Śląsk ma ustawę metropolitalną skrojoną pod siebie. Nareszcie! – podniecało się wielu lokalnych patriotów śląskich, którzy na tego rodzaju rozwiązanie czekają od co najmniej dekady. Nareszcie będzie można zarządzać transportem w aglomeracji śląskiej, nareszcie będzie można przeprowadzać spójne planowanie przestrzeni, nareszcie z budżetu centralnego spłynie więcej środków, nareszcie dla aglomeracji będą mogły powstać spójne strategie rozwoju.
Dopasowanie ustawy przygotowanej jeszcze za czasów rządów PO–PSL do potrzeb Śląska było sensowne pod jednym względem – tylko tam w polskich warunkach mamy do czynienia z aglomeracją policentryczną, w której nie dominuje jedno miasto. Najbliższe Śląskowi pod względem funkcjonalnym jest oczywiście Trójmiasto – jednak nawet tam każde z miast rejonu próbuje prowadzić własną, niezależną politykę, choć politycznej i gospodarczej dominacji nie można odmówić Gdańskowi.
Trzeba zaznaczyć, że nowe prawo nie było wcale warunkiem koniecznym dla zaistnienia metropolii – to kolejny dokument, który za kilka lat może okazać się zupełnie martwy. Tak jak ustawa krajobrazowa, w teorii pozwalająca regulować m.in. jakość reklamy zewnętrznej, czy jak ustawa o transporcie użytecznym społecznie. Żadna nie jest realizowana, bo samorządowcy nie mają woli ich wykorzystania – to albo ryzykowne politycznie, albo wymagające zbyt wielkiego wysiłku. Z ustawy krajobrazowej nikt na razie nie korzysta, aby ograniczyć występowanie reklamy zewnętrznej, ponieważ metodą byłoby tu nałożenie opłaty – ale w dużych miastach nie ma parcia na takie działania, a w małych miejscowościach samorządowcom nawet przez myśl nie przejdzie, by mieli obciążyć podobnym kosztem kolegów. Z kolei na przygotowanie planów transportowych i uruchomienie linii komunikacyjnych gminy miały siedem lat – ustawa i wymogi unijne, które miały zapewnić niezmotoryzowanym komfort życia, zostały zignorowane, bo wymagałyby ingerencji w wolny rynek przewozów busami.
Podobnie może być z ustawą metropolitalną dla Śląska – to przepisy będące jedynie pozornym ułatwieniem, bo każdy z celów, które miałyby pomóc osiągnąć, są w zasięgu zrzeszonych miast już od dawna. Jak dotąd zabrakło jednak woli samorządowców.
Choćby w sprawie wspólnego transportu – skoro Warszawa może podpisywać umowy z sąsiednimi gminami na wspólną obsługę komunikacyjną, skoro może to robić Kraków i na dodatek brać na siebie przeważającą część kosztów, to dlaczego miasta Śląska od 20 lat nie mogły się porozumieć w tej sprawie? A transport publiczny na Śląsku to symbol niemocy. Zdezelowane tramwaje, krzywe szyny, likwidowane linie tramwajowe i autobusowe – wygląda to wszystko bardzo źle. Górnośląski Związek Metropolitalny, którego kształt jest niemal identyczny z proponowanym w nowej ustawie, istnieje od dekady. Przez cały ten czas miastu nie udało się doprowadzić do założenia wspólnej spółki, która zarządzałaby transportem publicznym. Nie udało się doprowadzić do porozumienia z kolejami – dopiero Urząd Marszałkowski postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, zakładając Koleje Śląskie. Ich start był zresztą skandalicznie nieudany.
Ktoś może powiedzieć: będzie więcej pieniędzy, bo na wspólne działania aglomeracja dostanie z budżetu centralnego 250 mln zł. To prawda. Jednak gdyby chciała, mogłaby je dostać już wcześniej – choćby na projekty infrastrukturalne. Komisja Europejska nadzwyczaj chętnie wspiera te, które wymagają uprzedniego porozumienia między władzami regionów. Dlatego w latach 2013–2023 w Polsce istotną rolę w dysponowaniu pieniędzmi unijnymi będą pełniły „ZIT-y” (Zintegrowane Inwestycje Terytorialne), a więc stowarzyszenia gmin powstałe w aglomeracjach. Mają one do wydania środki przeznaczone wyłącznie na działania wspólne. Oczywiście w aglomeracjach stanowiących „obwarzanek” jednego dużego miasta, „ZIT-y” decydują o inwestycjach, które w największym stopniu dotykają centralnego miasta, ale też to centralne miasto jest wykorzystywane przez mieszkańców całego „obwarzanka”. Na Śląsku zaś „ZIT-y” mogły być okazją do działania na rzecz wzmacniania aglomeracji.
Brakowało lidera, dlatego nic się nie udawało – mówią obrońcy idei aglomeracji zaplanowanej ustawowo. Owszem. Tylko dlaczego dziś prezydent Zabrza miałaby podporządkować się rządzącym w Katowicach, skoro przez ostatnie 20 lat żadne z miast nie chciało przekazać pierwszeństwa jednemu? Skąd pewność, że ustawowo wyznaczone na koordynatora Katowice, podołają zadaniu; że nie rozbiją się o mur niechęci? Wskazanie Katowic jako lidera będzie raczej okazją do umywania rąk dla pozostałej grupy samorządów. Nie udało się? W Katowicach zapytajcie dlaczego.
Jak trudna jest współpraca na Śląsku, dość dobrze pokazuje historia nowych zasad zarządzania gospodarką odpadami w 2013 r. Jak pamiętamy, każda z gmin wprowadzała wtedy własny system naliczania obowiązkowych opłat za odpady – w efekcie wysokość opłat jest różna na terenie całej Polski. Można się jednak było spodziewać, że w ramach aglomeracji śląskiej wprowadzony zostanie jakiś wspólny system opłat. Mieszkańcy miast poruszają się między nimi w drodze do pracy, po rozrywkę lub zakupy. Śląsk musi korzystać też i dbać o rozwój wspólnych miejsc do przetwarzania odpadów. Aż się prosi o współpracę. Tymczasem do ostatniej chwili rządzący miastami Śląska konkurowali ze sobą o najatrakcyjniejszy cennik opłat za odpady. To mogło skończyć się podrzucaniem odpadów z jednej gminy do drugiej. Tego rodzaju przykładów można by znaleźć wiele.
Jest jednak i jeden pozytywny – woda. Od lat gminom Śląska udaje się współpracować i wspólnie decydować o działaniach spółki wodociągowej dostarczającej wodę do kranów na terenie śląskich miast. Ustawa w tym przypadku potrzebna nie była.
Kibicuję Śląskowi, by wreszcie udało się tam stworzyć silny związek międzymiejski. Nie sądzę jednak, by miała w tym pomóc ustawa. Władze miast i mieszkańcy muszą po prostu zrozumieć, że mają wspólne interesy. Narzucanie jakiegokolwiek rozwiązania, problemów Śląska nie rozwiąże.
*/ Ikona wpisu: Panorama centrum Katowic, fot. Umkatowice, Wikimedia Commons.