Zdegenerowany PO–PiS

Już 15 lat z PO–PiS-em! Aż trudno uwierzyć, że w 2002 r. w trakcie kampanii wyborczej przed wyborami samorządowymi Polacy po raz pierwszy mieli okazję usłyszeć ten językowy nowotwór wraz z idącą za nim ideową propozycją. Od przelotnej miłości do nienawiści droga była krótka. Niemniej w maju 2017 r. niezmiennie na szczycie sondaży znajduje się raz Prawo i Sprawiedliwość, innym razem Platforma Obywatelska. Ten chocholi taniec oznacza w praktyce, że po zwycięstwie jednej z partii odbywa się radykalna i resentymentalna wymiana elit, która z roku na rok schodzi coraz głębiej. Interes partyjny zaś przesłania interes polskiego państwa.

Konkretne przykłady znamy aż za dobrze. PO usiłowało sobie dobrać sędziów w Trybunale Konstytucyjnym „na zapas”. Zachęcony tym PiS podbił stawkę. Pod szyldem partii Jarosława Kaczyńskiego podjęta została partyjna kolonizacja TK, służby cywilnej, wymiaru sprawiedliwości itd. Niektórzy żywią nadzieję, że opozycja za dwa lata odzyska władzę i „przywróci normalność”.
Niedawno jednak jeden z działaczy PO w prywatnej rozmowie powiedział, że w interesie jego partii wcale nie leży hurtowe cofnięcie reform czy, jak wolą inni, pseudoreform PiS-u. Włosy stają na głowie od rozsądku „logiki partyjnej”. Co ciekawe, jakakolwiek próba postawienia diagnozy o antypaństwowej degeneracji duopolu PO–PiS-u spotyka się z gwałtowną krytyką.

Wniosek z ostatnich miesięcy jest prosty. Podtrzymywanie podziału „my–oni” przez przeciwników PiS-u, jak pokazują sondaże, niezmiernie cieszy… PiS. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Symetryzm, którego nie ma

Widmo „symetryzmu” krąży wśród publicystów i polityków. To kolejny nowotwór językowy, który pełni funkcję inwektywy, a którego znaczenie wydaje się tak trudne do uchwycenia, że w końcu trzeba powiedzieć: król jest nagi, żaden symetryzm nie istnieje. Zwracanie uwagi, iż pomysły i praktyka polityczna PO budzi poważny niepokój, nie oznacza, że kładzie się na jednej szali z poczynaniami PiS-u z ostatnich dwóch lat. Trudno jednak zamykać oczy na groźbę, jaką będzie kolejna radykalna wymiana elit po ewentualnej przegranej PiS-u i wygaszanie instynktu propaństwowego w Polsce.

Bywa, że wobec osób, które starają się zwracać na to uwagę, pada argument „nieliczenia się z realiami wyborczymi” lub argument, że „wszystko jest lepsze od PiS-u”. Można byłoby to przyjąć za dobrą monetę, gdyby nie to, że pokusy kolonizowania państwa, nie były obce także części polityków PO, szczególnie pod koniec drugiej kadencji rządów. Wzniosłe słowa to jedno, czyny – drugie.
Powiedzmy wyraźnie: pokolenie polityków, którzy odgrywają dziś najważniejszą rolę w PO i PiS-ie ma fundamentalny kłopot nie tylko z funkcjonowaniem, lecz także z myśleniem w kategoriach szerszych niż interes własnej partii. Dla Polaków oznacza to destabilizowanie instytucji państwowych i wprowadzanie reform bez szerszego konsensu społecznego. Tymczasem zadawanie pytań z pozycji dobra wspólnego i przyszłości Polski staje się podstawą do zarzutów o wyssany z palca „symetryzm”. Wystarczy dobrze się rozejrzeć, aby zobaczyć, że nie ma ani symetryzmu ani symetrystów. Mamy natomiast coraz więcej osób spoza szeregów PO–PiS-u, poważnie zatroskanych o przyszłość kraju kolonizowanego przez egoistyczne partie polityczne.

woś

Kto chce odsunąć PiS od władzy?

Co więcej, jako partia polityczna PiS boi się pluralizmu jak diabeł wody święconej. Jarosław Kaczyński konstruuje bowiem, często na przekór rzeczywistości, wyłącznie bipolarne wizje polityczne. „My” kontra „Oni”, „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”, „Polska solidarna” kontra „Polska liberalna” itd. Jeśli PiS ucieleśnia populizm – to w sensie, który opisał niedawno politolog Jan-Werner Müller. Do obywateli dociera bowiem opowieść o reprezentowaniu całego „ludu” przez PiS. Oczywiście to narracja nie empiryczna, ale moralna. Niezależnie od tego, ile kopert od córek leśnika przeszło przez ręce ministrów, PiS uparcie usiłuje sprzedawać się wyborcom jako produkt „lepszy etycznie” niż inne partie polityczne razem wzięte. Z punktu widzenia polityka każda strategia i taktyka, która prowadzi do zwycięstwa w wyborach oraz wysokiego poparcia w sondażach, jest dobra.

Nie zmienia to faktu, że obywatele mają prawo – a czasem wręcz obowiązek – stanąć nieco z boku międzypartyjnych przepychanek. Jeśli komuś naprawdę zależy nie tylko na odsunięciu PiS-u od władzy, ale i na zmianie złych praktyk politycznych ostatnich lat, powinien raczej promować idee pluralizmu partyjnego. Wyjście poza perspektywę „czarne–białe” jest wręcz w interesie osób, które chciałyby znów ujrzeć w przyszłym parlamencie przedstawicieli liberałów czy lewicy. Wniosek z ostatnich miesięcy jest prosty. Podtrzymywanie podziału „my–oni” przez przeciwników PiS-u, jak pokazują sondaże, niezmiernie cieszy… PiS. W rozmowach z ludźmi, którzy znajdują się blisko tej partii, słyszymy, że jest to podział dla nich pożądany, bo daje możliwość łatwego „ustawienia przeciwnika”. Można stosować dawno utarte strategie i szablony, nie trzeba wykonywać wysiłku, jak wtedy, kiedy trzeba przeciwstawić się np. społecznikom – komuś, kto chciałby rozwiązać rzeczywisty problem na poziomie państwowym czy samorządowym… bez wymieniania nazwy PO czy PiS-u.

Ilustracja: Max Skorwider
Max Skorwider

Czy poza PO–PiS-em istnieje świat?

My, współcześni Polacy, żyjemy w czasach zupełnie wyjątkowych. Po raz pierwszy od XVIII w. dobijamy do trzeciej dekady wolnego państwa. Cud polityczny, którego nie poznali obywatele II RP. Kluczowe jest zatem wyartykułowanie projektu ideowego na miarę kilku pokoleń we własnym państwie. Kto chce może próbować wywierać presję na dwie główne partie, by lepiej się sprawowały. Życzymy powodzenia.

Sensowniejsze wydaje się budowanie sensownego koalicjanta. Niezależnie od krytykowania rzekomego „symetryzmu”, w sferze publicznej mamy propozycje polityczne z innymi szyldami. PO i PiS aktywnie popiera odpowiednio około 30 proc. uprawnionych wyborców. Z sondaży wynika, iż wielu Polaków byłoby otwartych na trzecią siłę polityczną. Co nie mniej ważne, pojawił się cały szereg osób spoza pokolenia PO–PiS-u, który domaga się myślenia o Polsce poza ramami duopolu: właśnie w kategoriach międzypokoleniowych. Spektrum poglądów ma różne odcienie, ale działacze miejscy i społecznicy, państwowcy i pracownicy trzeciego sektora czy publicyści i naukowcy pokroju Jana Sowy, Aleksandry Bilewicz, Grzegorza Sroczyńskiego, Rafała Wosia czy Bartłomieja Radziejewskiego oraz niżej podpisanych wyraźnie nie życzą sobie oglądania kraju wyłącznie przez wąskie okulary duopolu.

Ktoś powie, że osoby te tęsknią za sensownym państwem czy samorządem, inny, że to idea republikańska i myślenie w dawnych kategoriach instytucji i dobra Rzeczypospolitej – które dziś powinny przyjąć kształt np. nowoczesnej reformy służby zdrowia czy wiarygodnego systemu emerytalnego.

Intuicję, że do podjęcia wielkich reform niezbędne jest wyjście poza interes pojedynczych partii politycznych, potwierdzają wielkie reformy ostatnich lat w innych krajach europejskich. Zarówno wprowadzenie duńskiej „flexicurity”, jak i niemieckie reformy Petera Hartza wymagały wyjścia poza opłotki jednej partii. Zamiast przykładania politycznym rywalom łatek „zdrajców”, wykluczania ich ze wspólnoty itp., budowano konsensus, który przetrwałby moment utraty władzy przez daną ekipę. Trwałość reform zapewniało mozolne wykuwanie jak najszerszego porozumienia społecznego, nie zaś sen o reformach, które niczym ustawodawczy piorun z jasnego nieba zmienią polskie nawyki oraz instytucje. Nie zmienią. Idea PiS-u o szybkiej, odgórnej zmianie jest po prostu mrzonką.

„Historia jest cmentarzyskiem arystokracji” – przypominał o wymianie elit klasyk, Vilfredo Pareto. Właśnie dlatego należy pytać o coś więcej niż interes partyjny. A przy tym stoją przed nami także takie wyzwania, jak wzmocnienie przewidywalności instytucji państwa i jego wizerunku, rozbudowanie myślenia w kategoriach międzypokoleniowych, uwzględnianie na szczeblu krajowym inicjatyw obywatelskich, umoszczenie się w lokalności samorządowej… Część poprawnych diagnoz przechwycił PiS w trakcie kampanii wyborczej 2015 r., by następnie w praktyce pokazać zupełnie inną twarz. Po dwóch latach rządów PiS jawi się państwowcom jako jeszcze bardziej „zdegenerowana Platforma”.

Zapowiadane uczciwe konkursy na stanowiska jako wyjście poza praktyki rodem z PRL-u? Dekomunizacja to wolne żarty. W Polsce PiS-u najważniejsze stanowiska w państwie obsadzane są niezmiennie wedle klucza partyjnego. Na zarzuty, że to złe praktyki, otrzymujemy jedną odpowiedź: „przecież PO też tak robiła!”. Następna ekipa będzie oczywiście usprawiedliwiać się przez cztery lata rządami PiS-u. Do polityki zaś ciągnąć będą zastępy ludzi pokroju następców Przemysława Wiplera czy Adama Hofmana.

Na czasy długotrwałego pokoju potrzebujemy prawdziwego pluralizmu zamiast partyjnego wycinania w pień drugiej strony. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Obok pięknych haseł o obronie demokracji niezbędna jest presja na zmianę polskiej praktyki politycznej. Na czasy długotrwałego pokoju potrzebujemy prawdziwego pluralizmu zamiast partyjnego wycinania w pień drugiej strony. Demokraci nie mogą także rezygnować z wymagania od liderów integralności, minimum zgodności słów i czynów. Na przykład nie można usprawiedliwiać niepłaconych przez lata alimentów, jak w znanym do niedawna przypadku byłego lidera KOD-u, w imię wyższych wartości. Skandale mniej bowiem szkodzą populistom, to od demokratów oczekuje się więcej.

Nie ma zatem sensu spierać się o jakieś „symetryzmy”, trzeba raczej wypracowywać demokratyczną agendę na miarę Polski, która jako niezależny byt państwowy zamyka trzecią dekadę. Stabilna demokracja to nie tylko dwie nienawidzące się wzajemnie partie polityczne. Gdzie miejsce dla państwowców? Samorządowców? Społeczników?

Powinniśmy o tym przypominać sobie w praktyce. W przeciwnym razie obok PO–PiS-u może wyrosnąć „trzecia siła”, która nie musi mieć wcale przyjemnej twarzy. Rozwój techniki pozwala na zmontowanie za pośrednictwem mediów społecznościowych nie tylko inicjatyw prodemokratycznych, ale także ich całkowitego przeciwieństwa.