Dyskusję o przedłużeniu kadencji Donalda Tuska zdominowały dwie perspektywy, obie zależne od stosunku do wysuniętej w ostatniej chwili kontrkandydatury Jacka Saryusza-Wolskiego. Pozycje antagonistów wyznaczało podejście do PiS-owskich mediów – osoby pochłaniające ich tezy z łatwością powielały przekazy dnia, pozostali skupili się na krytyce decyzji o wystawieniu Saryusza-Wolskiego. Prawdziwą euforię u jednych, a frustrację u drugich wywołało też słynne już głosowanie „27:1”.

Wielkim nieobecnym tej dyskusji była jednak wizja Europy prezentowana przez Europejską Partię Ludową, z której to ramienia Tusk został wyznaczony na jedno z bardziej prestiżowych unijnych stanowisk. Kiedy politycy PiS-u mówili o obnażeniu słabości unijnej demokracji, niechcący podali całkiem trafną diagnozę, tyle że zupełnie nieadekwatną do sytuacji.

Obecny model zarządzania Unią Europejską przyczynił się do pogłębienia istniejących problemów. Na kolejnych kryzysach zyskały ugrupowania dążące czy to do utworzenia Europy Ojczyzn, czy wręcz do rozwiązania struktur unijnych przy ewentualnym zachowaniu strefy wolnego handlu. Jak pokazuje przykład brytyjskich konserwatystów, reprezentujących (podobnie jak PiS) ten formalnie mniej radykalny nurt, marzenia radykałów mogą być realizowane również pod rządami partii umiarkowanie eurosceptycznych.

Błędem jest zakładanie, że ludzie będą ufać organizacji, na której czele stoją politycy blokujący wcześniejsze unijne próby walki z wyprowadzaniem podatków do tzw. rajów. Trudno nie rozumieć frustracji Greków, którym przedstawiciele tej grupy narzucają rozwiązania prowadzące do obniżenia standardu ich życia. Po zwycięstwie Syrizy, w mediach słychać było utyskiwania na zwycięstwo populistów. Tymczasem powinniśmy się cieszyć, że w tak ekstremalnej atmosferze do władzy doszła partia o konstruktywnym, bynajmniej nie ekstremistycznym programie – w wielu innych państwach takie zawirowania mogłyby wynieść do władzy jeden z odpowiedników neonazistowskiego Złotego Świtu.

Myśląc o Unii Europejskiej, wyraźnie widać brak wizji łączącej wiarę w sens integracji z racjonalną krytyką i traktowaniem Unii jako naszego wspólnego dobra – organizacji nieidealnej, ale potrzebnej i dającej lepsze perspektywy niż powrót do rywalizacji mocarstw. Pewną nadzieję przynosi tutaj ruch DiEM25, z którego tezami można dyskutować, ale który wskazuje na braki w europejskiej solidarności – idei, która powinna stanowić fundament działalności Unii Europejskiej.

O pomysłach Janisa Warufakisa zrobiło się głośno rok po powstaniu tego ruchu. Nie ignorując głównych problemów Unii, podchodzi do nich w sposób wolny od wrogości, dostrzegając potencjał płynący ze zjawisk uznawanych dziś jedynie za kłopot, jak masowe migracje. Obserwując tragedię związaną z przekształcaniem się Morza Śródziemnego w masowy grobowiec czy kontrowersji wynikających z relokowania uchodźców, działacze DiEM25 nie dają prostych odpowiedzi. Na razie stawiają pytania – czy rozwiązaniem jest postawienie na swobodę przepływu osób, czy istnieją rozwiązania pośrednie? Czy Frontex powinien zostać rozwiązany, czy zreformowany? Co z kolejnymi wariantami Konwencji Dublińskiej, zmuszającej uchodźców do pozostania w pierwszym państwie, do którego dotarli – często niebędącego krajem w najlepszym stopniu przygotowanym do ich integracji? Jak walczyć z wyzyskiem imigrantów, stanowiącym z jednej strony przejaw ich dyskryminacji, a z drugiej – źródło zatargów z miejscową ludnością, oskarżającą ich o zabieranie miejsc pracy? Nie zakładam, że odpowiedzi wypracowane przez DiEM25 będą w stu procentach adekwatne. Na pewno jednak jest to standard w dyskusji o Europie, którego nam brakuje.

Każdy inny nurt ideowy powinien stworzyć podobną platformę. Awantura o kandydaturę Saryusza-Wolskiego pokazała, z jak wielką swadą potrafimy się spierać. Wykorzystajmy jednak tę energię do prowadzenia poważniejszych sporów – o europejską solidarność, integrację ekonomiczną, politykę migracyjną, wizję zarządzania Europą. Inaczej dojdziemy do sytuacji, w której miliony osób będą na największych demonstracjach opłakiwać śmierć Unii Europejskiej, dziwiąc się jednocześnie, jak to możliwe, że idea, za którą stoi tyle osób, tak łatwo przegrała.