Razem, razem i osobno
Po pierwsze, centrolewica musi się zjednoczyć. Najlepiej w postaci jednego ugrupowania. Kwestia szyldu zależy w tym przypadku od pragmatyki politycznej, a nie pryncypiów. Niezbędna jest współpraca najważniejszych polityków kojarzonych dzisiaj z lewicą, takich jak Robert Biedroń, ale także wyciągnięcie ręki do potencjalnie zainteresowanych ludzi z KOD-u czy Nowoczesnej (jeśli tacy się znajdą). Istotne pozostaje także zaangażowanie samorządowców i budowa silnych struktur lokalnych. Poparcia należy szukać tak wśród związków zawodowych, jak i u części przedsiębiorców; w małych miasteczkach, ale i wśród bardziej zamożnych grup w dużych miastach.
Lewicy potrzebne jest więc nastawienie na inkluzję – nie zaś na ekskluzywny bunt, według którego reprezentuje ona rzekomo „wszystkich pracowników” albo „90 proc. obywateli”, lecz dostaje niespełna 4 proc. głosów. Partia francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona pozyskała w ciągu roku od założenia 250 tys. członków, czyli dwukrotnie więcej niż ma dziś Partia Socjalistyczna, z której Macron się wywodzi. Partia Razem po dwóch latach działania liczy… 2,5 tys. osób. Polska to oczywiście nie Francja, ale Razem to podobno buntownicza partia ludu, zaś Macron to ponoć establishmentowy bankier w dobie antyliberalnej rewolty. Tymczasem Razem liczy 100 razy mniej członków niż En Marche! i około 8 razy mniej niż Platforma Obywatelska. Może i warunki nie sprzyjają, ale trudno uznać to za spektakularny sukces. Platforma jest dzisiaj główną partią opozycji, ponieważ jest tak ciężka – nie zaś dlatego, że jest tak sprawna.
Lewicy potrzebne jest nastawienie na inkluzję – nie zaś na ekskluzywny bunt, według którego reprezentuje ona rzekomo „wszystkich pracowników” albo „90 proc. obywateli”, lecz dostaje niespełna 4 proc. głosów. | Tomasz Sawczuk
Po drugie więc, Razem musi przeżyć swój „moment mainstreamowy”. Młoda lewica prezentuje się jako zawieszona gdzieś między antysystemowością i pragnieniem „innej polityki” a reformistycznym pragmatyzmem. Polsce nie potrzeba jednak więcej formacji antysystemowych ani ugrupowań, które chciałyby budować lepszy świat na zgliszczach dawnego ustroju. Potrzebujemy nie kolejnych partii protestu, lecz partii twórczej kontynuacji.
Jeżeli więc Razem, jak głosi, chce być socjaldemokracją, to musi stać się partią głównego nurtu. Wrażliwość na społeczne niesprawiedliwości nie jest w tej kwestii żadną przeszkodą. Wręcz przeciwnie: Platforma przesunęła się nieco na prawo, a wraz z nominacją Andrzeja Rzońcy z FOR na głównego ekonomistę przesuwa się stronę leseferyzmu. Na centrolewicy zostaje zatem wiele niezagospodarowanego miejsca. Antysystemowość tymczasem zraża bardziej centrowych wyborców i utrudnia wyborczy sukces.
Po trzecie, SLD musi wyprowadzić sztandar. Postkomuniści dotrzymali porozumień okrągłostołowych i pomagali wprowadzać Polskę do zachodnich struktur międzynarodowych. W tym momencie – mniej więcej w roku 2004 – formuła Sojuszu wyczerpała się. To ugrupowanie może stanowić dla każdej współczesnej centrolewicy tylko obciążenie. Przyjęcie co bardziej doświadczonych towarzyszy do formacji centrolewicowej będzie jedynie prezentem dla PiS-u, który zakorzenił swoją populistyczną narrację właśnie w symbolicznej walce z postkomunizmem. Dla dobra polskiej polityki SLD powinien zejść ze sceny. Część działaczy, zwłaszcza tych młodszych, z pewnością będzie mogła odnaleźć się bez problemów gdzie indziej.
Od romantyzmu do pragmatyzmu – i z powrotem
Sytuacja lewicy jest dzisiaj trudna – nie ma szans na przelicytowanie socjalnych postulatów PiS-u. Co więcej, postulatami kulturowymi zdobędzie niewiele głosów, a europejskością grają PO i Nowoczesna. Z kolei rzucanie gromów na duopol PO–PiS-u oraz niesprawiedliwości III RP to za mało. Na to, by wywrócić stolik, polska lewica wydaje się po prostu zbyt słaba, chwiejna i niemrawa.
Musi więc częściowo liczyć na korzystną dynamikę polityczną: premię za nowość, słabość konkurentów, dobrze wykorzystane okazje. Tym bardziej nie powinna rozpraszać sił, koordynować strategię i organizować setki spotkań. Lecz przede wszystkim – i to jest część najtrudniejsza – wypracować prosty sposób mówienia o bliskich jej wartościach. Chwycić ludzi za serce i pociągnąć ich za sobą.
Tego rodzaju mieszanka pragmatyzmu i romantyzmu nie gwarantuje sukcesów, ale odnoszę wrażenie, że polska lewica nie ma dzisiaj lepszych widoków. Jeremy Corbyn przez swoją nieznośnie pretensjonalną i pryncypialną politykę zrobił z Partii Pracy ugrupowanie „niewybieralne”. Emmanuel Macron potrafił dać ludziom nadzieję na lepszą przyszłość, a przy tym pozwolił im poczuć dumę ze swojego kraju, dzięki czemu pozostał realną opcją dla zawiedzionych wyborców tradycyjnych partii. Polska centrolewica powinna z tej nauki skorzystać.
Celem centrolewicy powinno być dzisiaj nie tworzenie „innej polityki”, lecz raczej przekształcenie się w „lepszą Platformę”. Wówczas mogłaby ona celować w wynik wyborczy rzędu 15 proc. – tak, aby po wyborach stać się dla owej Platformy koniecznym koalicjantem, a następnie otworzyć sobie drogę do dalszego rozwoju.