Wystarczy jedno spojrzenie na plakat najnowszego filmu Katarzyny Rosłaniec, żeby zacząć obawiać się zderzenia z wizją życia milenialsów, którą proponuje reżyserka. Widzimy na nim główną bohaterkę – ubraną w różowe futro dwudziestokilkuletnią pisarkę Karolinę (Magdalena Berus), której rozgłos przyniosła debiutancka powieść, będąca uwspółcześnioną wersją „Lolity”. Pod tytułem filmu widnieje hasło „Sex, drugs & Instagram” (w ocenie dystrybutora zapewne chwytliwe, oparte jednak na nieznośnie wyeksploatowanym tytule piosenki), które podsumowuje fabułę i przywołuje jej kontekst pokoleniowy. W końcu „Szatan kazał tańczyć” ma być obrazem życia polskich młodych dorosłych, niepamiętających już czasów PRL-u. Zdaniem Rosłaniec zastąpili oni pochodzący z tytułu punkowego hymnu znacznik buntu w postaci „rock & rolla” Instagramem, czyli najpopularniejszą współcześnie aplikacją, utożsamianą – głównie w dyskursie medialnym – z kreowaniem w internecie fałszywie pozytywnego obrazu własnego życia.

Materiały prasowe Kino Świat
Materiały prasowe Kino Świat

Punktem wyjścia dla reżyserki staje się więc krytyka hedonistycznego, bezmyślnego konsumpcjonizmu oraz uzależnienia od autokreowania się w internecie. Niestety problem polega na tym, że podejmując ważny temat, osiada ona na intelektualnej płyciźnie, operując opartymi na stereotypach przekonaniami o tym, że milenialsi „żyją szybko” i „chcą doświadczać wszystkiego ze zdwojoną siłą” – jak gdyby zupełnie nie dostrzegała złożoności procesów kształtujących współczesny styl życia. Zamiast inspirować do przemyślenia sytuacji egzystencjalnej, w jakiej znajduje się nowe pokolenie, „Szatan kazał tańczyć” zmusza do zadania sobie innych pytań: Czy istnienie internetu w naszym życiu rzeczywiście powoduje atrofię relacji międzyludzkich? Czy dyskusja o środkach psychoaktywnych musi nadal ograniczać się do ich całkowitego, wolnego od argumentów odrzucania? Czy ludzie urodzeni po 1989 r. to rzeczywiście pozbawione zaczepienia w rzeczywistości „stracone” pokolenie, zasługujące na surowe oceny?

Czy ludzie urodzeni po 1989 r. to rzeczywiście pozbawione zaczepienia w rzeczywistości „stracone” pokolenie, zasługujące na surowe oceny?  | Mateusz Góra

Demoniczni milenialsi

„Dziś młodzi szybciej niż kiedyś nabywają kompetencje poznawcze, intelektualne, związane także z możliwością pracy zawodowej i niezależnością. Ze względu na wzrost tendencji indywidualistycznych i rozwój nowych technologii, otwiera się przed nimi wiele możliwości, w tym samodzielne podejmowanie decyzji i odnajdywanie się w świecie wirtualnym (dotąd identyfikowanym ze światem dorosłych). Często jednak uskarżają się na brak kompetencji społeczno-emocjonalnych pozwalających na budowanie bliskich relacji” – w ten sposób wyniki badań nad dorastaniem młodych Polaków komentuje dr Dorota Wiszejko-Wierzbicka, kierowniczka zespołu badawczego psychologów z SWPS. Badania te wykazały, że chociaż możliwości nowego pokolenia są nieporównywalnie większe niż ludzi, którzy pamiętają jeszcze PRL, milenialsom coraz trudniej otworzyć się w relacjach z drugim człowiekiem. Wbrew pozorom, kluczowe dla młodych dorosłych nie są wyłącznie kwestie ekonomiczne, takie jak posiadanie własnego mieszkania czy sukces zawodowy, lecz także dojrzałość psychiczna i emocjonalna, dlatego dostrzegają oni wady systemu opartego na indywidualizmie i rywalizacji, mimo iż są do niego przyzwyczajeni.

Dzięki podobnym badaniom w końcu rozpoczął się proces odczarowywania wizerunku milenialsów, dotąd uważanych za płytkie i bezmyślne, bujające w obłokach dzieci kapitalizmu, którym nie śpieszy się, żeby rozpocząć m.in. życie zawodowe. Niestety Rosłaniec, zamiast przyjrzeć się problemom tych, którzy odsuwają od siebie wejście w dorosłość, postanowiła powtórzyć wyświechtane opinie na ich temat. Obecna nieustannie na ekranie postać Karoliny staje się dla reżyserki soczewką skupiającą rzekome wady rówieśników bohaterki. Możemy co prawda wyobrazić sobie istnienie tak karykaturalnej osoby, jednak trudno przyjąć, że mogłaby ona reprezentować większą grupę. Kim właściwie jest Karolina? Po pierwsze to dziewczyna z „bogatego domu” o zerowej samoświadomości, nie tylko niedojrzała, lecz także pozbawiona umiejętności analizy własnych problemów. Dodatkowo jest ona osobą zupełnie niebędącą w stanie kontrolować ilości przyjmowanych używek, po których za każdym razem przydarzają się jej niesamowite historie godne uwiecznienia na Instagramie.

Nie trzeba szukać daleko dowodu na to, że da się lepiej pokazać życie młodych dorosłych. Wystarczy cofnąć się do wprowadzonych do dystrybucji kilka miesięcy temu „Wszystkich nieprzespanych nocy” Michała Marczaka, filmu zbudowanego głównie ze scen imprezowania, żeby dostrzec podstawowy błąd myślenia Rosłaniec o nowym pokoleniu. Marczak pokazuje, że dla większości dwudziesto- i trzydziestolatków imprezy nie są wcale doświadczeniem traumatycznym i niszczącym życie, jak sugeruje Rosłaniec. Ludzie odbywają w ich trakcie pretensjonalne rozmowy, zbliżają się do siebie albo kłócą, korzystają z używek w mniejszej lub większej ilości, jednak potem przychodzą kolejne, wypełnione rutyną dni, w których każdy znajduje swój sposób na funkcjonowanie w rzeczywistości. Zrzucanie winy na imprezy za emocjonalną niestabilność bohaterki i jej trudności w decydowaniu o sobie, narkotyki albo uzależnienie od seksu i Instagramu jest po prostu naiwne, w dodatku pozbawione empatii, a przez to nieetyczne. Czy bohaterka taka jak Karolina rozwiąże swoje problemy z utratą kontroli nad swoimi sprawami, rezygnując z określonego stylu życia? Oczywiście, że nie.

Materiały prasowe Kino Świat
Materiały prasowe Kino Świat

Rosłaniec sugeruje istnienie głębszych problemów w funkcjonowaniu we współczesnym świecie, nie daje jednak żadnego przekonującego wyjaśnienia, jakie są ich źródła. Operuje kolejnymi scenkami z życia młodej dziewczyny, na wstępie informując, że każdy może ułożyć je w dowolnej kolejności. Przez to zrzuca z siebie odpowiedzialność za zbudowanie jakiejkolwiek spójnej i przekonującej narracji, syntetyzującej elementy w spójny obraz życia bohaterki. Taka patchworkowa struktura filmu okazuje się próbą ucieczki, pod pretekstem awangardowej formy, od tworzenia pogłębionego obrazu w kierunku schematycznych i powtarzalnych sekwencji, które nużą i nie wnoszą nic nowego do dyskusji o dorastaniu – wszystko sprowadza się w filmie Rosłaniec do oczywistych i jednoznacznych konstatacji, jakimi wypełnione są broszurki wydawane przez policję i inne instytucje w celu zwalczania narkomanii. Tytuł filmu, „Szatan kazał tańczyć”, okazuje się bardzo odpowiadać kryjącej się za nim ideologii – bohaterowie są dosłownie opętani przez ciągły pęd ku ekstatycznej przyjemności i pozbawieni racjonalnego oglądu sytuacji, ale więcej ma to wspólnego z demoniczną konserwatywną wizją roztaczaną przez starsze pokolenie niż z rzeczywistością.

W poszukiwaniu hipsterskiego stylu

Równocześnie Rosłaniec świetnie radzi sobie z oddaniem estetyki, która trafia do polskich dwudziestolatków. Gdyby wyciągnąć poszczególne kadry z jej filmu, mogłyby one z powodzeniem trafić do lifestyle’owych magazynów. Dodatkowo Magdalena Berus i Marta Nieradkiewicz mają w sobie mnóstwo energii, dzięki której udaje im się wydobyć z płaskich postaci nieco więcej życia i autentyczności. Rosłaniec okazała się też dobrą stylistką i udało się jej w doborze kostiumów i charakteryzacji uchwycić alternatywny sposób ubierania się ludzi pretendujących do bycia współczesną bohemą (wyjątkiem jest tu kuriozalny, dramatycznie rozmazany makijaż na twarzy głównej bohaterki w jednej ze scen). Dodatkowo Karolina, jak gros fanów techno znad Wisły, wybiera się do Berlina w poszukiwaniu dobrej muzyki, a na after po imprezie w stolicy trafia do klubu Luzztro. Niestety wizualna konsekwencja, dobre wyczucie stylu i znajomość imprezowych zwyczajów kreatywnych przedstawicieli nowego pokolenia nie pozwalają ukryć słabości scenariusza, wypchanego pozbawionymi treści scenami, np. tej w szpitalu, do którego bohaterka trafia ze względu na swoją wadę serca, wyczerpana po zażyciu zbyt dużej ilości narkotyków i alkoholu.

Niestety, wykorzystując instagramową estetykę, Rosłaniec popełnia ten sam błąd, co w przypadku obrazowania stylu życia dwudziestolatków – nie dostrzega jej złożoności. Karolina prezentuje samą siebie jako nowoczesną Lolitę i jest jednoznacznie pokazywana przez reżyserkę jako pretensjonalne beztalencie kupczące na zdjęciach młodością i pięknem. Rosłaniec odrzuca w ogóle dyskusję nad cielesnością i prywatnością, którą toczą użytkownicy mediów społecznościowych. Reżyserka uważa, że wirtualne życie jest błahe, płytkie i szkodliwe dla naszego rozwoju. Tym samym powiela i tak już zaskakująco powszechny pogląd, że chociaż wszyscy jesteśmy uzależnieni od technologii i nieustannie dokonujemy płynnych przejść między realną a wirtualną rzeczywistością, to nie ma co zadawać sobie wysiłku, żeby ten stan poważnie zanalizować. Posługiwanie się skrótami myślowymi takimi jak ten, że internet jest niebezpieczny, a wszystko, co się w nim pojawia, świadczy o regresie naszych kompetencji społecznych, jest jednak wyrazem bardzo ograniczonego spojrzenia na rozwój kultury.

Media społecznościowe mogą być miejscem realnej dyskusji nad granicami wolności w naszym konserwatywnym społeczeństwie.  | Mateusz Góra

Tymczasem w ostatnich latach sposoby wykorzystania mediów społecznościowych uległy znaczącej zmianie. Rosnący w siłę ruch body positivity, oczywiście wspierany od pewnego czasu przez korporacje liczące na zyski, łączy się z feministycznymi postulatami walki o większą różnorodność i wolność w pokazywaniu kobiecego ciała w internecie.

Jeśli postać Karoliny ma oddawać sytuację młodej pisarki aktywnie funkcjonującej w social mediach, może zamiast sugerowania jej bezmyślności i zupełnego zagubienia w życiu realnym, powinniśmy zastanowić się nad seksistowskimi ograniczeniami stawianymi kobietom w patriarchalnym społeczeństwie? Zastanawiająca jest slut-shamingowa postawa Rosłaniec wobec swojej bohaterki, stawiająca ją w pozycji marionetki w rękach wpływowych mężczyzn, z którymi uprawia seks. Tymczasem, jak pokazuje wymiana zdań na temat instagramowego konta Zofii Krawiec, autorki „Miłosnego performansu” i kuratorki sztuki, media społecznościowe mogą być miejscem realnej dyskusji nad granicami wolności w traktowaniu swojej seksualności w zachowawczym społeczeństwie. Nieważne, czy selfie-feminizm w wydaniu Krawiec wydaje nam się dobrą drogą w walce z uprzedmiotowieniem kobiecego ciała, czy nie – wywołuje on jednak intelektualny ferment, co prowadzi do namysłu nad kategoriami rządzącymi życiem społecznym. Podobną rolę odgrywają współczesne projekty feministyczne utrzymane w konfesyjnej poetyce, które niedawno były wystawiane w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podczas wystawy „Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Inność jako tekst”. Film Rosłaniec na taką refleksję nie zostawia jednak miejsca – bezkompromisowo narzuca widzom anachroniczną perspektywę, według której kobieca seksualność jest jedynie towarem, a internet miejscem jej sprzedaży. Dodatkowo aktywną seksualnie dziewczynę Rosłaniec przedstawia w krzywym zwierciadle, przekonując o jej niedojrzałości ustami o wiele – jakże by inaczej – starszego partnera Marcina (Łukasz Simlat).

Materiały prasowe Kino Świat
Materiały prasowe Kino Świat

Płytki obraz współczesności

Koniec końców „Szatan kazał tańczyć” okazuje się piękną wydmuszką. Chociaż reżyserka stara się poruszać tematy, które w innym ujęciu byłyby niezwykle aktualne, bo dotyczące tego, w jaki sposób następuje zmiana pokoleniowa w Polsce, całość robi wrażenie jedynie w wymiarze estetycznym. U Rosłaniec ludzie wychowani po przełomie 1989 r. są jak spuszczone ze smyczy psy, czerpiące bez opamiętania z życia, dopóki nie będzie za późno. Poczucie samotności bohaterów nie wynika jednak z technologicznej rewolucji ani nagłego pojawienia się substancji psychoaktywnych, które istnieją od zarania ludzkości. W większej mierze wynika z braku zainteresowania ze strony rodziców, opętanych potransformacyjną manią zarabiania pieniędzy – zostaje jednak ono zasugerowane wyłącznie w jednej scenie, w której ojciec wręcza córkom pieniądze, zamiast okazać im bliskość i zrozumienie. Niestety ten trop ginie w filmie wraz z natłokiem kolejnych, rzekomo odważnych scen, które mają obnażyć pustkę odczuwaną przez nowe pokolenie. Czy ta pustka naprawdę istnieje? Być może. Czy jest dokładnie taka, jak sugeruje to „Szatan kazał tańczyć”? Na pewno nie.

 

Film:

„Szatan kazał tańczyć”, reż. Katarzyna Rosłaniec, Polska 2016.