podtrzymywanie. W eseju Kołakowskiego „Sprawa polska” z lat 70. czytamy: „«Jedność narodowa» nie istniała nigdy i – zdrowym rozsądkiem rzecz sądząc – nigdy nie będzie istniała, chyba jako pozór groteskowy, wymuszany przez despotyczny ustrój, albo jako ideologiczne zawołanie służące maskowaniu konfliktów przez jedną ze stron konfliktu. Odnosi się to równie dobrze do wszystkich krajów świata”. I dalej: „Powiedzenie, że wszystkie te podziały [na prawicę, lewicę itd. – przyp. J.K.] «na razie» nikną w obliczu spraw najważniejszych, jest niebezpieczne, bo nie można o sprawie polskiej myśleć, nie myśląc o wszystkich potencjach konfliktu, jakie się w niej zawierają”.
Wiele lat później w „Autobiografii na cztery ręce” redaktor „Kultury” stwierdzi, że współpraca z Kołakowskim uległa rozluźnieniu z chwilą powstania innego czasopisma emigracyjnego, kwartalnika „Aneks”, „który był mu zapewne bliższy” . „Listy 1957–2000” rzucają nieco światła na te dyplomatyczne słowa.
6.
Na zakończenie trudno nie zauważyć, iż w tym samym czasie, w którym „żołnierze wyklęci” są wzorem do naśladowania, bohaterowie pracy organicznej tracą powab. Tymczasem Archiwum Kultury przekazuje wzory postaw dalekie od postaw insurekcyjnych. Giedroycia można potraktować jak ojca chrzestnego trzeciego sektora (NGO-sów) w wolnej Polsce. Kołakowski to globalny intelektualista z Radomia, uczony przekładający środkowoeuropejskie doświadczenia na język uniwersalnie zrozumiały. Napięcia pomiędzy nimi to dowód pluralizmu w obrębie obozu przeciwników tyranii. Oglądanie przeszłości przez okulary postaw insurekcyjnych znosi te różnice. Przed laty w tekście „Wielkość i upadek «Tygodnika Powszechnego»” Andrzej Romanowski ostrzegał przed konsekwencjami przekraczania granicy pomiędzy ich upamiętnianiem a stawianiem ich za wzór. Na przykładzie tytułowego czasopisma przypominał, że to ludzie tacy, jak Jerzy Turowicz, który był gotowy do taktycznych kompromisów z władzą, zapewniali codzienny oddech wolności Polakom. Nikt przy tym nie miał wątpliwości co do antykomunizmu Turowicza.
„Oddolne uczłowieczanie systemu”, o które w 1971 r. upominał się Kołakowski, nie oznaczało aprobaty niedemokratycznej władzy. „Nie stoimy wobec wyboru pomiędzy kompletnym gniciem i pełną doskonałością”, pisał i zachęcał na łamach miesięcznika Giedroycia do nieprzerwanego utrwalania w życiu narodowym wartości i standardów, które raz utrwalone, „nie dadzą się łatwo obalić”. Stopniowalność suwerenności w czasach PRL-u pozwalała na rozwój polskiej kultury. Już w III RP Romanowski alarmował, że w ocenie przeszłości – i teraźniejszości – osoby reprezentujące środowiska umiarkowane bezrefleksyjnie przyjmują język oraz perspektywę radykalnych adwersarzy. To podcinanie gałęzi politycznej, utrata racji bytu środowisk umiarkowanych w sferze publicznej.
Moralny radykalizm w ocenie przeszłości to pokusa, której znaczenia dla czasów pokojowych lekceważyć nie należy. Niemniej wyrzucenie za burtę kontynuatorów pracy organicznej to mrzonki. Archiwum Kultury przypomina bowiem, że choć ludzie oglądający się na „rodowody niepokornych” mogą pozostawać chwilowo w defensywie, reprezentują oni jeden z arcypolskich wzorów kulturowych.
Książka:
Jerzy Giedroyc, Leszek Kołakowski, „Listy 1957–2000”, oprac. Henryk Citko, przedmową opatrzył Paweł Kłoczowski, Warszawa: Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza – Towarzystwo „Więź” – Paryż: Association Institut Littéraire „Kultura”, 2016.