Adam Puchejda: Prawica jest na fali. Rządzi. Zmienia Polskę. Co nas jeszcze czeka?
Tomasz Rowiński: Nie należę do rządzącej prawicy.
Ale przyznaje się pan do prawicowości?
Tak, ale jeśli chodzi o obecną władzę, to coraz mniej się z nią identyfikuję. Jestem skłonny, by pewne projekty poprzeć, ale jako publicysta czy intelektualista nie zapisałem się do „dobrej zmiany”.
Co pan popiera?
Na pewno politykę demograficzną, projekt rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Popieram też zabiegi Mateusza Morawieckiego dotyczące polityki fiskalnej: z jednej strony uszczelnienie systemu VAT, a z drugiej – dawno zapowiadane i właśnie wprowadzane w życie zmiany w obciążeniach dla mikroprzedsiębiorstw. To dobrze, że obecny rząd próbuje wprowadzić jakiś nowy, modernizacyjny impuls i chce wyjść z pułapki średniego rozwoju, która jest zwykle znakiem braków w gospodarczej suwerenności.
To ważne, by Polska potrafiła wyjść z roli tylko zaplecza gospodarek bogatszych państw Europy. Sytuacja dominacji ekonomicznej nad Polską miała swoje pozytywy – Polska została włączone w światowy system gospodarczy – ale powoli trzeba z tym kończyć. To czego zasmakowaliśmy pod mianem liberalizmu, w naszej gospodarce umocniło w Polsce rodzaj kultury niesprawiedliwości. Mam na myśli złe stosunki pomiędzy przedsiębiorcami a pracobiorcami przewartościowujące kapitał wobec pracy, słabe uzwiązkowienie – postrzegane dodatkowo jako coś złego – czy wreszcie trwające do dzisiaj konsekwencje uwłaszczenia nomenklatury.
Wierzy pan, że program Morawieckiego ma szansę realizacji?
Tak, wierzę, że to może się udać. Co prawda pewne rzeczy rozwijają się dość wolno lub chaotycznie, ale możliwe, że to wynika z logiki wyborczej. Przed nowymi wyborami będzie kumulacja różnych projektów – mieszkaniowego, rozwoju dróg rzecznych itd. – które będzie można wziąć na sztandary. To nie jest takie złe.
Wydaje się, że plan Morawieckiego budowany jest na piaskach. W budżecie pustki, a ambitne programy rozwojowe nie są ani innowacyjne, ani realistyczne.
Na pewno pewne pomysły są na wyrost, jak choćby milion elektrycznych samochodów w ciągu 10 lat, ale jest to obszar dynamicznego rozwoju i Polska powinna się angażować. Plan Morawieckiego określa pewne obszary, w których możliwy jest w Polsce skok technologiczny, pokazuje, gdzie są zaniedbania. Krytyka tego planu jest dość prosta, ale brak pomysłów alternatywnych. Trudności w realizacji planu Morawieckiego nie powinny zniechęcać do podejmowania prób.
Tylko skąd mamy wziąć środki na finansowanie tych ambitnych przedsięwzięć?
Jeśli uszczelnimy system fiskalny, środki się znajdą. Zapewne część krytyk się sprawdzi, ale gorsze byłoby siedzenie z założonymi rękami. Spór o model modernizacyjny Polski był moim zdaniem jednym z ważniejszych dla głównych partii w okresie przed ostatnimi wyborami, więc i teraz jest obszarem dyskusji. I to akurat jest dobre. Mamy zatem sytuację, w której Polacy dali szansę sile politycznej akcentującej suwerenizm gospodarczy jako narzędzie rozwoju. Szansę dostała także zapowiedź odwrotu od retoryki liberalnej, która przejawiała się w braku zainteresowania państwa demografią, pauperyzacją rodzin, brakiem mieszkań i innymi przykładami kultury niesprawiedliwości, jaką w ramach naszego peryferyjnego liberalizmu i demokratyzmu zbudowaliśmy.
Zostawmy ekonomię. Co budzi pańską krytykę?
Prawo i Sprawiedliwość przed ostatnimi wyborami występowało jako reprezentant opinii katolickiej, co także było elementem programu – nazwijmy to – sprawiedliwościowego. Przywrócenie pełnej prawnej ochrony prawa do życia jest fundamentem wszelkiej sprawiedliwości społecznej. PiS jesienią zeszłego roku zebrał największą w historii Polski po 1989 r. większość parlamentarną przeciwko życiu. Jest to rodzaj przeniewierstwa wyborczego.
Co pan ma na myśli?
PiS zamiast realizować zasady sprawiedliwości, postawił na budowanie czegoś w rodzaju mitologii tożsamościowej opartej na wzmocnieniu pewnych narracji historycznych i partykularnie wykorzystywanym państwie socjalnym. Tyle że wykluczenie tych, którzy nie mogą sami wystawić reprezentacji politycznej, jest rodzajem przemocy politycznej, która niczym się nie różni od przemocy liberalnej czy innej znanej z nowoczesnych ideologii. Każdy praktykowany partykularyzm polityczny sprawia, że nie może być mowy o żadnej odbudowie wspólnoty polskiej, szukaniu jakiegoś klucza do polskości. Chodzi przede wszystkim o sukces wyborczy.
Politycy walczą o władzę.
Dla mnie istotą polskiej polityki jest zasada sprawiedliwości. Nie imperializm, nie liberalizm, nie mocarstwowość, czy nawet republikanizm i demokracja, ale sprawiedliwość, dążenie do realizacji w konkretnych sytuacjach i stanach społecznych dobra wspólnego. Mówią nam o tym nasze dzieje, które nie mają innego początku niż chrzest Mieszka I i podjęte wtedy przez jego dom, będący zaczątkiem Polski, zobowiązania. To mówią nam nasza historia i tradycja, które dla każdej wspólnoty są źródłem jego formy czy też politycznej racjonalności.
PiS zatem instrumentalizuje historię?
W moim przekonaniu, tak. Odwoływanie się do Polski chrześcijańskiej bez realizacji fundamentów sprawiedliwości jest zabiegiem głównie estetycznym i służebnym wobec jakichś partykularnych celów Prawa i Sprawiedliwości. W tym też Jarosław Kaczyński nie różni się od innych ideologów, którzy ponad dobro wspólne stawiają jakieś dobra partykularne – wolność, państwo, władzę.
Odnośnie zaś samej historii – podkreślanie, że dbamy o różne zapomniane elementy naszych dziejów, to tylko szaty, które mają pozwolić włączyć historię w bieżące polityczne narracje. Mamy zatem tych, którzy są wiernymi obrońcami obecnej władzy i oni są „wyklętymi”, bo walczą z mediami, Niemcami itd. Tak samo postępuje zresztą i druga strona – KOD ubiera się w szaty dawnej opozycji i tylko czeka, aż Kaczyński rozpocznie aresztowania, użyje gazów łzawiących lub armatek wodnych. To są spory oderwane od dzisiejszych spraw, ale właśnie w kluczu ideologicznym, poprzez estetykę i emocje kształtujące słupki poparcia. Taka sytuacja jest po prostu zła dla Polski, ale nie zawdzięczamy jej tylko Kaczyńskiemu.
To nie pierwszy raz, gdy historia jest wykorzystywana do walki politycznej.
Tyle że w ten właśnie sposób ważne i uniwersalne polskie doświadczenia historyczne zostają całkowicie spartykularyzowane i wepchnięte w jakiś polityczny kąt. Także cały przemysł historyczny – ciuchy, breloczki i inne rzeczy – też w gruncie rzeczy przyczynia się do tego stanu. Odrywa konkretne wydarzenia od rzeczywistego kontekstu, a nawet od pewnego pouczenia, jakie daje nam historia i zamienia ją w „przebierankę”. Zakładanie kostiumów w polityce zwykle zaburza zdolność oceny rzeczywistości, ale też jest na rękę tym politykom, którzy mają w poważaniu dobro wspólne. Mam też na myśli rodzaj przebierania przeciwników politycznych w mundury dyktatorów lub zdrajców. Gdybym chciał pójść dalej w tym kluczu retorycznym, powinienem przypomnieć, że autorzy Wielkiego Terroru uważali się za nowych Rzymian. To jednak dzisiaj nic nie znaczy, może poza tym, że trwanie teatru ideologii jest w dalszym ciągu jednym z głównych problemów nowoczesności. Także polskiej nowoczesności.
Rozumiem, że mierzi pana pophistoria, grupy rekonstrukcyjne i wykorzystywanie historii do bieżącej polityki, ale nie jest pan przeciwnikiem polityki historycznej?
Dla mnie polityka historyczna oznacza wywieranie wpływu przez państwo na zachowanie dziedzictwa i tradycji jako formy życia politycznego. To jest potrzebne dla zachowania suwerenności, jeśli nam na niej zależy. Suwerenność rozumiem jako zdolność do rozszerzania wewnętrznej wolności narodu i państwa do posługiwania się własną racjonalnością polityczną, przy równoczesnym, stale aktualizowanym rozpoznawaniu granic możliwości oddziaływania.
Własne rozumienie historii i jej trwania w dziedzictwie, także materialnym, jest elementem kształtowania się suwerenności i rodzajem politycznej samoświadomości państwa i narodu. Sprawiedliwość, dobro wspólne, które stawiam w centrum polskiego powołania jako narodu, staje się formą naszego życia wtedy, gdy nie jest tylko przeszłością, ale gdy jest praktykowana. Dlatego wolę wytrwałe badania historyczne, dobrą debatę historyczną, która chce docierać do prawdy, od historii w wersji pop.
Tego nie uda się nam jednak uniknąć.
Oczywiście, ale teraz jest ważne, by w kwestii historii przyświecały nam nie „narracje”, a poszukiwanie prawdy. Instytucje zaś zajmujące się historią w sensie masowym, czyli nowoczesne muzea, powinny nie tyle idealizować, na plus lub minus, wydarzenia z przeszłości i ogólną opinię o Polakach, co waloryzować dodatnio postawy będące realizacją polskiej formy, a krytycznie te, które tej formie się sprzeniewierzyły. Problem nasz polega na tym, że mamy państwo bardzo zideologizowane przez polityków i twórców opinii, pozostające w sporze z zasadami sprawiedliwości, źle traktujące chrześcijańskie fundamenty samej sprawiedliwości i swoje przeznaczenie. Historia jest też traktowana nie dość dobrze, np. realna obecność chrześcijaństwa w tych wszystkich narracjach jest proporcjonalnie słaba. Trudno się dziwić, chrześcijańska forma życia Polaków jest wyrzutem wobec partykularnych interesów politycznych.
III RP prowadziła w obszarze, jak to pan nazywa, polskiej formy, swoistą „pedagogikę wstydu”?
To oczywiście ogromne uogólnienie. Ale za prawdę uważam, że dominował wtedy taki sposób mówienia o Polsce, który nie za bardzo chciał doceniać rzeczy, które Polacy zrobili „jak trzeba”. Mówiono przede wszystkim o wydarzeniach, które należy potępić, tak jakby to miało się stać istotą naszego przeżywania przeszłości. Znaczącym środowiskom wydawało się, że można zbudować liberalne państwo, w którym tradycja, przeszłość nie będą potrzebne. Był też w tym odruch antychrześcijański w sensie niechęci do Polski jako kraju chrześcijańskiego.
W starej książce „Demokracja peryferii” Zdzisław Krasnodębski dość dobrze pokazał obecność utopii liberalnej w myśleniu III RP. Utopia ta miała być pomostem umożliwiającym coś w rodzaju rewolucji – nieco analogicznej do tej z 1945 r. Tym razem jej prawodawcami mieli być jednak liberalni opozycjoniści i liberalni komuniści. Liberalizm zapewniał intelektualną bazę dla takiej relatywistycznej rewolucji elit i „wymiany Polski”, że odwołam się do książki Przemysława Czaplińskiego o literaturze polskiej transformacji. Zatem to, co w pytaniu zostało określone mianem „pedagogiki wstydu”, było rodzajem polityki historycznej często prowadzonej pod płaszczem neutralności i obiektywizmu. Ale to dość rutynowy zabieg w politycznym języku utopii liberalnej, ukrywający istnienie rzeczywistego sporu intelektualnego lub politycznego.
Liberalizm był rozumiany dość powierzchownie przez większą część III RP, to też część tej historii. Warto jednak pamiętać, że to z końcem lat 90. powołano do istnienia IPN, który z pewnością nie realizował „pedagogiki wstydu”.
Na szczęście! Dlatego też mówiłem o uproszczeniu zawartym w bardzo ogólnie postawionym poprzednim pytaniu. III RP, jeśli potraktujemy ją jako wielkie zjawisko społeczne, zawierała w sobie rozmaite rozproszone elementy – czy to rewolucyjne, czy suwerennościowe – które miały różną moc oddziaływania i w różnych momentach dochodziły do głosu. Powstanie IPN było zaś tym niezbyt częstym momentem, kiedy zwyciężyło przekonanie o konieczności powiązania rzetelnego badania historii z dążeniem do sprawiedliwości. Jest w tym przekonanie, że tylko „mrówcza historyczna praca” może nas przybliżyć do lepszego oglądu wydarzeń. To ona może sprawić, że przezwyciężymy różne perspektywy ideologiczne.
Uczciwe badania sprawią, że one się nie przyjmą, będą sztucznym przeszczepem, który będzie odrzucony, podobnie jak odrzucana jest dzisiaj wyidealizowana historia Okrągłego Stołu czy początków III RP. Nie zrobimy też z braci Kaczyńskich głównych sterujących „Solidarnością”, ale i nie da się już pewnych rzeczy nie powiedzieć o Lechu Wałęsie. Co nie oznacza, że możemy go bezkarnie oskarżać o to, że do końca swojej prezydentury działał na pasku SB, nawet jeśli próbował zataić swoją przeszłość. Na to potrzebne by były dowody. Tak daleko posunięta opowieść to kreacja nieuczciwej mitologii politycznej. Naprawdę jestem za uczciwością wobec przeszłości, Polska tego potrzebuje.
Osobiste uprzedzenia to część historii III RP i często też źródło ocen, jakie jej wystawiamy. Prawica nie waha się mówić, że III RP była spiskiem elit postkomunistycznych i części opozycji, która zdradziła. Tym tłumaczona jest także dzisiejsza rozprawa zarówno z Trybunałem Konstytucyjnym, jak i z sędziami.
Część opozycji nie została dopuszczona do Okrągłego Stołu, a o konsekwencjach tego już powiedzieliśmy. Tak, moralna odpowiedzialność za tamte wydarzenia spoczywa na liderach opozycji, którzy podjęli wtedy polityczny plan mający na celu ograniczenie obecności wpływów solidarnościowej prawicy i katolików. Pamiętajmy, że bracia Kaczyńscy nie byli wśród tych wykluczonych, nie byli wśród prawicy. Mówienie o spisku jest jednak w dzisiejszym języku naszej debaty publicznej nacechowane bardzo mocno emocjonalnie. Może zresztą nie tylko dzisiejszej.
Co do Trybunału, to Prawo i Sprawiedliwość mówi, że powstał już w 1988 r. jako instytucja komunistyczna i do tego sprowadza się krytyka historyczna. Sądzę jednak, że jest ona wtórna, jak większość historycznych uzasadnień w III RP. Znacznie istotniejszy był gest złamania regulaminu Sejmu przez PO i możliwość rozpętania awantury, która raz, że zapewniła możliwość prowadzenia długotrwałej rozgrywki polityczno-emocjonalnej, a dwa – unieszkodliwiła instytucję potencjalnie szkodliwą dla planu politycznego. Jeśli chcemy krytykować TK, to powinniśmy raczej spojrzeć na to, jak działał w III RP.
Jak pan ocenia jego funkcjonowanie?
Dobrze. Nie poddawał się żadnej władzy, nie działał koniunkturalnie, potrafił sprzeciwić się każdemu. Zgodnie z polską konstytucją odrzucił – choć to był decyzja politycznie atakowana – liberalizację ustawy o ochronie życia wprowadzoną przez SLD. Znaczący gest odwagi i wierności zasadzie sprawiedliwości.
TK nie jest dla pana „trzecią izbą parlamentu”?
W żadnym razie. Zresztą to określenie pojawiło się w czasie, kiedy spór o TK trwał już w najlepsze. Kiedy PO powołała sędziów, których nie powinna była powoływać. Potem PiS zrobił swoje i zaczęła się awantura wokół ustawy o samym Trybunale. Dość skutecznie wytworzono wrażenie, że Trybunał walczy z Sejmem, a jednocześnie sędziowie nie do końca potrafili uniknąć zwarcia, które – nie potrafię tego jednoznacznie ocenić – wyglądało jak zwarcie polityczne. Ostatecznie Trybunał został zniszczony i to jest zło, za które odpowiedzialne są obie duże partie, choć bardziej PiS, jako partia rządząca.
Znaleźliśmy się w sytuacji, w której partia rządząca poprzez ustawy może zmieniać ustrój.
Tak można powiedzieć. Niestety nie widzę wyjścia z tego stanu rzeczy. Ustrój można zmieniać, ale w poszanowaniu dla istniejących reguł. Można go poprawiać – ale rewolucja, czyli niszczenie, nie przynosi pożądanych skutków. Również jeśli władza się zmieni, to konflikt nie ustanie, nie widzę możliwości, by został zażegnany w najbliższych latach. Kto by miał to zrobić? Kto miałby dość poparcia, siły i odwagi? Ten kryzys może potrwać nawet 10–15 lat do czasu, aż zejdą ze sceny jego główni dzisiejsi aktorzy. W optymistycznej wersji system tej instytucji na nowo ureguluje się dzięki ludziom, którzy będą ją wewnętrznie tworzyć, ale to płonna nadzieja.
Jest pan rozczarowany III RP i chciałby dołączyć do obozu IV lub V RP?
Te etykiety nie mają specjalnego znaczenia, Polska nie jest krajem rewolucyjnym, jak Francja. Historia wepchnęła nas w tę numerologię, ale ona działa raczej przeciwko nam i zaburza właściwy ogląd znaczenia naszych dziejów. To kolejne przebrania dla partykularnych ideologii. Co do samego państwa polskiego to suwerennie powinno ono bronić pewnych praw, które wynikają z rozpoznawanego w dziejach rozumienia sprawiedliwości. Należy do nich prawo do życia.
PiS chce reprezentować wyborcę katolickiego, ale nie zamierza realizować podstawowego elementu sprawiedliwości społecznej. Dlatego też nie wydaje mi się, by można było mówić, że w Polsce rządzi prawica, jeśli tak fundamentalny postulat agendy katolickiej nie jest, pomimo zapowiedzi, spełniony. Przed laty PiS doprowadził do odrzucenia mającej szerokie poparcie parlamentarne poprawki do Konstytucji w sprawie ochrony życia, w 2016 r. odrzucił projekt ustawy, który – w sytuacji dobrych intencji – mógł być przepracowany, poprawiony w komisjach sejmowych i przyjęty. Ale nie doszło nawet od prac nad projektem.
Czy PiS jest dla pana w ogóle prawicą?
Jeśli to prawica, to może raczej jakiś rodzaj prawicy laickiej lub lewicy suwerenistycznej. To tylko różne twarze jednej ideologii, w której przemoc polityczna wyprzedza sprawiedliwość i ludzkie prawa. Tego stanu rzeczy nie zmienią takie pomysły jak uchwała fatimska, która staje się sposobem do tego, by zasłaniać swoją politykę katolickimi gestami. Już podnosi się fala politycznej retoryki antykatolickiej w środowiskach lewicowych. I to w sytuacji, gdy społeczne postulaty bliskie lewicy (także i nauce społecznej Kościoła) są realizowane, a ochrona najsłabszych w praktyce pogarsza się z roku na rok.
Zmagamy się o znacznie poważniejszą sprawę, a PiS robi ze spraw świętych pośmiewisko, pożywkę dla zgorszenia i gniewu, który w przeważającej mierze wynika z manipulowania sprawą życia i politycznym zaangażowaniem katolików. Powracają zapomniane niemal od „rewolucji” lat 90. hasła o dążeniu do teokracji. Trzeba wiedzieć, czym jest teokracja, ale w polityce w Polsce dziś za argumenty starczają emocje. Potrzeba nam po prostu bardziej sprawiedliwego państwa.
Sprawiedliwość oznacza radykalną ustawę antyaborcyjną?
Kiedy mówi się o radykalizmie czy populizmie, dochodzi do głosu przekonanie, że chodzi po prostu o przemoc polityczną, narzucenie rzeczy niezgodnie z prawem i bez żadnych racjonalnych podstaw. W sprawie ochrony życia widzę liberalną tabuizację polskiego dziedzictwa politycznego i polskiej intelektualnej oraz prawno-politycznej suwerenności. Sytuacja Trybunału Konstytucyjnego i ochrony życia są podobne. Trzeba bronić Trybunału jako ważnej instytucji polskiego systemu władzy – nie godzimy się na łamanie prawa, jakie trwa w tej sprawie od czerwca 2015 r. i pierwszych ruchów PO. Mamy też w naszym prawie zapisane przekonanie, dotyczące sprawy znacznie bardziej zasadniczej, ugruntowane bardzo mocno w tradycji, czyli par excellence racjonalności i praktyce polskiego państwa i narodu, o nienaruszalności życia od samego początku, czyli poczęcia. Prawodawca polski uznał, że są pewne wyjątki, w których można odstąpić od tej sprawiedliwości z innych względów.
Sprawiedliwa jest też ochrona życia kobiet i sprawiedliwe jest prawo wyboru. Nie ma zaś zgody co do tego, czy zarodek jest człowiekiem.
Polskie prawo nie ma co do tego wątpliwości i mówi o tym w kilku miejscach. Ze względu na obawę, że można zgładzić niewinnego, zaprzestaliśmy w Europie stosowania kary śmierci, ale w sprawie życia poczętego liberałowie i lewica nie mają żadnych wątpliwości i wszędzie na świecie zmierzają w stronę aborcji na życzenie.
To raczej prawica nie ma żadnych wątpliwości, bo każdy sprzeciw pomija milczeniem.
Odwoływanie się do początków życia ma wymiar retoryczny, ponieważ większość aborcji dokonuje się w okresie ciąży, gdy wszystkie pisma dla matek, nawet te lewicowych wydawców, rozpisują się o mających się narodzić „dzidziusiach” czy dzieciach. Zatem praktycznym sprawdzianem, czy poczęty człowiek może być uznany za człowieka, jest w rzeczywistości tylko to, czy jest chciany. To „wola mocy” i przemoc przekraczająca rozum. To nie jest sprawiedliwe prawo wyboru. Ochrona życia kobiet nie podlega dyskusji, tylko że nikt nie proponował takiej możliwości, by kobieta nie mogła się leczyć ze względu na noszone dziecko.
Tabletka „dzień po” zapobiega zapłodnieniu. Dlaczego prawica jej nie akceptuje?
Bo w pewnych sytuacjach ona działa wczesnoporonnie.
Zapobiega wielu aborcjom, a w Polsce mamy problem podziemia aborcyjnego. To pana nie niepokoi? Poza tym wiele kobiet – tych lepiej sytuowanych – wyjeżdża z Polski i aborcji dokonuje za granicą.
Jeśli czyjaś pozycja klasowa umożliwia czynienie niesprawiedliwości, to znaczy, że mamy dostęp do niesprawiedliwości czynić powszechnym? Wydaję mi się, że nie. Jeśli ktoś wyjeżdża z Polski popełnić przestępstwo, to my mamy je w Polsce zalegalizować?
Dla pana Natalia Przybysz jest zwykłą przestępczynią?
Nie jestem sądem, ale jak mam potraktować taki czyn? Skoro wyjechała, to nie mogła zapewne legalnie w Polsce tego dziecka zabić. To także podważa tezę – wielokrotnie już falsyfikowaną statystycznie – o piekle kobiet w podziemiu aborcyjnym. Piekło kobiet i dzieci to każda aborcja, do której nieraz zachęcają najbliżsi, mężowie, matki. To jest piekło kultury niesprawiedliwości.
Chcę jednak wrócić do poprzedniej sprawy. Traktujmy prawo poważnie w całości, nie pozwalajmy sobie na wybiórcze jego stosowanie. Powinniśmy protestować, kiedy mówi się, że Trybunał Konstytucyjny to ideologiczna pałka przeciwko PiS-owi i należy go zniszczyć. Powinniśmy też protestować, kiedy występuje się przeciwko porządkowi prawnemu w Polsce, który chroni życie, nawet jeśli jest to niezgodne z naszymi bieżącymi wyborami politycznymi.
Możemy działać w kierunku zmiany tego stanu rzeczy, ale traktujmy siebie i swoje państwo poważnie. Nie dopuszczajmy do tego, by przedstawiciele polskiej władzy puszczali do nas oko, że to jest tylko takie „prawo dla katolików”, ale tak naprawdę to nic nie znaczy, bo ten kraj ma swoje poważne tradycje i swoją roztropność. Osobiście nie widzę dobrych powodów, dla których ochrona życia w Polsce nie miałaby być całkowita (kwestia ochrony życia i zdrowia kobiety nie była nigdy podnoszona, a śmierć dziecka z powodu terapii nie jest kwalifikowana jako aborcja). Jest dla mnie fatalnym chichotem historii niezrozumienie rzeczników wolności nawet dla postulatu zlikwidowania aborcji eugenicznej, która dzisiaj w Polsce dominuje. Z powodu dobra wspólnego jestem zarówno za wzmocnieniem ochrony życia, jak i przeciwko niszczeniu Trybunału Konstytucyjnego.
W jaki sposób chciałby pan zmobilizować kobiety do poparcia takiego programu?
Znam wiele kobiet, które mobilizują inne kobiety do działania w tych sprawach.
A „czarny protest”?
Uważam, że PiS ignorował znacznie większe marsze w sprawach, na których realizacji im zależało, a w tej sprawie nie podjęli żadnej próby społecznej mediacji, nie podjęli pracy w komisjach nad ustawą. Dla mnie to określa reprezentację polityczną tej partii i dlatego mogę jednoznacznie stwierdzić, że ona mnie nie reprezentuje. Reprezentacja jest sprawą fundamentalną. To jest normalne, że w ważnych sprawach ludzie protestują. Ale 100 tys. protestujących w całej Polsce to nie jest tak dużo, zwłaszcza w perspektywie wszystkich „post-prawd”, jakie opowiedziano o tamtym projekcie ustawy. Mobilizacja propagandowa mediów była bardzo duża. Poza tym myślę, że wystąpiła zgodność światopoglądowa między protestującymi a tzw. prawicą.
Moim zdaniem państwo powinno chronić obywateli i – powtórzę – mieć na względzie sprawiedliwość, której winien doświadczać każdy. To dotyczy tak spraw życia, jak i sytuacji rodziny, wsparcia praw pracowniczych. Tylko sprawiedliwość jest ostatecznym gwarantem suwerenności.
* Tytuł pochodzi od redakcji
*/ Współpraca: Natalia Woszczyk
*/ Ikona wpisu: Fot. Kaatjem_Źródło_Pixabay.com