Od lat dostrzegalne jest zaostrzanie się nastrojów ksenofobicznych w Polsce. Dotyczy to również nauczycieli i rodziców uczniów. Mieliśmy już przypadki pobicia uczniów pochodzenia cudzoziemskiego spowodowane tym, że utożsamiano ich z uchodźcami.

Sytuacji nie poprawia atmosfera generowana przez rząd i media. Odmowa uczestnictwa w humanitarnych programach wsparcia dla niewielkiej grupy uchodźców przedstawiana jest jako obrona interesu narodowego. Samo słowo „uchodźca” zaczęło być utożsamiane z terroryzmem i innymi rodzajami zagrożenia. Wszelkie granice przekraczają tu, niestety, media publiczne, atakujące już nie tylko lewicę, lecz także polityków prawicy, przyznających, że wśród osób szukających schronienia znajdują się osoby, którym moglibyśmy pomóc. Jest to o tyle niebezpieczne, że właśnie media publiczne opłacane są przez wszystkich obywateli, również pochodzenia cudzoziemskiego, i powinna je cechować szczególna dbałość o rzetelność i niepowielanie uprzedzeń.

To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy do polskich szkół uczęszcza coraz więcej dzieci obcego pochodzenia. Parę lat temu zaczęto wprowadzać rozwiązania w teorii mające ułatwić ich integrację. W praktyce pojawiał się problem z ich wdrożeniem nawet wtedy, gdy antyimigrancki dyskurs nie był tak daleko posunięty. Jak widać po historii Nikoli, dyrekcja szkoły może być albo skrajnie rasistowska, albo wyjątkowo nieprzygotowana do przyjmowania dzieci niepolskiego pochodzenia.

Problem jest istotny tym bardziej, że dzieci z rodzin imigranckich dzielą się zasadniczo na dwie grupy. Dzieci uchodźców, stanowiące mniejszy odsetek, zostały nagle oderwane od życia w swoim kraju, mają za sobą pamięć traumatycznej drogi do Europy. Dzieci imigrantów ekonomicznych przybyły w lepszych warunkach, lecz one także muszą startować od zera.

Nauczyciele nie są przygotowani do pracy z tymi dziećmi. W przypadku Nikoli absolutnie skandaliczne są słowa dyrektorki szkoły, która za swój błąd uznaje nie zignorowanie sygnałów o przemocy wobec uczennicy, lecz… fakt jej przyjęcia do szkoły. Należy przy tym wspomnieć, że każda nieletnia osoba ma prawo podjęcia nauki w szkole publicznej, niezależnie od jej obywatelstwa i statusu pobytu w Polsce.

Do tej pory sporą część pracy w zakresie ułatwiania adaptacji dzieci cudzoziemskich w szkołach odgrywały organizacje pozarządowe. Dzisiaj, w atmosferze walki z rzekomym uprzywilejowaniem „lewackich” NGO oraz brakiem zainteresowania ze strony państwa, grozi nam, że strach nauczycieli przed pracą z dziećmi z rodzin imigranckich wzrośnie, a w rezultacie w znacznie większym stopniu narazimy je na przemoc.

Warto, by obecna ekipa rządowa udowodniła, że jej ksenofobiczna retoryka nie jest wymierzona w osoby dobrze integrujące się z polskim społeczeństwem. | Margarita Harutyunyan

Mamy również historie pozytywne. Mieliśmy np. kilka przypadków działań społeczności szkolnych solidaryzujących się z uczniami i uczennicami narażonymi na deportację. Nagłośnienie tych spraw pomogło w pozytywnym rozwiązaniu ich problemów. Ten model występuje w szkołach społecznych. Nie ma jednak przeciwskazań, aby przy odrobinie dobrej woli przenieść go do szkół państwowych.

Przy okazji ujawnił się jednak kolejny problem systemowy. Polscy urzędnicy od lat nie uwzględniają nieletnich jako autonomicznego podmiotu. Decyzje dotyczące ich rodziców podejmują tak, jakby dzieci – uczące się w polskiej szkole, mające potencjał integracyjny – nie istniały. Jest to sprawa od lat nierozwiązana, warto jednak, by obecna ekipa udowodniła, że jej ksenofobiczna retoryka nie jest wymierzona w osoby dobrze integrujące się z polskim społeczeństwem. Zmiana procedur decydowania o przedłużeniu prawa pobytu będzie minimalnym gestem dobrej woli – nie wobec osób, które chcą przyjechać, ale wobec tych, które mieszkają tu od dawna i poznają polską kulturę od dziecka. Warto odnotować zainteresowanie tym problemem ze strony Rzecznika Praw Dziecka, niestety kwestia ta wymaga uregulowań na poziomie urzędów.

Przede wszystkim jednak polska szkoła potrzebuje systematycznych szkoleń i ewaluacji z zakresu przeciwdziałania przemocy na jej terenie. Niestety, osoby zarządzające szkołami bagatelizują przemoc na tle pochodzenia, niepełnosprawności, statusu ekonomicznego czy płci. Tutaj potrzebne są odważne działania. Inaczej sytuacje, takie jak pobicie uczennicy ze względu na kolor skóry, będą powtarzać się częściej, w pesymistycznym scenariuszu – nie tylko wobec obojętności, ale i przy aprobacie grona pedagogicznego.

 

* Ikona wpisu: Monoar, Pixabay.com