Pokornie odczytując przygotowane dla niej wystąpienie, „szefowa” rządu po raz kolejny ujawniła niedostatki, które dyskwalifikują ją jako samodzielnego polityka. Przemówienie Szydło było nie tylko bałamutną próbą odwrócenia uwagi od bieżących problemów kilku ministrów – obrony, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Szefowa rządu poszła dalej. Nawołując Europę, by „powstała z kolan”, bo inaczej „będzie codziennie opłakiwać swoje dzieci”, oraz ostrzegając ni z tego, ni z owego przed „szaleństwem brukselskich elit”, użyła nieprzyzwoitej retoryki do obrony polityka, którego do jej ekipy wepchnięto z zewnątrz, którego nie kontroluje i który nią pogardza.

Krytykując Szydło, nie możemy jednak zapominać, że to nie ona podejmuje decyzje w sprawach tak istotnych, jak wyznaczanie kierunków w polityce. Za jej słowami, podobnie jak za szarżą brukselską, stoi jednoosobowe kierownictwo partii. Szydło niewiele różni się od Piotra Glińskiego, kiedy ten perorował na tablecie trzymanym przez Jarosława Kaczyńskiego. Wniosek z tego i innych przemówień jest jeden – albo pani premier gotowa jest powtórzyć dowolny nonsens dla zachowania stanowiska, albo w powtarzane nonsensy wierzy. Każda z tych alternatyw świadczy o niej jak najgorzej – przede wszystkim jako o polityku.

Arogancja władzy

Środowe wystąpienie jest także dowodem potężnej arogancji władzy, która swój elektorat ma najwyraźniej za skrajnie niemądry. Czy wyborcy PiS-u naprawdę wierzą, że to rozbijający rządowe limuzyny Antoni Macierewicz chroni Polskę przed terroryzmem? Że władza, która nie potrafi wyjaśnić przyczyn wypadku samochodowego prezydenta i premier, zapewni bezpieczeństwo zwykłym obywatelom? Że gabinet, który nie umie zdecydować, kto i gdzie powinien usiąść w rządowym samolocie podczas zagranicznej podróży, powstrzyma doświadczoną siatkę terrorystyczną? Że prezydent, który nie ma żadnego wpływu na ministra obrony, zacznie z nim nagle współpracować w momencie zagrożenia?

Prawo i Sprawiedliwość od dawna próbuje nas przekonać, że odmawiając przyjęcia kilku tysięcy ludzi, nie tylko poprawia nasze bezpieczeństwo, ale i znalazło patent na rozwiązanie problemu uchodźców. Czy wiedząc o tym, że żyjemy na kontynencie z otwartymi granicami, ktokolwiek w to uwierzy? Jest rzeczą oczywistą, że jedynym sposobem na zmniejszenie zagrożenia – bo na jego całkowite wyeliminowanie nie ma szans – jest ścisła międzynarodowa współpraca z innymi służbami, często lepiej wyposażonymi i bardziej doświadczonymi w walce z terroryzmem. Nazywanie zagranicznych partnerów „brukselskimi elitami” ogarniętymi „szaleństwem” i to dzień po narodowej tragedii, jaka dotknęła Brytyjczyków, w praktyce w niczym nam nie pomaga ani przed niczym nie chroni.

Albo Szydło gotowa jest powtórzyć dowolny nonsens dla zachowania stanowiska, albo w powtarzane nonsensy wierzy. Każda z tych alternatyw świadczy o niej jak najgorzej. | Łukasz Pawłowski

Rząd może o tym wie, ale niewiele robi w kierunku poprawy bezpieczeństwa, bo i robić nie musi. Opozycja nie wymusza na rządzących namysłu, ponieważ sama nie proponuje żadnej alternatywy. Jaka jest wiarygodność Platformy, która dziś krzyczy „hańba” i nazywa Szydło „polską Marine Le Pen”, skoro ledwie kilka dni temu szef PO zapewniał, że żadnych uchodźców nie chce, właśnie ze względów bezpieczeństwa? Jak po takich słowach Platforma może się stroić w szaty obrońców „europejskich wartości”? O jakich wartościach mowa?

Opozycja nic nie musi

Platforma od dawna próbuje się nam przedstawić jako partia proeuropejska w odróżnieniu od „antyeuropejskiego” PiS-u. Ale na czym owa proeuropejskość ma dokładnie polegać? Czy Platforma jest za zacieśnieniem integracji? Czy byłaby gotowa na przyjęcie euro i czy popiera francuskie pomysły utworzenia odrębnych instytucji dla strefy? Czy chciałaby ściślejszej współpracy zbrojeniowej? Czy byłaby gotowa na harmonizację polityki socjalnej, a jeśli nie, bo to zagraża konkurencyjności polskich pracowników, jaką alternatywę proponuje? Nie znamy odpowiedzi na te pytania, między innymi dlatego, że sympatyzujące z PO media w ogóle się ich nie domagają.

W ostatnim numerze tygodnika „Polityka” Wiesław Władyka i Mariusz Janicki krytykują tych, którzy oskarżają Platformę o ideową miałkość i brak pomysłu na siebie. Najważniejsze, piszą autorzy, jest pokonanie PiS-u i temu celowi należy podporządkować wszystko. W tej optyce programowe wolty PO to „nie jest żaden cynizm”, czytamy, „bo ten zakłada brak wiary w jakiekolwiek wartości. A tu chodzi o ratowanie, centymetr po centymetrze, demokratycznego systemu, nawet czasowym kosztem programowych szczegółów”.

Szczegółów? O programie Platformy nie wiemy dziś absolutnie nic, a to, co wiedzieliśmy w sprawie wieku emerytalnego, 500+ czy właśnie uchodźców, okazuje się uzależnione od doraźnych wahań sondaży.

Obrońcy takiego modelu prowadzenia walki z PiS-em stroją się w szaty strategów i zwolenników Realpolitik. W rzeczywistości to oni grzeszą naiwnością. Od dwóch lat zdają się wierzyć, że Polacy zagłosowali na Prawo i Sprawiedliwość przypadkiem, a od tamtego czasu skruszeni marzą o tym, by zagłosować na kogokolwiek innego i pozbawić PiS władzy.

To niedorzeczność. Wśród wielu przyczyn, dla których PO przegrała – a przegrała, przypomnijmy, w każdej grupie wiekowej i niezależnie od miejsca zamieszkania wyborców – było między innymi przekonanie, że to typowa partia władzy, która może obiecać co najwyżej więcej tego samego. Swoją dzisiejszą polityką Schetyna jedynie ten wizerunek umacnia, a jednocześnie całkowicie pozbawia się amunicji na walkę z absurdami produkowanymi przez PiS.

Tymczasem Janicki i Władyka zupełnie poważnie piszą, że cztery pytania, które Prawo i Sprawiedliwość zadało ostatnio Platformie – o emerytury, 500+, uchodźców oraz postulat likwidacji CBA i IPN-u – to świadectwo zręczności PiS-u i dowód na to, że „w sztabie przy Nowogrodzkiej wciąż są wielkie rezerwy”. Litości! To pytania dotyczące najważniejszych kwestii od miesięcy wałkowanych w debacie publicznej. Fakt, że dla PO były zaskoczeniem, świadczy o tym, że Schetyna nie stawia swoim ludziom żadnych wymagań.

Jaka jest wiarygodność Platformy, która dziś krzyczy „hańba” i nazywa Szydło „polską Marine Le Pen”, skoro ledwie kilka dni temu szef PO zapewniał, że żadnych uchodźców nie chce, właśnie ze względów bezpieczeństwa? | Łukasz Pawłowski

I o to chodzi dziś w pretensjach kierowanych pod adresem PO. Nie o lewicowość czy prawicowość, nie o realizm czy idealizm, ale o… profesjonalizm i elementarne przygotowanie do prowadzenia sporu politycznego. 136 posłów Platformy oraz 18 europosłów z całym swoim zapleczem nie potrafiło udzielić przekonującej odpowiedzi w czterech kwestiach, o których bezustannie perorują w mediach. Strach pomyśleć, co by było, gdyby PiS zapytał, jak PO zamierza odbudować Trybunał Konstytucyjny.

Michał Danielewski czy Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej” mogą dziś pisać, że swoim – bez wątpienia niesmacznym – wystąpieniem Beata Szydło de facto wyprowadza Polskę z Unii Europejskiej. Nie wiem, czy to prawda, ale wiem, że poza wywołaniem świętego oburzenia autorów i grupy czytelników „GW” ich teksty nie będą miały poważnego wpływu na politykę. Działania PiS-u może zmienić jedynie skuteczna opozycja.

Tymczasem dwa lata po wyborach Platforma jest partią, która nie ma wyborcom nic do zaproponowania poza „powrotem do normalności”. Nie pytajcie tylko, czym jest owa normalność – o tym możemy porozmawiać dopiero po wyborach.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: P. Tracz/KPRM [Domena Publiczna]