The London Book Fair_photo by Elzbieta Piekacz
Targi Książki w Londynie 2017. Fot. Elżbieta Piekacz

Wystąpienie Polski w roli gościa honorowego frankfurckich targów książki pamiętają pewnie już tylko nieliczni. Wówczas, w roku 2000, odtrąbiono wielki sukces polskiej prezentacji, jednak największym echem odbiła się wypowiedź papieża niemieckiej krytyki literackiej, Marcela Reicha-Ranickiego, który oskarżył polską literaturę współczesną – a więc, jak to zostało odebrane, i Polskę – o… wiejskość i zaściankowość.

Zastanawiające, że siedemnaście lat później w tekście o market focus Poland na londyńskich targach książki pojawiają się skojarzenia bardzo podobne. Autorce nie podobały się zwłaszcza jabłka, wódka i drzewa – do tego zestawu z łatwością mogłaby dorzucić jeszcze śledzie serwowane przez Barona i Suwałę z foodtrucka zaparkowanego naprawdę nie przypadkiem przed londyńską halą Olympii. Natura, prowincjonalność, plenery ze zdjęć autorów i, ogólnie rzecz biorąc, „cepelia” były, zdaniem autorki, tym, czym postanowiliśmy się chwalić. A nie powinniśmy, gdyż puszcza, „nasza puszcza z pretensjami”, nigdy nie stanie się angielskim ogrodem.

Poza tym w zasadzie targowa prezentacja dość jej się podobała, choć sądzi, że dobrze przygotowane spotkania odbyły się na skutek cudownego zbiegu okoliczności i tego mianowicie, że polska kultura jest za granicą doskonale znana. Nie zaszkodziły jej więc nieprofesjonalne działania państwowych instytucji. Na spotkania przychodziły tłumy – to prawda. Polskie książki mają tłumaczenia – też prawda. Pozostaje pytanie, po co w ogóle takie imprezy, jak market focus.

Jest mi naprawdę przykro, gdy czytam, że najciekawsze spotkania odbyły się poza wiedzą Instytutu Książki, podczas gdy tak naprawdę pomagałam je programować.

Program kulturalny i branżowy market focus Poland powstał dzięki współpracy kilkudziesięciu osób. Zaraz po podpisaniu umowy przez British Council i Instytut Książki przystąpiliśmy do trwających cały rok przygotowań. Naprawdę nic nie odbywało się po cichu! W ich trakcie do Polski przyjeżdżali wydawcy, tłumacze, organizatorzy wydarzeń kulturalnych i dziennikarze, którym pokazywaliśmy wszystko to, co ciekawego w naszym życiu literackim.

Dzięki temu w polskiej writers delegation znalazło się miejsce dla pisarek i poetów, reporterek i ilustratorów.

Dzięki temu udało się przygotować interesujący program, który, jak już wiemy, znalazł w Londynie swoją publiczność.

Dzięki temu w najbliższym czasie nowe książki w Wielkiej Brytanii i nie tylko mieć będą Olga Tokarczuk („Flights”, czyli „Bieguni” w tłumaczeniu Jennifer Croft w Fitzcarraldo Editions, już teraz, w 2019 r. ten sam wydawca opublikuje „Księgi Jakubowe”), Jacek Dukaj („Ice”, czyli „Lód” w tłumaczeniu Stanleya Billa w Head of Zeus), Jacek Dehnel („Lala” w tłumaczeniu Antonii Lloyd-Jones w Oneworld Publications, nota bene ta współpraca wygląda bardzo obiecująco także w wypadku książek z przygodami profesorowej Szczupaczyńskiej) czy Żanna Słoniowska („Dom z witrażem”, ponownie w tłumaczeniu Antonii Loyd-Jones w MacLehose Press; wiemy, że prawa do przekładu francuskiego zostały kupione w oparciu o przekład angielski). Wiemy też o planowanym wydaniu „Wszystkich wojen Lary” Wojciecha Jagielskiego (amerykańskie Seven Stories), sfinalizowanym właśnie w czasie londyńskich targów. Wszyscy ci pisarze znaleźli anglojęzycznych wydawców swoich książek dzięki programowi market focus! Wydawcy jak zwykle kalkulują ryzyko, ale też trochę spokojniej mogą próbować.

Profesjonalne kontakty nawiązane w trakcie przygotowań do market focus na pewno będą procentować. Chcieliśmy, by tegoroczne targi pomogły polskim autorom dotrzeć do angielskiej publiczności i to się na pewno udało. Jak powiedziała Ewa Winnicka, „wystawiliśmy głowy z magmy”. Pojawiły się też nowe pomysły – zaproszenia Brytyjczyków na nasze targi, współpraca z Litwą, Łotwą i Estonią w roku przyszłym, w ramach ich market focus – bo przecież Miłosz, bo przecież Tokarczuk i Kristina Sabaliauskaitė… Lepiej układają się kontakty z Chińczykami i Turkami, którzy traktują nas poważniej, jako że sami byli w Londynie market focus. Wspólnie z British Council zamierzamy też podsumować efekty programów „Country in the Spotlight”, posłużą temu raporty, które w trakcie trwania tych projektów jesteśmy zobowiązani przygotować.

Kiedy kilka lat temu, gdy już jako Instytut Książki zaczęłyśmy organizować stoiska kolektywne dla polskich wydawców, nic nie było w stanie ostudzić naszego entuzjazmu. Miałyśmy wspaniałych polskich pisarzy i zachwycające książki, przynajmniej to było pewne. Wydawało się, że wystarczy nadrobić cywilizacyjne zaległości i robić to, co koledzy z Europy Zachodniej: doprowadzić do tego, by nasze stoiska targowe w końcu wyglądały przyzwoicie, pokazywać nowości książkowe i katalogi z ciekawymi tytułami rekomendowanymi przez krytyków, dodać do tego ofertę w postaci dofinansowania tłumaczeń, zatroszczyć się o tłumaczy – a kontakty nawiązane na targach same będą owocować. Na to samo liczyli wydawcy, którzy pojawiali się z nami na najróżniejszych targach. Program Translatorski „©Poland” się rozwijał, z nadziejami przekroczyliśmy magiczną granicę najpierw 1000, później 1500 książek przetłumaczonych na 45 języków i wydanych przy pomocy przyznawanych dofinansowań. Dziś, gdy takich książek mamy już ponad 2000, niestety widać, że więcej tłumaczeń na tak konkurencyjnym rynku książki jak angielski mają ci, którzy zabiegają o nie również na inne sposoby.

Nie mamy wyjścia – nie ma co liczyć na to, że nasza kultura swoich wielbicieli znajdzie sobie sama. Dlatego potrzebujemy prezentacji typu market focus, w czasie których mamy szansę na zaproszenie polskiego pisarza do BBC, na tekst w „Times Literary Suplement”, na chwilę uwagi recenzentki książkowej „Guardiana”.

Z końcową oceną projektu trzeba jeszcze poczekać, ale jedno jest jasne: na pewno nie zaszkodziły nam jabłka, które na tegorocznych targach skończyły się w ciągu jednego dnia (choć przywieźliśmy ich półtora tysiąca) i przyznawanie się do śledzi i wódki. W roku market focus Mexico na londyńskich targach wszyscy czekali na tequilę i zdziwiliby się bardzo, gdyby jej przy tej okazji zabrakło.

Najwyższa pora pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy znani jako producenci szampana.