W 2002 r. ojciec Marine, Jean-Marie Le Pen, znalazł się w drugiej turze wyborów prezydenckich. Wielu wówczas mówiło, że był to wstydliwy incydent. Na ulicach protestowano przeciwko narastającemu faszyzmowi. Ostatecznie Jacques Chirac zmiażdżył rywala przewagą ponad 82 proc.
Od tamtej chwili minęło 15 lat. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Od miesięcy jedynym pewniakiem w drugiej turze wyborów prezydenckich była córka Jean-Marie Le Pena, Marine, liderka Frontu Narodowego. Tym większym zaskoczeniem było zwycięstwo Emmanuela Macrona, kandydata, o którym jeszcze w tym tygodniu ceniony komentator polityki francuskiej powiedział: „Wszystko dobrze, tylko ja nadal nie wiem, kim jest ten pan”.
Wnioski z kampanii francuskiej nie dają powodów do beztroskiego optymizmu.
Po pierwsze, liczni wyborcy we Francji nie chcieli bronić status quo. Raczej, jak obywatele innych państw demokracji liberalnej, gotowi byli na polityczny „skok w nieznane”. Dzisiejszy wynik nad Sekwaną bliższy jest wyborowi Donalda Trumpa w USA czy wynikom Brexitu w Wielkiej Brytanii, niż wielu chciałoby przyznać. Mieszanina poczucia bezpieczeństwa („a co mam do stracenia?”) i frustracji („czas na zmiany”) sprawia, iż prezydentem Francji została osoba, której programu politycznego nie znano przez długie miesiące.
Po drugie, strategia Frontu Narodowego nie całkiem spaliła na panewce. Przeciwnie – Marine Le Pen przez moment była naprawdę blisko. Aż trudno uwierzyć w to, co stało się kilka dni temu – otóż przyszła na debatę telewizyjną… nieprzygotowana. Od 1974 r. pojedynek kandydatów, którzy przeszli do drugiej tury, uznawany jest za najważniejsze wydarzenie kampanii prezydenckiej. Mordercze bon moty Giscarda (1974) czy Mitteranda (1981, 1988) są przypominane z uwielbieniem przy okazji każdych wyborów prezydenckich. Tymczasem w decydującym momencie Le Pen myliła się, bez przekonania rzucała pustymi sloganami, podnosiła głos i nie potrafiła wyjaśnić, jak wyobraża sobie wyjście ze strefy euro. Nawet sędziwy Le Pen powiedział później, że córka nie stanęła na wysokości zadania.
Nie zmienia to faktu, że wynik Le Pen jest najlepszy w historii skrajnej prawicy we Francji. Zaś proces „dediabolizacji” będzie inspirował radykałów w innych krajach. Polegał on – raz – na odsunięciu starych członków partii (często antysemitów i negacjonistów) na rzecz obrońców tożsamości narodowej, przeciwników globalizacji, europeizacji oraz imigracji (w szczególności dalszego napływu muzułmanów). Dwa, na przejęciu programu lewicy socjalnej pod hasłami obrony narodu. Trzy, na poszerzaniu grupy wyborców o obrońców laickości oraz przemian obyczajowych ostatniego półwiecza (w tym dorobku francuskiego feminizmu). Socjologowie ze zdumieniem stwierdzają, iż na Front Narodowy głosują imigranci oraz mniejszości seksualne – jak się spekuluje: z obawy przed utratą poczucia bezpieczeństwa i światem szeroko otwartych granic państwowych.
Po trzecie, w trakcie kampanii gołym okiem nadal widać było bezradność wielu dziennikarzy wobec nowego populizmu prawicy. Opowiadanie sfrustrowanym ludziom, którzy chcą zmiany własnej sytuacji, że… zmiana jest dla nich niedobra, mówiąc eufemistycznie, nie może być skuteczne. Części elektoratu wydaje się przy tym, że wielu dziennikarzy należy do uprzywilejowanych elit, które nie są wcale bezstronne i z wysoka pouczają obywateli, jak mają głosować. W wyborach nad Sekwaną póki co paternalizm i hipokryzję polityków ukarano okrutnie. W pewnej mierze to mówienie ex cathedra jednego, a robienie czegoś innego sprawiło, że centrolewica i centroprawica zostały wyeliminowane z drugiej tury wyborów prezydenckich (vide rezonerski François Fillon i skandale z fikcyjnym zatrudnianiem rodziny). Podobnie coraz słabiej działa nieustające straszenie faszyzmem w sytuacji, gdy pamięć II wojny światowej oddala się wraz z wymianą pokoleń.
Po czwarte, wybory demokratyczne w poszczególnych krajach stają się fenomenem globalnym i cyfrowym polem bitwy. Na 48 godzin przed drugą turą nagle we francuskiej sieci pojawiły się skradzione materiały sztabu wyborczego Macrona. W upowszechnianiu wiadomości za pośrednictwem Twittera wziął udział jeden z amerykańskich zwolenników Trumpa. Co do głębszego zaplecza hackerskiego ataku – wyjaśnienia trwają, jednak oczywiste jest, kto skorzystałby na destabilizacji proeuropejskiego kandydata w okresie ciszy wyborczej. Do dziś trwają przecież spory o to, na ile czynniki zewnętrzne – czytaj: Rosja – przyczyniły się do wyniku wyborów amerykańskich i referendum brytyjskiego.
Wnioski dla Polski?
Mamy szczęście o tyle, iż klęska Le Pen to odsunięcie wizji dalszego demontażu Unii Europejskiej na pewien czas. Warto sobie uzmysłowić, co dla nas geopolitycznie oznaczałby, wzorowany na brytyjskim przykładzie, „Frexit”.
Macron nie będzie jednak łatwym partnerem w rozmowach z obecnym rządem w Warszawie. Barokowy język polskiego ministra spraw zagranicznych, Witolda Waszczykowskiego, nie jest czymś, co zachwyca młodego prezydenta Francji. W pojedynku telewizyjnym z Le Pen bez ceregieli określił jej demagogię, żerującą na strachu i nie oferującą konkretnych rozwiązań, „niegodziwą”. Wizję „Europy wolnych ojczyzn” z kolei sprowadzał Macron do niebezpiecznego bujania w obłokach w trudnych czasach. Za moment na stół europejski trafią sygnowane przez Macrona propozycje reform UE. Czy można sobie wyobrazić, że rząd Prawa i Sprawiedliwości przychylnie odniesie się do wizji pogłębiania integracji europejskiej? Jeśli nie, to Europa wielu prędkości będzie się pogłębiała, choćby z racji konieczności przebudowania strefy euro.
Kolejna sprawa to delokalizacje. Tak się złożyło, że w centrum kampanii wyborczej do drugiej tury znalazł się także wątek polski. Fabrykę firmy Whirlpool postanowiono przenieść z Amiens do naszego kraju. Nad Sekwaną blisko trzysta osób miało stracić pracę. Dosłownie w ostatnich dniach Macron i Le Pen pojawili na miejscu się niemal jednocześnie. Przez cały ten czas Polska była przedstawiana jako kraj na drugim końcu UE, który w czasach wysokiego bezrobocia de facto odbiera Francuzom miejsca pracy. Nasz sukces – nowe miejsca pracy w Polsce – to często klęska dla zwykłych ludzi na Zachodzie. Ich rozczarowanie przenosi się na Unię Europejską, na kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Warto mieć świadomość, co to oznacza politycznie. Oto potencjalnie nowi wyborcy Frontu Narodowego. Właśnie takie frustracje rodzą atmosferę „Brexitów” i „Frexitów”. Kto nie wierzy, niech sięgnie po niedawny numer „London Review of Books”, w którym ukazał się wielki artykuł o delokalizacji fabryki Cadbury do Polski – i brytyjskich emocjach z tym związanych.
Strategia Le Pen może inspirować eurosceptyków, jednak Macron zaprezentował populizm centrowy i prodemokratyczną odwagę. Uznał, że kordony sanitarne nie działają (jeszcze w 2002 r. Chirac z obrzydzeniem odmówił debaty telewizyjnej z Jean-Marie Le Penem), że z radykałami w czasach fake newsów trzeba podejmować mocną, merytoryczną debatę. Tylko w ten sposób można ich naprawdę skompromitować i pokonać w oczach wyborców. A że jest to trudne i że wymaga wiedzy, odwagi i szczerych przekonań?
Cóż, taki urok demokracji.