W sierpniu 1935 r., mój pradziadek zanotował w pamiętniku: „Byliśmy z Mydusią w Rzymie. Widzieliśmy marsz faszystów”. Przypomniało mi się to zdanie podczas lektury wywiadów z młodymi polskimi intelektualistami o prawicowych poglądach. Nie dlatego, żebym uważała ich za faszystów – w żadnym razie. Raczej dlatego, że prezentowana przez nich wizja państwa narodowego o silnej tożsamości wydaje mi się równie archaiczna i niepokojąca co manifestacje potęgi Il Duce w latach 30. XX w. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że tamte sny o potędze z jakichś powodów powracają w dzisiejszym świecie. Mam nadzieję, że odbiją nam się co najwyżej czkawką, a nie poważną katastrofą.

Slogany, czyli brak wizji

Obserwacja dzisiejszej sceny politycznej pod kątem jej przyszłości prowadzi do zaskakujących wniosków. Z jednej strony podobno młodzi ludzie coraz częściej uznają ofertę prawicy za bardziej atrakcyjną. Być może dzieje się tak dlatego, że w płynnej, nieoznaczonej późnej ponowoczesności desperacko szukają zaczepienia w konkretach: zamiast niejasnego statusu wielonarodowej UE, wybierają mocne korzenie, jednoznaczną tożsamość narodową i prostą logikę, w ramach której za własne nieszczęścia, biedę, wykluczenie społeczne trzeba czynić winnymi innych – chociażby nieprzyjętych uchodźców. Mentalność oparta na prostych kontrastach i aksjologia zbudowana na resentymencie sprzyjają dokonywaniu radykalnych wyborów. W ich efekcie do władzy doszło PiS, a ugrupowanie Kukiz’15 odniosło sukces, chociaż poza generalnym sprzeciwem wobec elit oraz postulatem utworzenia jednomandatowych okręgów wyborczych nie prezentuje żadnego programu (co zresztą jego lider z dumą podkreśla przy każdej okazji). Żaden z tych politycznych organizmów w warstwie ideologicznej nie ma do zaproponowania niczego poza garścią „prawackich” sloganów, o których powierzchowności najlepiej świadczy brak troski o interesy Polski, z którego przejawami mamy nieustannie do czynienia. Co można powiedzieć? Pewnie tyle, że młodych wyborców oszukano, a do władzy doszło pokolenie ich ojców i dziadków, którzy naprawdę gdzie indziej sytuują priorytety. Nie widzę na polskiej scenie politycznej prawicy młodej i prężnej, widzę raczej rozpięty między oportunizmem Misiewicza a ziejącym nienawiścią radykalizmem Międlara brak całościowej, spójnej koncepcji, dającej perspektywę na następne dziesięciolecia.

Z drugiej strony nieobecność lewicy na scenie politycznej jest w aktualnym rozkładzie sił w parlamencie doskonale widoczna. O jej przyczynach dyskutowano już tak wiele, że została jako fakt przypieczętowana. Łabędzim śpiewem SLD-owskiego establishmentu było bez wątpienia wystawienie pani Ogórek jako kandydatki na prezydenta. Niemniej na horyzoncie bardzo wyraźnie rysuje się młoda lewica, która potrafiła wyciągnąć wnioski, radykalnie odcinając się od starszego pokolenia. Przed partiami takimi jak Razem, z ich brakiem zakorzenienia w skompromitowanych strukturach i koncentracją na autentycznych, a nie wydumanych problemach, ważnych tu i teraz, widzę perspektywy rozwoju. Nie dostrzegam natomiast żadnego podobnego ugrupowania po prawej stronie.

Obawy o przyszłość

Postulaty uzdrowienia państwa, budowania wspólnoty, walki z rozmaitymi grupami interesów bez żadnych skrupułów realizującymi swoje cele są dla wszystkich raczej oczywiste. Wiemy, że polskiej polityce brakuje dojrzałości, jasno określonych zasad, jednoznacznych i ważnych dla wszystkich punktów odniesienia. O słabości systemu młodej demokracji może świadczyć chociażby łatwość, z jaką rząd Prawa i Sprawiedliwości dokonuje demontażu kolejnych instytucji, mając odwagę uderzać nawet w fundamentalnie ważny dla ustroju trójpodział władzy. Destrukcja prowadzi z konieczności do destabilizacji i powoduje coraz częstsze powtarzanie pytania o to, co dalej. Być może wynika to z niedostatków w samym obozie władzy: często słyszy się, że wątpliwa jakość decyzji politycznych wynika z nienajlepszej jakości kadr, jak gdyby nie było chętnych do sensownego rządzenia Polską. Jeśli jednak popatrzymy na to z drugiej strony, można popaść w manię prześladowczą godną samego Prezesa: może w tym wszystkim właśnie jest jakiś plan, realizowany poprzez pozornie bezładne, choć spektakularne blamaże ministra Waszczykowskiego, zaskakujące wypowiedzi i wybory personalne ministra Macierewicza, „wygaszanie” gimnazjów dokonywane przez minister Zalewską i kolejne drzewa ścinane dzięki ustawie ministra Szyszki. Patrząc na poszczególne działania przedstawicieli rządu, można się nawet czasem przez łzy uśmiechnąć, ale dostrzeżenie w nich pewnego wzoru, rodzi o wiele więcej niż rozczarowanie. Rodzi poważne obawy.

Pojawia się w tym kontekście pytanie o to, skąd właściwie się ten suweren wziął. Zaznaczę tu na marginesie, że nazywanie obywateli „suwerenem” jest daleko idącym nadużyciem: to władza jest suwerenem, ponieważ w akcie wyborczym przekazaliśmy jej uprawnienie do rządzenia krajem. Jesteśmy w związku z tym poddanymi tak długo, jak długo nasi sprawujący rządy reprezentanci są w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo. Gdyby to naród był przy władzy, wszystkie decyzje w państwie należałoby podejmować na zasadzie zgody powszechnej, przez konsultacje, referenda, cierpliwe wypracowywanie kompromisów. Z oczywistych powodów w państwie zamieszkiwanym przez 38 mln obywateli taki partycypacyjny system sprawowania rządów byłby niezwykle trudny do wprowadzenia. Dlatego właśnie delegujemy prawo do sprawowania władzy na naszych przedstawicieli, respektując decyzje większości.

Dlaczego w Polsce nie ma prawicy?

Wracając do pytania o to, jak PiS doszło do władzy, zwracam się do w różnym stopniu rozczarowanych młodych prawicowych intelektualistów: dlaczego w Polsce nie powstała prawica z prawdziwego zdarzenia? Dlaczego dopuściliście, żeby zamiast niej ukształtowała się populistyczna hybryda, łącząca postulaty socjalne ze źle pojmowaną dumą narodową (manifestującą się przeważnie w celebrowaniu dawnych i aktualnych porażek)? Naprawdę wiązaliście nadzieje z tym rządem? W sytuacji, kiedy faktyczny przywódca ukrywa się za marionetkowym gabinetem niepodejmującej własnych decyzji pani premier i legendarnie już uległym prezydentem? Jak się do tego stanu rzeczy ma wciąż obecna wizja Wielkiej Polski, której „wskrzeszenie” ma się na naszych oczach dokonać, a jego ważnym elementem miałaby być intronizacja Jezusa Chrystusa na króla? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że konsekwencje działań tej pseudoprawicy poniesiecie przede wszystkim wy?

O niepokoju wśród awangardy młodych prawicowych intelektualistów świadczą przede wszystkim coraz liczniejsze głosy radykalnie odcinające się od linii programowej partii Jarosława Kaczyńskiego. Kontrowersje może budzić fakt, że bardzo wielu z nich (oczywiście, podkreślam to – nie wszyscy) raczej zyskało, niż straciło na „dobrej zmianie”. Czy to dzięki hojnym ministerialnym dofinansowaniom czasopism (np. „Pressje”), czy też dzięki posadom w bezpardonowo przejętych mediach publicznych. Trudno odrzucać rękę, która karmi, ale obawiam się, że to jedyna szansa na zachowanie twarzy. Jeszcze trudniej przyznać się do błędu i do tego, że dzięki wsparciu, którego się bezkrytycznie na pewnym etapie udzieliło, do władzy doszło ugrupowanie, które nie działa w interesie Polski. Nadszedł czas, aby przestać powtarzać frazesy o fundamentalnej roli dziedzictwa i znaleźć odwagę niezbędną do konfrontacji z aktualnymi problemami. Z całą pewnością wymaga to wzięcia na siebie odpowiedzialności, a może nawet wielkopostnego posypania głów popiołem.

* Śródtytuły pochodzą od redakcji.
** Fot. Pixabay, Public Domain.