Pojęcie choroby w języku publicznym jest narzędziem szczególnie sugestywnym, ponieważ odwołuje się do samych podstaw ludzkiego uspołecznienia. Wystarczy zajrzeć do klasycznej już książki „Czystość i zmaza” brytyjskiej antropolożki Mary Douglas, aby spostrzec, że każda bez wyjątku kultura dysponuje pojęciami „choroby”, „brudu” i „zanieczyszczenia”. Choć nie muszą być one ze sobą utożsamiane, wszystkie trzy mogą służyć do budowania granic między tym, co zdrowe (a więc przedstawiane jako właściwe, pożądane, dobre, rozsądne, moralne), a tym, co chore (czyli kojarzone z niewłaściwym, niepożądanym, złym, nieracjonalnym, niemoralnym). Stąd już niedaleko do emocji takiej jak wstręt, w szczególnie silny sposób budującej granice i wykluczającej. Niebezpieczeństwo dokonywania nadużyć jest tu szczególnie duże.
Z powyższych powodów trudno nie apelować o wyjątkową ostrożność, gdy chodzi o to, w jaki sposób w mediach pisze się i mówi o osobach cierpiących na choroby i zaburzenia psychiczne, miejscach oferujących tym osobom fachową pomoc oraz o opiekującym się nimi personelu. Badania opinii publicznej, prowadzone m.in. przez CBOS, od lat potwierdzają, że osoby z zaburzeniami psychicznymi są w naszym kraju trwale narażone na zjawiska stygmatyzacji, dyskryminacji i wykluczenia. Media nazbyt często niestety prezentują je jako śmieszne, niebezpieczne i nieprzewidywalne. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że zjawisko to jest dodatkowo wzmacniane przez proces tabloidyzacji tychże mediów, m.in. pod wpływem internetu i telewizji informacyjnych. (…)
Media i politycy instrumentalizują zaburzenia psychiczne
W debacie politycznej pojawiają się systematycznie odniesienia do zaburzeń psychicznych politycznych oponentów. Są to zarówno ogólne określenia sugerujące, że przeciwnik cierpi z powodu „szaleństwa” (w tym: „lewicowego szaleństwa”, „smoleńskiego szaleństwa”, „szaleństwa genderowego”), jak i odniesienia do konkretnych jednostek chorobowych: „autyzm PiS-u” (I) czy „choroba afektywna dwubiegunowa” cechująca obóz władzy (IX). Oskarżenia dotyczące przesadnej reakcji przeciwników określa się często jako przejaw „histerii” i „obłędu”. Cała polityczna grupa może być zaburzona psychicznie, może tworzyć „obóz maniakalny” organizujący „festiwal paranoi” (III) pod kierunkiem lidera, który jest „psycho” (V) lub „zachowuje się w miarę racjonalnie i odpowiedzialnie, gdy jest na proszkach” (VIII). Zarzut „paranoi politycznej” powracał w badanych tekstach kilkukrotnie (VI). Publicyści tworzą też własne nazwy jednostek chorobowych, takie jak „delirium platformens”, która podobna jest do sytuacji, w której „nie wypuszczają człowieka z psychiatryka” (II).
W niektórych tekstach rzeczywistość społeczno-polityczna porównywana jest do „domu wariatów” (X). Charakterystyczne są również uwagi dotyczące homoseksualizmu, który przez niektórych publicystów kwalifikowany jest jako zaburzenie, dewiacja. Osoby homoseksualne są wówczas określone np. jako „chore zboczki” (IV).
Stosowność używania tego typu określeń budzi poważne wątpliwości. Ich przeciwnicy wskazywać mogą na bezpodstawność przenoszenia pojęć o precyzyjnym znaczeniu medycznym do dyskursu politycznego, w którym nie funkcjonują one w ściśle określonym sensie, tylko służą obniżaniu wiarygodności i ośmieszaniu przeciwnika. W takich użyciach mogą być odbierane przez osoby z zaburzeniami psychicznymi jako krzywdzące i poniżające. Obrońcy takich sformułowań mogą z kolei powoływać się na szerokie rozpowszechnienie metaforycznego użycia rozmaitych terminów, które tylko na zasadzie analogii nawiązują do pierwotnego (np. medycznego) znaczenia danego pojęcia. Innym argumentem jest także to, że publicystyka polityczna tradycyjnie już rozszerza zasięg wolności słowa i sięga również po terminy, które karykaturalizują, a niekiedy nawet obrażają adwersarza. W zarysowanym tu sporze istotne wydaje się wyważenie racji i znalezienie rozsądnego kompromisu. Ochrona godności osób z zaburzeniami psychicznymi jest tak samo ważna jak wolność ekspresji oraz prawo do wyrażania ostrej krytyki i satyry w dyskursie politycznym.
Analizowane wyżej przykłady:
(I)
„Dobrze, że Andrzej Duda zerwał z autyzmem PiS, którego twórcy ogłosili program ochładzania stosunków z Niemcami i szczycili się, że nie bywają za granicą i nie znają języków obcych”.
Adam Krzemiński, „Szansa Dudy”, „Polityka”, 2–9 września 2015 r., s. 12.
(II)
„Do takiego stanu delirium platformens doprowadza pomunistów lęk przed utratą władzy. Ostatnie stadium tej delirki prezentuje Leszek Balcerowicz, który SKOK-i nazwał największą aferą finansową. Tak to jest, kiedy człowieka nie wypuszczają na przepustkę z psychiatryka. Traci kontakt z rzeczywistością i wraca do nawyków z dzieciństwa. Wtedy to Leszek Balcerowicz wynajmował się do bicia za pieniądze, czym chwali się do dzisiaj. Na starość bije PiS w służbie partii i rządu. Permanentne ataki delirium platformens dotykają tzw. profesora Władysława Bartoszewskiego. Ostatnio w „Lisweeku” wyznał, że rok temu namawiał Bronka do reelekcji, bowiem nie chce, by jakiś idiota przemawiał nad jego grobem. To jeszcze gorszy przypadek delirki niż majaczenia Balcerowicza. […] Obnażający nekrofilię Bartoszewski uległ autonekrofilii, Balcerowicz bije się z brakiem myśli, Komorowski pogłębia związki partnerskie z WSI, a my, podatnicy, musimy to wszystko sfinansować”.
Marek Król, „Delirium platformens”, „wSieci”, 30 marca – 6 kwietnia 2015 r., s. 127.
(III)
„Festiwal paranoi trwa już od ćwierćwiecza i jak dotąd nic strasznego się w Polsce nie stało. Ekipa Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i ich towarzyszy od 25 lat próbuje emocjonalnie rozhuśtać Polaków i na tej fali dojść do władzy, ale jakoś jej to nie wychodzi. […] Obóz maniakalny wykonuje więc rytualne tańce, a pol- ska karawana jedzie dalej bez większych przeszkód. Nadrabiamy dystans dzielący nas od zamożnego Zachodu […]”.
Wojciech Maziarski, „Szczęśliwego kapitalizmu!”, „Gazeta Wyborcza”, 29 grudnia 2014 r., s. 4.
(IV)
„Dawniej o płci decydowało to, co miało się w gaciach, dziś można być kobietą z fiutem lub facetem z cyckami – ciało straciło ważność, ważne, co ma się w papierach. […] Jeszcze niedawno homosie uchodziły za chorych zboczków, a stosunki jednopłciowe były karalne (w RFN stosowny paragraf 175 zlikwidowano dopiero w 1994 r.), dziś «it’s cool to be gay», chorymi zaś są upośledzone homofoby”.
Piotr Cywiński, „Majka, żona Teresy”, „wSieci”, 7–12 kwietnia 2015 r., s. 15.
(IV)
„Mit sfałszowanych wyborów to nowy pomysł na wywrócenie państwa i zdobycie władzy. […] Nie doceniłem jednak potencjału obłędu/cynizmu (niepotrzebne skreślić) na prawicy. Raz jeszcze okazało się, że w przyrodzie nic nie ginie. Gdy jedną paranoję już do cna wyeksploatowano, natychmiast pojawia się zapotrzebowanie na nową. Właśnie eksplodowała. Tezę o fałszowaniu wyborów prawica budowała od kilku lat. Najpierw ukradkiem, sącząc spekulacje i podejrzenia. […] I tak doszło do zawieruchy politycznej, jakiej dawno w Polsce nie widziano. Nieudolność państwa zderzona z prawicową paranoją odarły z wiarygodności największy ustrojowy regulator – instytucję wolnych, demokratycznych wyborów. […] Polityczna paranoja nie jest domeną prawicy. Dwaj najwięksi paranoicy w dziejach ludzkości, czyli Hitler i Stalin, reprezentowali obie główne orientacje”.
Rafał Kalukin, „W tym szaleństwie jest metoda”, „Newsweek”, 24–30 listopada 2014 r., s. 28–31.
(V)
„Kuriozalny postulat [Jarosława Kaczyńskiego] unieważnienia wyborów jest poniekąd naturalny, gdy pamięta się, że w tym wykonaniu kuriozum to norma. Jeśli naturą partii jest deprecjonowanie własnego państwa, to kuriozalny postulat jest tej natury naturalną konsekwencją. Nie bardziej niż kwalifikowanie katastrofy jako zamachu, sugerowanie, że wszelkie wybory są sfałszowane, nazywanie przywódców państwa zdrajcami czy wspieranie jakichś paramilitarnych oddziałów, które miałyby stawić czoło doborowym jednostkom rosyjskim. Jest w tych wszystkich zachowaniach silny element zimnej kalkulacji i cynizmu.
Jest w nich, groteskowy w wypadku partii podobno konserwatywnej, element radykalizmu. Jest i pewna predylekcja do egzaltacji i działań histerycznych, które każą zawsze dramatyzować i odstawiać jakąś psychodramę. Ze szczególnym naciskiem na psycho.
Tomasz Lis, „Twoja twarz brzmi znajomo”, „Newsweek”, 24–30 listopada 2014 r., s. 2.
(VI)
„Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni. PiS uderza w demokrację, jednocześnie krzycząc, że jej broni. […] Dzień wcześniej Jarosław Kaczyński oskarżył w Sejmie koalicję rządzącą o sfałszowanie wyborów. To jakiś niewyobrażalny obłęd. […] tym razem nie można popełnić tego błędu, który popełniono w przypadku Smoleńska. Trzeba budować koalicję, która stawi opór temu szaleństwu. Trzeba powtarzać oczywistości”.
Dominika Wielowieyska, „PiS tworzy fałszywą legendę wyborczą”, „Gazeta Wyborcza”, 28 listopada 2014 r., s. 4.
(VII)
„Mit sfałszowanych wyborów to nowy pomysł na wywrócenie państwa i zdobycie władzy. […] Nie doceniłem jednak potencjału obłędu/cynizmu (niepotrzebne skreślić) na prawicy. Raz jeszcze okazało się, że w przyrodzie nic nie ginie. Gdy jedną paranoję już do cna wyeksploatowano, natychmiast pojawia się zapotrzebowanie na nową. Właśnie eksplodowała. Tezę o fałszowaniu wyborów prawica budowała od kilku lat. Najpierw ukradkiem, sącząc spekulacje i podejrzenia. […] I tak doszło do zawieruchy politycznej, jakiej dawno w Polsce nie widziano. Nieudolność pań- stwa zderzona z prawicową paranoją odarły z wiarygodności największy ustrojowy regulator – instytucję wolnych, demokratycznych wyborów. […] Polityczna paranoja nie jest domeną prawicy. Dwaj najwięksi paranoicy w dziejach ludzkości, czyli Hitler i Stalin, reprezentowali obie główne orientacje.
(Rafał Kalukin, „W tym szaleństwie jest metoda”, „Newsweek”, 24–30 listopada 2014 r., s. 28–31)
(VIII)
„Kolejna erupcja szaleństwa, niegodziwości i agresji Jarosława Kaczyńskiego wznowiła dyskusję – czy u niego to cynizm, czy paranoja. Podrzucam tu trzecią możliwość – to idealizm. Dokładnie tak. Kaczyński, znając siebie i swoje defekty, próbuje ocalić Polskę przed samym sobą i ostrzec Polaków przed nieuchronnymi następstwami zdobycia władzy. […] Po wyborach prezydenckich z 2010 r. prezes powiedział, że zachowywał się w kampanii całkiem normalnie, bo był
na proszkach. Oto były premier i kandydat na prezydenta mówi narodowi, że zachowuje się w miarę racjonalnie i odpowiedzialnie, gdy jest na proszkach. […] Prezes robi to [surowo krytykuje dzisiejszą Polskę] jednak celowo, nie po to, by insynuować i obrażać, ale by uświadomić Polakom, jak bezbrzeżne są jego kompleksy i jak poturbowaną ma osobowość. […]”
Tomasz Lis, „Prezes ostrzega Polaków”, „Newsweek”, 1–7 grudnia 2014 r., s. 2.
(IX)
„Przestraszony obóz władzy jest w stanie sięgnąć po każde świństwo, by się ratować. Tym razem jednak kolejne uderzenia zdają się odbijać od Dudy, Kaczyńskiego i PiS. […] – tak śp. Jerzy Dobrowolski pisał o PRL, ale jego słowa doskonale pasują także do dzisiejszych postkolonialnych i . Ich zachowanie przypomina to, co psychiatria nazywa „.
Rafał Ziemkiewicz, „Wściekły atak salonu”, „wSieci”, 23–29 marca 2015 r., s. 16–19.
(X)
„Banksterzy okradają nas na dziesiątki miliardów. Politycy chcą „pomóc”, by niektórym okradzionym złodzieje trochę oddali. Złodzieje krzyczą, że to gwałt. Jesteśmy w domu wariatów?”
Maciej Pawlicki, „Gangrena”, „wSieci”, 17–23 sierpnia 2015 r., s. 36–37.
*Powyższe fragmenty (wstęp i rozdział pt. „Przenośne użycie pojęć medycznych w debacie społeczno-politycznej”) są częścią raportu pt. „Polska prasa o osobach z zaburzeniami psychicznymi. Analiza wybranych przykładów” opracowanego na zlecenie Rzecznika Praw Obywatelskich. Całość raportu dostępna jest tutaj [LINK].
** Ikona wpisu: Fot. Kozuch [CC BY-SA 3.0] Źródło: Wikimedia Commons