Iwona Chmielewska, polska mistrzyni słowoobrazu, z każdą kolejną książką przekonuje, że obraz znaczy więcej niż tysiąc słów. „Obie” to przykład potwierdzający regułę. Wydane przez debiutujące Wydawnictwo Wolno, stanowią przykład wysublimowanej poezji wizualnej, prawdziwej uczty dla wysmakowanego oka i czułego ucha, która w połączeniu z poetyckim tekstem Justyny Bargielskiej zyskuje nowe znaczenia i rzuca światło na skomplikowaną relację, jaką jest więź matki i córki. Obraz mija się z tekstem, zbliża do niego, czasem bezboleśnie oddala. Podobnie jak matka i córka, choć ich pełne napięcia oddalenia czytelnik może odczuć niemal na własnej skórze.
Matka i córka – więź, której nie można prosto opisać czy zobrazować. Można ją jednak pokazać w działaniu, dzianiu się „tu i teraz”. Taka właśnie myśl przyświecała Chmielewskiej. Za pomocą trzeciej jakości – zabiegu animowania kartek, zbliżania i oddalania ich od siebie, w połączeniu z bladnącym tekstem przywołującym na myśl cichnący głos – stworzyła niemal teatralną przestrzeń, w której rozgrywa się trzymający w napięciu dramat. Książkę rozpoczyna obraz przejścia z jednego stanu w drugi. Zasłona, przez którą się to przejście dokonuje, kojarzy się z kurtyną w teatrze, zakrywającą przed czytelnikiem-widzem to, co wydarzyło się pomiędzy jedną kartką a drugą, i czego on musi się domyślić. „Obie” to pełna symboli i niedopowiedzeń opowieść, w której mniej znaczy więcej, a obraz i tekst wywołują silne i nierzadko skrajne emocje. Taka też jest relacja pokoleń kobiet. Niepozbawiona wzajemnych oczekiwań, chwil szczęścia, radości i dumy, ale też rozczarowań, obaw, smutku i bezsilności. To nie apoteoza macierzyństwa, a historia non-fiction.
„Obie” to książka, w której do głosu dochodzi ambiwalentne doświadczenie bycia zarówno matką, jak i córką. Oba doświadczenia nakładają się na siebie, a autorki żonglują nimi po to, aby ukazać ich wzajemną relację w całym jej skomplikowaniu, z dwóch perspektyw. Każda z artystek używa do tego innych narzędzi – jedna słowa, druga obrazu. A że relacja między jednym a drugim, podobnie jak relacja między matką i córką, do prostych nie należy, lektura „Obu” fascynuje jeszcze bardziej. Choć doświadczenia autorek różnią się od siebie, mają też wiele punktów stycznych i sprawiają, że historia zyskuje miano uniwersalnej. Drogi twórcze Bargielskiej i Chmielewskiej kolejny raz się przecięły, podobnie jak strony książki za pomocą symbolicznych nożyczek, widelca czy wykałaczki, a z tego połączenia powstała rzecz niepodważalnie piękna.
Rachel Cusk w autobiograficznej książce poświęconej macierzyństwu pisała: „W miejsce pytania o to, kim jest kobieta, jeżeli nie jest matką, pojawia się inne: kim jest kobieta, jeżeli jest matką”. Bargielska i Chmielewska, stawiające kobietę-matkę w centrum swojej słowno-obrazowej opowieści, nie podjęły się odpowiedzi na to pytanie. Świadome, że próba sformułowania wyczerpującej i niepodważalnej definicji czegokolwiek w czasach ponowoczesnych z góry skazana jest na porażkę, zdecydowały się pójść inną drogą. Nie chcąc formułować kategorycznych sądów i wywierać presji zarówno na sobie samych, jak i na innych matkach, stworzyły iście siostrzaną przestrzeń, w której dla każdego znajdzie się miejsce. Swoją opowieść snują niespiesznie, jak na picturebooka i prozę poetycką przystało. I zapraszają do niej wszystkich bez wyjątku. Nie tylko matki, lecz także kobiety, które matkami nie są, nie mogą lub zwyczajnie nie chcą być. Choć osią, wokół której wszystko się kręci (i co samego Kopernika przyprawia o zawrót głowy) jest więź matki i córki, apogeum relacji rodzicielskiej, to w książce odnajdzie się każdy rodzic i dziecko bez względu na płeć i wiek. „Obie” otwierają się zatem na wszystkie kobiety, a także na mężczyzn, bez których „nic by się nie urodziło”.
Wiele mówimy dziś o dzieciach, retoryka dobra dziecka, którą zawdzięczamy ekspertom „od dzieci” poszerza swoje kręgi i prowadzi zmasowany atak na wielu frontach. Dowodem paniki moralnej, jaka wytworzyła się wobec dziecka-inwestycji czy dziecka-projektu, o którego rozwój należy zawczasu zadbać, żeby nie zaprzepaścić jego szansy na sukces, są niezaprzeczalnie wszelkie formy wspólnot matek (instamatki, matki-blogerki), w których o samych matkach (o dziwo!) mówi się niewiele. Niepewne w swoim macierzyństwie, jak pisała Agnieszka Graff, zagubione wśród jednocześnie podważanych i promowanych metod wychowawczych, próbują stworzyć przestrzeń do wymiany doświadczeń i podzielenia się swoimi wątpliwościami i przeżyciami. I nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie ciągła wzajemna presja, zazdrość i rywalizacja. Tego wszystkiego w „Obu” nie ma.
W centrum zainteresowania autorek znajduje się nie mające przyjść na świat dziecko, ale rodząca się matka i świat jej głębokich przeżyć. „Ale raz moje serce zostało złamane, jak to mówią lekarze, z przemieszczeniem”, czytamy w poetyckim tekście Bargielskiej. Szczególna więź łącząca matkę z córką, symbolicznie ukazana za pośrednictwe czerwonej nici (kojarzącej się z pępowiną), którą szyta jest książka, nie zostaje w „Obu” poddana ani sakralizacji, ani demonizacji. Matka przeglądająca się w córce niczym w lustrze, zaczyna stopniowo tracić dziecko, a istotą tej straty jest nieuchronny proces dojrzewania i opuszczania „rodzinnego gniazda”. Każdy kolejny etap dorastania łączy się nieodzownie z fizyczną i psychiczną separacją dziecka od rodzica. Całe życie można nazwać łańcuchem kolejnych oderwań i pęknięć, które Bargielska opisała w swoim poruszającym tekście, a Chmielewska rozwinęła w obrazie. Między autorkami i czytelnikami wytwarza się szczególnie bliska więź podsycana odwołaniami do kobiecej cielesności i seksualności, która staje się furtką do wtajemniczenia w kobiece rytuały. Autorki, dzieląc się intymnymi doświadczeniami, pragną odczarować macierzyństwo, pokazać, jak wygląda świat matki po drugiej stronie lustra.
Wyidealizowany obraz macierzyństwa, który w kulturze zachodniej zdominował wszelkie inne, sprawił, że przyszłe matki żyją, jakby powiedziała Elisabeth Badinter, otoczone „aureolą złudzeń”, a medykalizacja ciąży i porodu wpływa wprost proporcjonalnie na wzrost strachu wśród kobiet. Autorki nie chcą powielać stereotypów, nie tworzą też zbioru porad, instrukcji obsługi dziecka i matki. Macierzyństwo to czasami stąpanie po kruchym lodzie, balansowanie na krawędzi. To stawianie nienaruszalnych granic nie tylko własnemu dziecku, lecz także i samej sobie. Budowanie partnerskiej więzi emocjonalnej z dzieckiem, o której opowiadają „Obie”, staje się kluczem do tego, aby zaprzestać usilnych starań o miano matki idealnej (bo taka przecież nie istnieje) i stać się po prostu tą wystarczająco dobrą, autentyczną w swoich zachowaniach. Matką, która ma prawo do błędu i do posiadania odrębnego świata poza tym, który dzieli z dzieckiem. Matką, która nie boi się do tego przyznać i która nie odmawia tego samego prawa własnemu dziecku.
„Obie”: dwie autorki, dwie matki, dwie córki. Dwie wizje macierzyństwa i kobiecości, pełne tych samych dylematów, uczuć, skrajnych emocji i pytań pozostawionych bez odpowiedzi. „Obie” to próba opowiedzenia o poszukiwaniu siebie, o odnajdywaniu się w nowej roli społeczno-kulturowej, która wiąże się zarówno z końcem, jak i z początkiem, ze stratą i z zyskiem. To pytania, które zadaje sobie chyba każda kobieta i które echem odbijają się w „Obu”: Jaką matką będzie? Czy nowa rola jej nie przerośnie? I wreszcie, kim będzie dziecko, które nosi pod sercem? Czy poradzi sobie wtedy, gdy jej nie będzie obok?
Książka zachęca do spojrzenia na własną matkę jak na człowieka, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Takiego, który zrobi kanapki na drogę, zaopatrzy w parasol na wypadek deszczu i w latarkę przeciwko strachom czyhającym w ciemności, ale nie ochroni przed złem tego świata i nie rozwiąże wszystkich problemów. I choć konfrontacja oczekiwań względem matki i dziecka, podsycanych medialnymi przekazami o pełnej poświęceń idealnej matczynej miłości, bywa bardzo bolesna, to bez niej nie moglibyśmy się rozwijać. Matka na wyłączność nie istnieje, tak jak na wyłączność nie istnieje dziecko. Z biegiem czasu musi zostać zdetronizowana, a jej moce sprawcze stracą swoją boską siłę. Im szybciej to sobie uświadomimy, tym będzie nam łatwiej. Gdy bardzo się kogoś kocha, trzeba pozwolić mu wybrać własną drogę.
Książka:
Justyna Bargielska, Iwona Chmielewska, „Obie”, Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.