Kiedyś, gdy chodziłam do przedszkola, uwielbiałam zabawy w kółku w grupie „maluchów”. Wszyscy kręciliśmy się, trzymając się za ręce i śpiewając piosenki. Najmilej było tańczyć obok złotowłosej Sylwii, najładniejszej dziewczynki w przedszkolu. Najmilej było podnieść spod nóg „chusteczkę, co ma cztery rogi”, na znak tego, że mnie „kocha i lubi”. Tak było najmilej. Gorzej, a właściwie najgorzej, kiedy wybierał mnie spocony Wojtuś albo śpikaty (neologizm małopolski, znaczący tyle co zasmarkany – przyp. red.) Piotruś. Ale z wszystkimi trzeba było tańczyć, bez marudzenia i wybrzydzania, bo tak mówiła pani Helenka.
Oczywiście dzisiaj wiem, że zabawy w kółku służyły wspólnej integracji, uczyły przełamywania barier, szanowania wszystkich dzieci, bez względu na wszelkie miniwady widziane okiem trzyletniej dziewczynki. A że raczej byłam grzeczna i posłuszna, przełamywałam opór i tańczyłam ze śpikatym Piotrusiem i trzymałam za rękę spoconego Wojtusia.
Bawiliśmy się w dziewczyńską „Mam chusteczkę haftowaną”, śmieszne „Stary niedźwiedź mocno śpi” i „Jedzie pociąg z daleka” oraz w uwielbianego przez chłopaków „Barana”.
„Baran” był super, bo każdy mógł się powygłupiać, jak chciał. Zasady zabawy były następujące: dzieci, trzymając się za ręce, tworzyły koło. W środku, jako „baran”, stawał jeden z uczestników – najczęściej któryś z chłopców. Koło kręciło się coraz szybciej. My śpiewaliśmy piosenkę pt. „Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?”. Po każdej zwrotce „baran” usiłował na czworakach wydobyć się na zewnątrz, a my robiliśmy wszystko, żeby go nie przepuścić!
Te wspaniałe przedszkolne zabawy funkcjonują w różnych wariantach i w różnych regionach Polski do dzisiaj. Dzieci zawsze uwielbiały rymowanko-wyliczanki, i to się nie zmienia. Istnieją one od kilkudziesięciu, a może nawet od kilkuset lat, a czerpiąc z tradycji i folkloru, wpisują się w element naszego niematerialnego dziedzictwa narodowego. Warto o tym pamiętać.
Współczesnym małym Czytelnikom przybliży je seria wydawanych od kilku lat książek wydawnictwa „Muchomor”. Znajduję w niej następujące tytuły:
„Stary niedźwiedź”, „Jadą, jadą misie”, „Jedzie pociąg z daleka”, „Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?”, „Przybieżeli do Betlejem”, „Ptaszek z Łobzowa”, „Miała baba koguta”, „Tańcowały dwa Michały”, „Krakowiaczek jeden”, czy najnowsze – „My jesteśmy krasnoludki”.
Mnie osobiście do gustu przypadły cztery pozycje, które namiętnie czytam, śpiewając mojej ośmiomiesięcznej córeczce. To im właśnie chciałabym poświęcić kilka słów.
Autorką kreacji graficznej książeczek, które mam na myśli: „Stary niedźwiedź”, „Jadą , jadą misie”, „Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie” i „Krakowiaczek jeden”, jest Agnieszka Żelewska.
O ile mnie pamięć nie myli, ilustracje do książki „Jadą, jadą misie” widziałam przed piętnastoma laty na wspólnej wystawie ilustracji wyróżnionych w konkursie „Pro Bolonia”. Była to inicjatywa warszawskich graficzek i ilustratorek, próba wyłonienia grupy wartościowych polskich ilustratorów i chęć tworzenia nowego środowiska twórców w kontrze do bezgustownych pozycji książkowych dla dzieci, które w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zalały polski rynek książki dziecięcej. Teraz, z perspektywy czasu, wiadomo, że te zabiegi powiodły się i miały duży wpływ na kształtowanie się obecnej sytuacji polskiej ilustracji i rozwój rodzimego stylu, szanowanego i docenianego już na świecie.
„Jadą , jadą misie” to książeczka nader urokliwa, ale nie powtórzę za innymi recenzjami banału: „prześlicznie zilustrowana, z kolorowymi obrazkami”. Z doświadczenia wiem, że to najgłupsza opinia, jaką może otrzymać twórca. Ja powiem tak: ilustracje wykonane w technice pasteli, idealnie dopasowane charakterologicznie do wieku odbiorcy – grupy wiekowej od zera do trzech lat. Książka zilustrowana lekką kreską i z dużą dozą poczucia humoru. Kolejne otwarcia ukazują bliższe i dalsze kadry, których bohaterami są uśmiechnięte, rozbawione, rozrabiające misie. Teksty typograficznie skonstruowano w taki sposób, by odpowiadały swojej treści.
W podobnym tonie, kilka lat później, Agnieszka Żelewska zilustrowała książkę pt. „Stary niedźwiedź” z tekstem piosenki: „Stary niedźwiedź mocno śpi, my go nie zbudzimy, bo się go boimy, jak nas zbudzi, to nas zje”. To chyba moja ulubiona książka do śpiewania z tej serii. I oczywiście do oglądania! Rozbawiają mnie postacie misiów tańczących wokół wielkiego, włochatego niedźwiedzia, śpiącego pod błękitną kołderką w żółte pszczółki, który na kolejnych rozkładówkach a to otwiera oko, a to szczerzy zęby i łapie inne misie. Cichą bohaterką tej ilustrowanej historii jest mała żółta misia-dzidzia trzymająca na każdym obrazku minimisiową przytulankę.
Trzeba poczucia humoru, szczególnej dziecięcej wrażliwości, świeżości spojrzenia, żeby stworzyć taką kreację graficzną oklepanego przecież tekstu przedszkolnej piosenki. Agnieszka Żelewska na pewno to ma! I można te wartości znaleźć w innych książkach tej serii przez nią ilustrowanych.
Ale nie tylko o ilustracjach i o wpływie piosenki na dziecko w grupowych zabawach chciałabym tu mówić. W żadnej z książek nie podano nazwiska autora tekstu, co dla ilustratora jest sytuacją idealną, wysuwającą go na pierwszy plan. Faktem jest, że teksty zamieszczono we fragmentach i że większość z nich pochodzi z przekazów ludowych, autor pozostaje zaś nieznany. Jednak w przypadku tekstu „Jadą, jadą misie” wiadomo, że jego autorką jest Barbara Stefania Kossuth. Postać to zapomniana, a przecież ciekawa i niezwykła, i przy tej okazji chciałabym jej osobę nieco przybliżyć.
Stefania Kossuthówna przez lata była nauczycielką matematyki i geografii związaną z Warszawą, Kielcami oraz z Chicago, gdzie uczyła dzieci pracowników konsularnych. Całe życie realizowała się literacko na różnych polach: w poezji dziecięcej oraz w krótkich i dłuższych formach literackich dla dorosłych. Dużo publikowała. Jedną z jej ostatnich znanych pozycji jest książka pt. „Kolorowe pole, kolorowy łan”, wydana w 1959 roku przez Naszą Księgarnię. Warto przypomnieć postać Stefanii Kosshut, wspominanej przez jej znajomą:
„Pogoda ducha, tak cechująca S. Kossuth, nigdy Jej nie opuszczała. Największa Jej dobroć ujawniała się w stosunku do młodzieży, którą uczyła. Mowy tam nie było о strachu. (…) Pogodę ducha i radość wyczuwało się w każdym jej wierszu dla dzieci. Niech niebo będzie dla niej tak piękne, jak życie, które starała się innym udzielać”.
Teksty jej wierszy, takich jak np. „Zima, zima, zima, pada, pada śnieg” czy „Jadą, jadą misie”, weszły do kanonu polskiej piosenki dla dzieci.
Warto też w tym miejscu wspomnieć inną kobietę, autorkę wierszy, pisarkę i tłumaczkę, Zofię Rogoszównę. To właśnie ona ponad sto lat temu zapoczątkowała adaptowanie utworów ludowych w literaturze dla dzieci. To dzięki jej pasji zbierania literackich elementów ludowego folkloru znamy dziś wersję rymowanki „Tańcowały dwa Michały” czy „Sroczka kaszkę warzyła”. To Rogoszówna jest autorką adaptacji ludowego tekstu „Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?” i to dzięki niej mogłam w dzieciństwie śmiać się do rozpuku, bawiąc się z innymi dziećmi w „Barana”.
Wszystkie kartonowe książki z serii „śpiewanej” wydawnictwa Muchomor czytam i śpiewam mojej córeczce. To fantastyczna okazja, żeby powrócić wspomnieniami do dzieciństwa i przekazać kolejnemu pokoleniu teksty i melodie wpisujące się w polskie dziedzictwo folklorystyczne i literackie. Świetnie, że w tak znakomicie dopasowanej szacie graficznej! Polecam wszystkim rodzicom i opiekunom małych i większych dzieci, a sama pędzę do księgarni po najnowszą książeczkę w tej serii: „My jesteśmy krasnoludki”. Hopsa, sa, hopsa, sa!
Książki:
„Stary niedźwiedź”, „Jadą, jadą misie”, „Jedzie pociąg z daleka”, „Gdzieżeś ty bywał, czarny baranie?”, „Przybieżeli do Betlejem”, „Ptaszek z Łobzowa”, „Miała baba koguta”, „Tańcowały dwa Michały”, „Krakowiaczek jeden”, „My jesteśmy krasnoludki”, il. Agnieszka Żelewska, Ewa Kozyra-Pawlak, Jona Jung, Jan Bajtlik, wyd. Muchomor, Warszawa 2003–2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.