Szanowni Państwo!
Gdyby w naukach politycznych prowadzono plebiscyt na najczęściej krytykowanego autora, Francis Fukuyama z pewnością znalazłby się w czołówce listy. Kiedy w roku 1989 opublikował swój słynny „Koniec historii?” na łamach pisma „The National Interest”, liczba komentarzy, które wygenerował esej, przerosła najśmielsze oczekiwania.
Teza mało wówczas znanego politologa – zgodnie z którą po kompromitacji komunizmu zachodnia demokracja liberalna stanie się dominującym i de facto pozbawionym konkurencji systemem politycznym na świecie – skłoniła do polemiki m.in. Samuela Huntingtona, Allana Blooma, Gertrude Himmelfarb czy Johna Graya, a to tylko na łamach „National Interest”. Większość komentarzy była zdecydowanie krytyczna, choć protagoniści nie mogli się zgodzić co do tego, jakie będą negatywne skutki proponowanej przez Fukuyamę tezy. Jedni uważali, że upojone sukcesem Stany Zjednoczone same się rozbroją, rezygnując z roli globalnego policjanta; inni, iż przeciwnie, przekonani, że Historia jest po ich stronie, Amerykanie ze zdwojoną siłą zaczną narzucać innym swój model ustrojowy.
Wszyscy jednak krytycy zgadzali się do co jednego – teza Fukuyamy to nieprzemyślany owoc niepoprawnego optymizmu i wiary w amerykańską wyjątkowość. Światowej sławy socjolog Ralf Dahrendorf przekonywał już w roku 1990, że 15 minut sławy Fukuyamy szybko się skończy, a on sam zniknie z grona światowej sławy public intellectuals tak szybko, jak się w nim pojawił. Tak się jednak nie stało.
Niemal równo 25 lat temu, w maju 1992 r., Fukuyama opublikował książkę „Koniec historii i ostatni człowiek”. Uwadze krytyków nie uszło, że tym razem – inaczej niż w pierwotnym eseju – znak zapytania po tytule zniknął. Zamiast złagodzić ostrość tez postawionych w eseju, Fukuyama dodatkowo je wzmocnił.
Francis Wheen w książce „Jak brednie podbiły świat” próbował kpić: „Jak przetrwać po tym, jak śmiało dokonałeś jednej z najgorszych przepowiedni w historii? […] Jeśli już masz się pomylić, popełnij błąd z taką ostentacją i przesadą jak to tylko możliwe”.
Ale czy Fukuyama rzeczywiście się pomylił? Wbrew najbardziej prymitywnym interpretacjom jego teorii nigdy nie prognozował końca historii przez małe „h” – nie przewidywał końca wojen, międzynarodowych konfliktów, spektakularnych wydarzeń. Koniec Historii przez wielkie „H” miał oznaczać koniec „ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacji zachodniej liberalnej demokracji jako ostatecznej formy rządów”, pisał w artykule opublikowanym w „National Interest” [1]. W książce z kolei przewidywał: „Nie będziemy już widzieć w ludzkości tysiąca pędów rozkwitających w różne rośliny, lecz długą karawanę powozów zmierzających tą samą drogą” i do tego samego celu [2].
Dziś w obliczu wojen na Bliskim Wschodzie, marszu populistów na Zachodzie, trwałości nieliberalnych reżimów w Rosji i Chinach trudno bronić tych tez. Lecz Fukuyama wciąż utrzymuje, że historia systemów politycznych to historia postępu, a demokracja liberalna to system wciąż bezkonkurencyjny, gdy chodzi o realizację takich swobód jak indywidualna wolność oraz budowanie pomyślności gospodarczej. Bieżące problemy nie powinny nam przesłaniać tej szerszej prawdy.
„Postęp w historii nigdy nie przebiegał liniowo”, z okazji 25. rocznicy wydania książki mówi Francis Fukuyama w rozmowie z Jarosławem Kuiszem i Łukaszem Pawłowskim. „W XX w. doświadczyliśmy dwóch wojen światowych i potężnego kryzysu gospodarczego. Ale ostatecznie i tak udało nam się doprowadzić do stworzenia instytucji demokratycznych i znacznego podniesienia poziomu dobrobytu”. Fukuyama zaznacza też, że postęp nie dokonuje się automatycznie, wiele zależy od decyzji poszczególnych przywódców politycznych i społeczeństw, lecz mimo to historia wygląda właśnie tak, jak to opisał ćwierć wieku temu – jak karawana wozów jadąca w jednym kierunku. „Niektóre powozy będą z trzaskiem bata wjeżdżały do miasta, inne rozłożą się obozem na pustyni, jeszcze inne utkwią na ostatniej górskiej przełęczy. […] Będą próby dojazdu inną trasą, lecz wszyscy dojdą do przekonania, że ostatnie pasmo górskie trzeba przekroczyć tą samą przełęczą” [3].
„To ślepa wiara!”, niezmiennie krytykuje Fukuyamę John Gray w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Adamem Puchejdą. Teza Fukuyamy została sfalsyfikowana przez sukces między innymi Putinowskiej Rosji i współczesnych Chin, czyli „stabilnych, trwałych, antyliberalnych reżimów i sił politycznych, które mogą przetrwać bardzo długo, jeśli nie na zawsze. A twierdzenie, że to nie falsyfikuje tezy Fukuyamy, ponieważ w przyszłości te reżimy mogą się zmienić, to wyłącznie ślepa wiara”.
Jakie były źródła błędu autora „Końca historii”? „Fukuyama w swoich pracach przewidział intensyfikację globalnego ruchu idei, reguł prawnych i kapitału. Nie wspomniał jednak o przemieszczaniu się ludzi, o migracjach”, mówi Iwan Krastew w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Karoliną Wigurą. „Tak jakby wierzył, że idee, kapitał i reguły prawne będą się przemieszczać, ale ludzie – z jakichś osobliwych powodów – zostaną na swoich miejscach”.
„Główne pytanie, jakie zadawano sobie w roku 1989, brzmiało – jak Zachód zmieni resztę świata. Teraz zagadką pozostaje to, jak reszta świata zmieniła Zachód”, mówi Krastew. Zmienił się nie tylko Zachód, lecz także jego postrzeganie. „W młodych demokracjach wciąż jestem przyjmowany jak gwiazda rocka”, mówił jeszcze kilka lat temu Fukuyama w rozmowie z brytyjskim „Guardianem”. W wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” przyznaje, że dziś ten stosunek, także w Polsce nie jest już tak entuzjastyczny.
„To skutki rozczarowania Zachodem. A dokładniej – pewnym wyobrażeniem Zachodu, lepszego materialnie, technologicznie i moralnie niż cały blok sowiecki razem wzięty”, pisze Jarosław Kuisz. Polacy wpadają jednak ze skrajności w skrajność, twierdzi redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. „Zamiast dziecinnego rozpaczania, iż wyobrażony Zachód nas rozczarował, rozsądne byłoby przystąpienie do wspólnego reformowania Unii Europejskiej, zgłoszenie własnych propozycji i włączenie się we współtworzenie przyszłości Starego Kontynentu”.
Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o przyszłość UE, lecz o przyszłość liberalnej demokracji, dla której – wbrew wszelkiej spadającej na nią krytyce – nie znaleźliśmy do tej pory kompleksowej i wiarygodnej alternatywy. Czy to znaczy, że z tego punktu widzenia teza Fukuyamy, wciąż pozostaje aktualna?
Marta Bucholc z „Kultury Liberalnej” przypomina, że Fukuyama „pisał o świecie, który nigdy nie istniał”. Niekoniecznie umniejsza to jednak znaczenie jego pracy, ponieważ „fałszywe proroctwa bywają bardziej pouczające od prawdziwych”.
Zapraszamy do lektury,
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Filip Rudnik, Jagoda Grondecka, Jakub Bodziony.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.
Ilustracje: Kasia Kałaniuk.
Przypisy:
[1] F. Fukuyama, „Koniec historii?” [w:] „Czy koniec historii?”, red. Irena Lasota, Instytut na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej, Warszawa 1991.
[2] F. Fukuyama, „Koniec historii i ostatni człowiek”, przeł. Tomasz Bieroń i Marek Wichrowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017, s. 493.
[3] Ibid.