Na skutek eskalacji konfliktu podjęty został szereg różnych działań – od wydalenia z Arabii Saudyjskiej 12 tys. katarskich wielbłądów, po przekazanie emirowi Kataru – za pośrednictwem mediującego w sporze Kuwejtu – słynnej listy 13 żądań od Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników. Autorzy nigdy nie mogli mieć nadziei na to, że Katar przystanie na te propozycje – ich żądania dalece ingerują w suwerenność państwa, wymuszając na nim m.in. praktyczne uzależnienie swojej polityki zagranicznej (i częściowo wewnętrznej, np. w kwestii nadawania obywatelstw) od krajów Rady Współpracy Państw Zatoki. Znamienne jest jednak to, że jednym z głównych żądań Arabii, poprzedzającym wszystkie wymogi dotyczące polityki zagranicznej Kataru, jest zamknięcie telewizji Al-Jazeera.

Narodowa katarska stacja telewizyjna od lat była kością niezgody między Katarem a innymi państwami, m.in. Egiptem. Założona w 1996 r., a od 2006 r. transmitująca także po angielsku (która to wersja momentami tak znacząco różniła się od arabskiej, że można było odnieść wrażenie, że ogląda się dwie różne stacje), odegrała kluczową rolę w relacjonowaniu wydarzeń takich jak arabska wiosna. Zasłynęła także z transmisji nagrań Osamy bin Ladena po atakach z 11 września, narażając się w ten sposób na oskarżenia o uprawianie terrorystycznej propagandy i bycie głosem takich ugrupowań jak np. Bracia Muzułmanie w Egipcie.

Bo też dla Kataru Al-Jazeera jest czymś więcej niż tylko stacją telewizyjną – jako bardzo mały i niedysponujący dużą siłą militarną kraj swoją pozycję opiera głównie na budowaniu potężnej soft power, a narodowa telewizja jest tego sztandarowym przykładem. W porównaniu z innymi arabskimi mediami, np. telewizją Al-Arabiya z siedzibą w Dubaju, choć finansowaną przez Saudyjczyków, Al-Jazeera prezentuje do pewnego stopnia prodemokratyczne, krytyczne spojrzenie – przynajmniej w swojej angielskiej wersji, coraz bardziej oddalającej się od arabskiej. Dla Arabii Saudyjskiej i jej ultrakonserwatywnej doktryny taka retoryka i pluralizm są nie do zaakceptowania – zwłaszcza, że katarska propaganda ma szeroki zasięg w tych krajach, w których atakowany jest reżim popierany przez Saudów, np. w Jemenie.

Nie jest więc trudno odkryć, co naprawdę martwi Saudyjczyków – nie popycha to jednak kryzysu ani trochę w kierunku szczęśliwego rozwiązania. Katar nie zaakceptuje listy przedstawionych mu żądań, wątpliwe też, by wszedł w strategiczny sojusz z Iranem. Czy grozi mu inwazja? To mało prawdopodobne, choć niewykluczone. Choć w Katarze znajduje się największa baza wojskowa USA w regionie, a swoje wojska mają tam też Turcy, sytuacja Kataru nie przypomina tej z Kuwejtu. Ten ostatni po ataku Iraku w 1990 r. mógł liczyć na natychmiastową pomoc swoich sojuszników. Katarczycy w przypadku ataku pozostaną raczej osamotnieni.

Trzeba też pamiętać, że trwający obecnie kryzys w Zatoce – największy od kilkunastu lat –wpisany jest w szerszy kontekst niestabilnej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Libia z trzema ośrodkami władzy; toczone wojną i katastrofą humanitarną Syria i Irak; niespokojny Jemen – wszystko to nie pozostaje bez wpływu na impas w relacjach między Katarem a Arabią Saudyjską i jej akolitami. Z tego też powodu obecny kryzys stanowi tym większe wyzwanie dla międzynarodowej dyplomacji.

Chociaż historia napięć między Katarem a Arabią jest długa i bogata w wydarzenia, dzisiejsze realia są trudniejsze o tyle, że w obu krajach do władzy doszły nowe pokolenia, bardziej agresywne i mniej skłonne do kompromisów. Znamiennym tego przykładem jest rewolucja pałacowa w Rijadzie – obecny król Salman zmienił zasady dziedziczenia i na następcę tronu namaścił swojego syna Muhammada odpowiadającego za obronność kraju. Można się spodziewać, że 32-letni Muhammad niedługo przejmie władzę, co zapowiada zaostrzenie dotychczasowej polityki.

Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że Saudowie już wcześniej popełnili kilka strategicznych błędów w swojej polityce zagranicznej. Próby powrotu do lat 80. XX w., czyli czasy, kiedy to inne państwa Zatoki lojalność względem Saudyjczyków stawiały ponad lojalność wobec własnego kraju, dawno minęły. Saudyjczycy dążą do zunifikowania polityki zagranicznej w ramach Rady Współpracy Państw Zatoki, co sprawia, że być może wkrótce będą musieli w jednym szeregu z Katarem postawić Kuwejt, który dziś odsunął się na pozycję mediatora, przezornie wycofując się z linii strzału. Próbując narzucić swoją wolę maleńkim członkom Rady, Saudowie rozregulowują jednak regionalny porządek, na którym sami w dużej mierze polegają, równoważąc wpływy Iranu. Członkowie Rady mają dziś inne cele, a przede wszystkim funkcjonują w zupełnie innej rzeczywistości, co może sprawić, że organizacja prędzej się rozpadnie, niż wróci do dawnej formy z Arabią Saudyjską w roli wszechmocnego żandarma, interweniującego tam, gdzie mu się podoba. Innymi słowy, kryzys katarski dowodzi postępującej infantylizacji polityki arabskich państw Zatoki i rozpadu jedności bloku sunnickiego. Jest po prostu kolejną areną walki o dominację w regionie.

Rijad zdaje się przy tym zapominać, że Katar to nie Gaza. Mimo trudnego położenia, Doha ma sojuszników z potężnymi armiami, gigantyczne złoża gazu i państwowy fundusz majątkowy w wysokości 335 mld dolarów. Pozostaje także w zażyłych stosunkach ze spółką paliwową Exxon, której prezesem był nie kto inny jak Rex Tillerson, a Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie to nie jedyni gracze w Waszyngtonie. Jeśli Donald Trump chce zabezpieczyć amerykańskie interesy w regionie, w swojej polityce względem Saudyjczyków powinien wyjść poza swoją wypowiedź z 2015 r., kiedy zapytany o saudyjskie rodziny kupujące jego apartamenty powiedział: „Wydają po 40–50 mln dolarów. Czemu miałbym ich nie lubić? Bardzo ich lubię”. Saudowie dobrze o tym wiedzą – ich sojusznicy i, co gorsza, wrogowie także.

Fot. Gregory Hawken Kramer, Doha, Wikimedia Commons.

***

Patronem artykułu jest NETIA wspierająca inicjatywy społeczne w dziedzinie stosunków międzynarodowych

KL_bannery_patronat_3