Szanowni Państwo!
„Nie chcemy, żeby inni przywódcy i inne kraje nadal się z nas śmiały. I nie będą. Nie będą. […] Wybrano mnie, żebym reprezentował mieszkańców Pittsburgha, nie Paryża. Obiecałem, że zerwę lub będę renegocjował każdy układ, który nie służy amerykańskim interesom”. Tak Donald Trump uzasadniał swoją decyzję o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego, w którym niemal 200 krajów zobowiązało się do redukcji emisji dwutlenku węgla.
Trump podał w swoim przemówieniu cały szereg argumentów, lecz większość z nich była niezgodna z prawdą. Prezydent mówił na przykład, że porozumienie narzuca Stanom zbyt surowe normy, mimo że wszystkie ograniczenia zostały dobrowolnie przyjęte przez rządy każdego z państw. Amerykański prezydent przekonywał też, że układ doprowadzi do likwidacji niemal 3 mln miejsc pracy w ciągu najbliższych 8 lat, choć nie wspomniał nic o miejscach pracy, które mogą zostać stworzone w sektorze odnawialnych źródeł energii. Twierdził również, że wszystkie utracone miejsca pracy zostaną przeniesione do Indii lub Chin, które nie będą honorowały porozumienia. Także w tym wypadku jego słowa zostały podważone – zatrudnienie w amerykańskich kopalniach spada, bo coraz bardziej dostępne są inne, tańsze źródła energii. Miejsc pracy, o których mówił prezydent, nie da się już odzyskać.
Wszystkie te argumenty nie zyskały uznania Białego Domu. Przywódca państwa emitującego najwięcej na świecie CO2 w przeliczeniu na mieszkańca wypisał swój kraj z paryskiej umowy i to mimo że do zmiany zdania zachęcali go nie tylko dyrektorzy największych amerykańskich firm (w tym także koncernów paliwowych), ale nawet córka i zięć. Krok prezydenta wywołał też natychmiastową reakcję wielu władz stanowych i miejskich – w tym wspomnianego Pittsburgha – które zobowiązały się do spełnienia wyznaczonych przez poprzednią administrację celów.
Oznacza to, że decyzja Trumpa nie będzie miała natychmiastowych konsekwencji ekologicznych, tym bardziej że proces wycofywania się z porozumienia potrwa do… 2020 r. Ma ona jednak konsekwencje geopolityczne. Natychmiast zareagowały władze chińskie, które zapowiedziały, że swoich zobowiązań dotrzymają i chcą być liderem w walce ze zmianami klimatu. Tak oto po raz pierwszy w historii Europa znalazła się w jednym obozie z Chinami, a przeciwko Stanom Zjednoczonym!
W ciągu swojej krótkiej prezydentury Trump już po raz drugi ustępuje pola Państwu Środka. Jedną z pierwszych decyzji nowej administracji było wycofanie się z Porozumienia Transpacyficznego (TPP), czyli umowy o wolnym handlu łączącej wszystkie państwa Ameryki Północnej między innymi z Japonią, Koreą Południową, Wietnamem i Australią. Porozumienie było postrzegane jako narzędzie wzmocnienia państw Dalekiego Wschodu i wywarcia presji na Chiny, które nie zostały do niego zaproszone. Dziś wielu ekspertów przewiduje, że jest tylko kwestią czasu, kiedy z podobną inicjatywą wystąpi Pekin, tym razem pomijając Stany Zjednoczone.
To nie koniec zaskakujących posunięć Trumpa w polityce zagranicznej. Podczas swojej pierwszej wizyty w Europie prezydent nie potwierdził przywiązania Stanów Zjednoczonych do słynnego artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, który mówi o tym, że atak na jednego z członków NATO jest atakiem na wszystkich. Zamiast tego w kwaterze Sojuszu publicznie strofował inne państwa za to, że nie wydają 2 proc. PKB na zbrojenia, przez co – jak twierdził Trump – są winne miliardy dolarów amerykańskim podatnikom.
Krótko po wizycie Trumpa Angela Merkel oznajmiła, że doświadczenia ostatnich dni przekonały ją, iż czas, „w którym Europejczycy mogli całkowicie polegać na innych”, dobiegł końca. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest wzięcie przez Europejczyków spraw w swoje ręce. Na słowa Merkel Trump odpowiedział za pośrednictwem Twittera: „USA mają ogromny deficyt handlowy z Niemcami. Plus Niemcy wydają o wiele za mało na NATO i zbrojenia. To bardzo złe dla USA. Ale to się zmieni”.
Po co Trumpowi ta wojenka ze Starym Kontynentem? Czy to próba wymuszenia zmiany zachowania na państwach europejskich, czy też skierowana jest ona przede wszystkim na rynek wewnętrzny? Twarda retoryka może spodobać się zwolennikom prezydenta, a poza tym odwraca uwagę od innych problemów, między innymi śledztwa dotyczącego ewentualnych związków sztabowców Trumpa z rosyjskimi politykami i biznesmenami. A może to sygnał, że Stany Zjednoczone naprawdę rezygnują z roli globalnego policjanta? Czy prezydentura Trumpa naprawdę oznacza koniec światowego porządku, który ustalił się po 1989 r.?
„Przez ostatnie lata Stany Zjednoczone pełniły rolę światowego hegemona. Ta rola wymaga jednak zaakceptowania dwóch podstawowych założeń, które Trump odrzuca”, mówi politolog z Universytetu Harvarda Yascha Mounk w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. O jakie założenia chodzi? „Po pierwsze uznanie, że stosunki międzynarodowe nie są grą o sumie zerowej, a w związku z tym relacje z jakimś krajem mogą być korzystne dla obu stron. Po drugie – że w imię długofalowych interesów czasami warto ponieść krótkoterminowe koszty”. Mounk na poparcie swoich słów przytacza artykuł opublikowany w „The Wall Street Journal” przez doradców Trumpa, generała Herberta McMastera i Gary’ego Cohna, w którym autorzy piszą, że stosunki międzynarodowe to arena bezwzględnej rywalizacji, a coś takiego jak „globalna wspólnota” nie istnieje. W tej sytuacji współpraca Amerykanów z innymi krajami możliwa jest tylko wówczas, gdy ich interesy są zbieżne z interesami USA.
„Prezydent Obama zbyt hojnie rozdawał dobra, które należą do wszystkich Amerykanów, a nie do tej czy innej administracji”, twierdzi z kolei politolog Edward Luttwak. Jego zdaniem ostatnie decyzje Trumpa są po prostu spełnieniem jego obietnic wyborczych, zaś ostra krytyka pod adresem państw europejskich jest jak najbardziej uzasadniona. „Obama przez lata stosował wobec Niemiec strategię uśmiechania się i poklepywania po plecach”. Zdaniem Luttwaka nie przyniosła ona żadnych efektów, dlatego prezydent Trump słusznie wybrał inną metodę.
Pytanie jednak, jakie rezultaty ta metoda przyniesie? Czy odpowiedzią na chłód wiejący z Waszyngtonu może być poważna reforma Unii Europejskiej? Chaotyczna polityka amerykańskiego prezydenta dostarcza dobrych argumentów zwolennikom ściślejszej integracji UE. Okazuje się bowiem, że innej drogi – na pozostawionym przez Amerykę Starym Kontynencie – może nie być.
Wspomniany już Mounk nie wierzy jednak, by Niemcy zgodziły się na ściślejszą integrację. Taka decyzja jest równoznaczna z udzieleniem pomocy finansowej państwom południa Europy, a tego nie akceptuje niemiecki elektorat. Innego zdania jest Paul Taylor, wieloletni korespondent agencji Reuters w Brukseli. Słowa Merkel odczytuje jako sygnał gotowości do współpracy z Emmanuelem Macronem, a co za tym idzie – poważnych zmian w samej Unii. „Myślę, że jesteśmy świadkami zwrotnego momentu w europejskiej historii”, mówi Taylor w rozmowie z Adamem Puchejdą, którą opublikujemy w tym tygodniu. Być może okaże się, że Donald Trump nie tylko „skutecznie skłoni Europejczyków do tego, by większą wagę przywiązywali do swojej obrony, lecz także, by zorganizowali się lepiej w opozycji do amerykańskiego prezydenta”.
Jeśli to Taylor ma rację i Europa faktycznie wchodzi w moment zwrotny w swojej historii, gdzie w tej układance będzie miejsce dla Polski? Trwający od miesięcy konflikt z Brukselą dotyczący poszanowania niezależności sądów czy zdecydowany sprzeciw polskiego rządu wobec przyjęcia wspólnej waluty sugerują, że raczej na uboczu. Unijni urzędnicy już otwarcie mówią o konieczności powołania odrębnych instytucji dla strefy euro, a politycy niemieccy o uzależnianiu wypłat funduszy europejskich od przestrzegania unijnych norm. Nowo wybrany francuski prezydent tego samego domagał się jeszcze w kampanii wyborczej.
„Jeśli Stany Zjednoczone ochłodzą relacje z Europą, a w odpowiedzi na to Unia zdecyduje się na zacieśnienie integracji, gdzie znajdzie się Polska?”, pytają w swoim tekście Łukasz Pawłowski i Adam Puchejda. „Odpowiedź jest prosta. Na dalekich, biedniejszych i niekoniecznie bezpieczniejszych peryferiach”
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Filip Rudnik, Jagoda Grondecka.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.
Ilustracje: Joanna Wilczyńska.