Konstytucja!

Ten argument pojawia się zwykle na początku rozmowy, kiedy nasz oponent ma nadzieję jak najszybciej ją zakończyć, ale z jakichś względów nie chce wyjść na kogoś, kto z zasady sprzeciwia się postulatowi równego traktowania wszystkich obywateli. Słyszymy wówczas, że choćbyśmy nawet chcieli coś zmienić, wymagałoby to zmiany Konstytucji, a to – jak wiadomo – jest we współczesnej Polsce niemożliwe, a zatem nie ma sensu w ogóle się tą sprawą zajmować.

To argument niedorzeczny na kilku poziomach. Po pierwsze – jak dowodzi w tym numerze prof. Ewa Łętowska – Konstytucja w żadnym miejscu nie zabrania legalizacji takich związków. Po drugie, to właśnie brak jakiejkolwiek regulacji można uznać za niekonstytucyjny, bo naruszający – również zapisane w Konstytucji – „prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”. Po trzecie, nawet jeśli coś nie jest zapisane w Konstytucji dziś, może zostać zapisane jutro. Prawa wyborcze kobiet trafiały do konstytucji nie same z siebie, ale właśnie dlatego, że ktoś się tego domagał, aż w końcu przepisy zmieniano. Polska prawica powinna o tym doskonale wiedzieć – od dłuższego czasu nawołuje przecież do zmiany ustawy zasadniczej, uchwalonej rzekomo przez „elity” i wbrew ludowi.

łętowska

Wiara!

Kościół definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. I choć liczba Polaków deklarujących się jako katolicy oraz uczęszczających na msze spada, powinniśmy uszanować tę tradycję. Przypuszczam, że z taką argumentacją może się zgodzić wielu Polaków, ale w rzeczywistości to dla jej zwolenników równia pochyła.

W polskim prawie dopuszczamy cały szereg rozwiązań, których katolik nie może akceptować. Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński przekonują, że gdyby polska prawica chciała być w tej kwestii konsekwentna, powinna domagać się jednoznacznego i całkowitego zakazu rozwodów. Moim zdaniem należy iść jeszcze dalej i surową karą obłożyć także cudzołóstwo, które jest pogwałceniem jednego z dziesięciu przykazań, a nawet nadaremne wzywanie Pana Boga, które ląduje w tej samej kategorii. O stosowaniu jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych oraz utrzymywaniu kontaktów seksualnych przed ślubem także nie może być mowy. Jeśli polska prawica godzi się na te postulaty i cały szereg innych, dopasowujących polskie prawo do nakazów Kościoła katolickiego, niech dumnie wpisze je na swoje sztandary. Bądźmy konsekwentni.

Spirala żądań, czyli chrońmy dzieci!

Załóżmy, że zgodzimy się jakąś formę legalizacji związków partnerskich dla osób homoseksualnych. Czy problem zniknie? Ależ skąd! Przecież mityczne „homolobby” nie spocznie, dopóki nie zgarnie całej puli, czyli przede wszystkim prawa do adopcji dzieci. A na to polska prawica zgodzić się nie może. Dlaczego?

„Dziecko nie powinno być narzędziem zapewniania komuś namiastki szczęścia – rodzina bez matki i ojca jest rodziną ułomną”, pisze Piotr Zaremba w tygodniku „wSieci”. Z pozoru wyrafinowany, ten argument jest w rzeczywistości jednocześnie i bałamutny, i obraźliwy.

Ilustracja: Joanna Witek
Ilustracja: Joanna Witek

Bałamutny, dlatego że nie mówimy o odbieraniu dzieci z pełnych, szczęśliwych rodzin heteroseksualnych i oddawaniu ich na siłę homoseksualnym rodzinom zastępczym. Alternatywa wygląda zupełnie inaczej. Z jednej strony, dziecko w domu dziecka porzucone przez rodzinę – nierzadko przez pełną, złożoną z matki i ojca; z drugiej, zweryfikowana przez odpowiednie instytucje rodzina jednopłciowa, która tego dziecka chce. Z jednej strony – dziecko skrzywdzone; z drugiej – nadzieja na normalne, szczęśliwe dzieciństwo.

Obraźliwy, dlatego że w Polsce setki tysięcy dzieci wychowują się w rodzinach, które są niepełne i „niestandardowe” z rozmaitych względów – rozwodu, przemocy, biedy, nałogów czy po prostu śmierci jednego lub obojga rodziców. Prawicowi publicyści najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że w Polsce rodziny niepełne stanowią aż 30 proc. wszystkich rodzin!.

Innymi słowy, co trzecie polskie dziecko dorasta w rodzinie innej niż ta modelowa, z obrazka, gdzie mama i tata trzymają się za ręce. Czy w takiej sytuacji państwo również powinno wkraczać do akcji? Czy kobietę, która uciekła od agresywnego męża, należy zmuszać do powrotu i przywrócenia „normalnego” porządku rodzinnego. Czy samotnego ojca powinno zmuszać do rychłego ożenku po to, żeby stworzył rodzinę „nieułomną”? Nasza prawica nie chce, by homoseksualiści adoptowali dzieci, bo te potrzebują obojga rodziców? Proszę bardzo, ale bądźmy konsekwentni i te same standardy stosujmy do rodziców heteroseksualnych, którzy z jakichś względów nie chcą lub nie mogą stworzyć pełnej rodziny.

Paradoksalny sojusz

Między bajki można więc włożyć zapewnienia, że obowiązkiem państwa powinno być promowanie wyłącznie pełnych, tradycyjnych rodzin – obyczaje Polaków zmieniają się niezależnie od polityki rządu, a nawet wbrew tej polityce. Najlepszym tego dowodem rosnąca liczba heteroseksualnych konkubinatów. Ludzie w Polsce – podobnie jak w wielu innych krajach – decydują się na tę formę związku, mimo że państwo aktywnie wspiera jedynie związki małżeńskie. Dlaczego to robią, to zupełnie inny temat, ale nie ulega wątpliwości, że w końcu któryś rząd będzie musiał tę zmianę dostrzec. Dokładnie na tej samej zasadzie, jak przed laty inne rządy dostrzegały zmianę społecznej roli kobiet i dostosowywały do niej prawo – nawet wbrew oporowi „tradycyjnych” autorytetów wieszczących upadek obyczajów.

W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na pewien paradoks, który sprawia, że porównanie do walki o prawa kobiet napotyka pewne ograniczenia. Otóż o ile kobiety domagające się prawa głosu czy równego traktowania na rynku pracy faktycznie wywracały normy społeczne do góry nogami, o tyle pary homoseksualne, które domagają się prawa do małżeństwa – czyli instytucji jak najbardziej tradycyjnej – stoją w rzeczywistości po stronie konserwatystów! To przecież właśnie konserwatywna prawica – także w Polsce – podkreśla wagę trwałych, stabilnych związków oraz przyjmowania odpowiedzialności za drugą osobę.

Tym, co przeszkadza przedstawicielom tejże prawicy w dostrzeżeniu owego paradoksu, jest wciąż dominujące przekonanie, że homoseksualizm to szkodliwa dewiacja, z którą trzeba walczyć – jeśli nie środkami prawnymi, to przynajmniej poprzez społeczny nacisk. Homoseksualistów łączy się z rozmaitymi zachowaniami odbiegającymi od norm – od niegroźnych, jak seksualne wyuzdanie, po te najbardziej absurdalne i krzywdzące, jak pedofilia.

Co zabawne, gejów i lesbijki prawica oskarża też często o niezaspokojony apetyt seksualny, a w związku z tym – o skłonność do częstej zmiany partnerów. I nikt nie zdaje sobie pytania, dlaczego ci głodni seksualnych wrażeń ludzie tak głośno domagają się prawa do zawarcia związku z jednym partnerem, do końca życia. Tymczasem odpowiedź jest oczywista – wielu homoseksualistów to po prostu konserwatyści.