Wielka Rewolucja Francuska się nie skończyła. Dzięki wskrzeszonym przez Jolantę Janiczak (dramaturgia) i Wiktora Rubina (reżyseria) „Żonom stanu, dziwkom rewolucji, a może i uczonym białogłowom” rozgorzała na nowo, by przeprowadzić rewizję ram społecznych i egzystencjalnych. Nagą pierś rewolucji zakrył roboczy drelich, a zamiast muszkietu i flagi jej współczesne przedstawicielki dzierżą nową konstytucję oraz katechizm wyzwolenia. Tym samym kolektyw rewolucjonistek łamie zasadę rewolucyjnego decorum, którego dwoma niezmiennymi wektorami były dotychczas zaostrzony bagnet i stercząca pierś entego wcielenia Marianny. Figurą recyklingowej rewolucji francuskiej w spektaklu uczyniono bojowniczkę o prawa Francuzek ze stanu trzeciego – żyrondystkę Anne-Joseph Théroigne de Méricourt (porywająca Sonia Roszczuk). Ta teatralna biografia to kolejny już seans jej powrotu zza grobu, służący nadkruszaniu głęboko zakorzenionej w świadomości i usankcjonowanej przez kulturę narracji patriarchalnej.

Twórcy odwołują się do niepospolitych biografii kobiet, by pokazać siłę drzemiącą w zlekceważonej żeńskości. | Wiktoria Wojtyra

„Żony stanu…” powielają pomysł duetu twórców na feminizację historii, zgodnie z którym konsekwentnie nie poruszają się oni po trajektorii wydarzeń, ale odwołują do niepospolitych życiorysów kobiet, by pokazać siłę drzemiącą w zlekceważonej żeńskości. Historia wyklęta Théroigne – nieznanej przywódczyni tzw. armii przedmieść i organizatorki francuskiego salonu rewolucyjnego – dobrze egzemplifikuje intencje autorów, wyczulonych na społecznie kosztowne zaniechania kronikarzy. Konceptualizacje historii przez soczewkę feministyczną pojawiły się już w tryptyku „Joanna Szalona, królowa”, „Caryca Katarzyna”, „Hrabina Batory” oraz w „Sprawie Gorgonowej”, dowodząc, że mentalność patriarchalna jest podszewką rzeczywistości, która – niezależnie od (politycznego) klimatu – nieznośnie klei się do ciała. Jak potwierdza pozateatralna praktyka, próby jej wyprucia narzędziem zbyt tępym to zawsze ryzyko przerwania jego miękkich tkanek.

Fot. Monika Stolarska Źródło: teatr polski bydgoszcz
Fot. Monika Stolarska. Źródło: teatr polski bydgoszcz

Dama tańczy sama

„Rewolucja wypromowała już wiele solowych karier” – jak w bydgoskim przedstawianiu głosi Danton. Zgadza się – chodzi o kariery Dantona, Robespierre’a, a także ich akolitów. W „Sprawie Dantona” Stanisławy Przybyszewskiej tylko genialne jednostki są zdolne, by ustanawiać bieg historii, a w kanonicznej już „Śmierci Dantona” Georga Büchnera czy w „Dantonie” Romaina Rollanda to męskie głosy są głosami rewolucji. Przeciw ich natrętnym kazaniom z tyłu i z przodu głowy skomponowana została w „Żonach…” scena rozmowy Théroigne z jej zmarłą w połogu matką. Symulacja tego dialogu przypomina, jak niepostrzeżenie odbywa się inicjacja do patriarchatu. W przeciwieństwie do matki, Théroigne bez strachu i repulsji sięga po „zatrute owoce z drzewa poznania” i krnąbrnie ogłasza, że świat można wymyślić na nowo. Jednak „wolność ma zawsze mało zwolenniczek”, jak powie Théroigne, o czym świadczą także losy historycznej rewolucjonistki, która w 1793 r. została pojmana, a następnie zlinczowana przez jakobińskie kobiety w parku Tuileries. Jak się okazało, jej poglądy były zbyt radykalne dla tych, o których prawa walczyła.

Uziemienie

Popkultura kocha rewolucję rozebraną, w kolorze i wysokiej rozdzielczości. Tymczasem komitet rewolucjonistek w spektaklu nosi zgrzebne popielate uniformy, a ich losy nie rozgrywają się na tle burzenia makiety Bastylii ani innych symboli zniewolenia. Spektakl w większości rozgrywa się na ulicy, z której obrazy wideo przekazywane są bezpośrednio na ekran tworzący tło scenicznych wypadków. Drugi plan ożywa życiem miasta, w którym aktualnie grany jest spektakl, dzięki czemu rewolucja trwa w wersji mobilnej. Michał Korchowiec po mistrzowsku ustawia scenografię w momentach, w których na scenę wychodzą, a raczej wyjeżdżają sfrancuziali przywódcy rewolucji francuskiej – Danton (Marcin Zawodziński) i Robespierre (Roland Nowak), obydwaj smaczni i wielopiętrowi jak bezy, w uciskających pończoszkach, pomadach i koafiurach. Wysokie mównice na kółkach, z których wyżyn wypowiadają swoje kwestie, świetnie oddają pozycjonowanie w domenie rewolucji. Mieści się w tym nieznośna wertykalność rewolucyjnych zrywów, zainspirowana ideałami oświecenia z jego racjonalizacją, uniwersalizacją i innymi odziedziczonymi w spadku po Kartezjuszu racjami.

Wolność, Równość, Siostrzeństwo

Rewolucjonistek jest sześć i każda właściwym sobie głosem, wciąż szukającym odpowiedniego języka, stara się zgłosić veto i wyemancypować na miarę własnej natury. Ich modus operandi to przyrodzona asystemowość, czym starają się pohamować rozdęty egoizm i – nomen omen – koturnowe narracje męskich dyrygentów wydarzeń. Inwencja i żywiołowość kobiet dosłownie rozpraszają się po scenie, przeciskają przez widownię, wspinają po balkonach, m.in. gdy kolektyw wchodzi w interakcję z publicznością czy tarasuje wyjścia ewakuacyjne górami transparentów z hasłami nawiązującymi do czarnego protestu. Tekst Janiczak ironicznie i z piekielną swadą rozprawia się z utartymi wizerunkami kobiet w czasach rewolucji – opiekuńczych i miłosiernych „lekarek bez granic” (ujmująca Martyna Peszko), obyczajowo zdziczałych prostytutek z francuskich kolonii (Magdalena Celmer), wizjonerek i orędowniczek kościoła świeckiego (Małgorzata Witkowska), wreszcie kodyfikatorek nowego porządku społecznego (Beata Bandurska). Ich sceniczne miotanie się w rolach jest świadectwem poszukiwania pojemniejszej formy podmiotowości, w której dopuszcza się do głosu indywidualność.

Fot. Monika Stolarska Źródło: teatr polski bydgoszcz
Fot. Monika Stolarska. Źródło: teatr polski bydgoszcz

Jak pokazuje jedna ze scenek otwartej walki o prawo do samostanowienia kobiet, wspięcie się na sięgające po sufit pokłady patriarchatu na kółkach nie jest metodą, by zaskoczyć przeciwnika, który w zanadrzu trzyma tajną broń – bukiet boleśnie czerwonych róż, czekający w pogotowiu, by symbolicznie znieważyć mierzącą zbyt wysoko rewolucjonistkę. Jednak wyzwolone emocje – „menstruacyjne afekty”, jak określa je spektaklowy Danton – współpracują, nie zaś rywalizują z rewolucją. Rewolucjonistki – choć najdosłowniej uziemione – swoją zuchwałością przewodzą energię, która rozchodzi się we wszystkich kierunkach, poszerzając pole walki nie tylko o aktywizm kobiet, ale i społeczną funkcję teatru, w którym dramaturgia wsparcia zastąpić ma dramaturgię konfliktu. O pojedynczym małym zwycięstwie przesądza już wieczór w teatrze (uosabiany przez Robespierre’a racjonalny, spójny i uniwersalny podmiot się przeterminował i przynaglany okrzykami widowni Nieprzekupny musi oddać opaskę kapitana rewolucji).

Rewolucja pracuje nie tylko na oczach, lecz również rękami widowni, która chwyta za transparenty z hasłami czarnego protestu. | Wiktoria Wojtyra

Wyzwolenie

Wyzwalające wrażenie sprawczości rewolucyjnego zrywu przynosi ostatnia scena spektaklu, w której rewolucjonistki pociągają za sobą publiczność, by wspólnie manifestować przed teatrem. Tym samym rewolucja pracuje nie tylko na oczach, lecz również rękami widowni, która chwyta za transparenty z hasłami czarnego protestu. Nikt równie konsekwentnie nie nakłuwa DNA patriarchatu, poprzez teatr, negocjując nową ramę pojęciową oraz miejsce podmiotu jak duet Janiczak/Rubin. Spektakl bez złudzeń przypomina jednak, że każda rewolucja jest tylko cytatem. Inaczej niż kasztany, które z pewnością wciąż zakwitają w parku Tuileries.