Szanowni Państwo!

Aż trudno uwierzyć, jak radykalnie na przestrzeni ostatnich dwóch lat zmienił się stosunek Polaków do uchodźców. W 2015 r. 77 proc. społeczeństwa opowiadało się za ich przyjmowaniem. Dziś 76 proc. naszych rodaków jest temu przeciwna. Wynikom sondaży zapewne nie powinniśmy się dziwić. Seria zamachów na zachodzie Europy w 2015 i 2016 r. została nad Wisłą ściśle powiązana z kwestią uchodźczą, a rząd PiS-u oraz wspierający go publicyści wykorzystali każdy z ataków do rozgrywania polityki wewnętrznej oraz uzasadnienia swojego sprzeciwu wobec procedury relokacji. W obliczu spektakularnych zamachów strach wielu Polaków jest do pewnego stopnia zrozumiały. Pytanie jednak, czy władza „empatycznie” zareagowała na społeczne nastroje, czy też świadomie je potęgowała, wykorzystując do osiągnięcia politycznych celów?

Biorąc pod uwagę, że uchodźcy w Polsce są wirtualni, odpowiedź narzuca się sama. Wygrała polityczna kalkulacja. Jak bowiem inaczej określić rozejście się rządu z oficjalnym stanowiskiem Kościoła katolickiego? Co powiedzieć o utożsamianiu legalnie przybywających za pracą Ukraińców z tonącymi w Morzu Śródziemnym uchodźcami?

Argumenty premier Szydło o „milionie uchodźców z Ukrainy”, którym „nikt nie chciał pomóc”, przesłaniają przy tym brak pomysłu polskich władz na integrację cudzoziemców w Polsce. Brak, który nijak się ma do polskiej tradycji integracji, a nawet skutecznej asymilacji obcych. Postępowanie rządu, pomijając już aspekt etyczny całej sprawy, na dłuższą metę może przynieść Polsce negatywne konsekwencje, tak politycznie, jak i społecznie.

Politycznie, bo przez inne państwa Unii Europejskiej będzie zgrabnie wykorzystany do ograniczania solidarności w stosunku do nas. A społecznie, bo za granicą wzmocni niechęć do naszego kraju jako ojczyzny rzekomych ksenofobów i barbarzyńców. Jeśli tak będzie, to prawica, która miała podnieść Polskę z kolan, przez krótkowzroczne interesy polityczne tylko jej zaszkodzi. Inne państwa UE, które są dalekie od polityki otwartych granic, jak choćby Dania, prowadzą w tej sprawie znacznie bardziej wyrafinowaną grę dyplomatyczną. I skwapliwie dbają o wizerunek kraju, jak o cenne dobro w stosunkach międzynarodowych.

Tymczasem Polska zamienia się w twierdzę, która boi się nawet kobiet i dzieci z obszarów konfliktów. Od 2014 r. na ponad 6 tys. złożonych wniosków o nadanie statusu uchodźcy przyznano ich jedynie… 183. Zresztą spośród 5,5 tys. cudzoziemców, którzy posiadają prawo pobytu w Polsce, w większości to osoby, które trafiły do nas już kilka lub kilkanaście lat temu. Choć przez całe wieki byliśmy w stanie integrować obcych w naszym kraju, obecny rząd woli odwoływać się do tej wątpliwej w skutkach polityki rodem z dwudziestolecia międzywojennego, która skończyła się grą na podział i straszeniem obcymi.

Łatwiej jest bowiem straszyć, niż rzetelnie informować. Łatwiej twierdzić, że zagrożeniem są ludzie uciekający przed wojną i terrorem, niż zatroszczyć się o otwarte i spokojne społeczeństwo na pokolenia. Łatwiej wreszcie wrzucać wszystkich muzułmanów do jednego worka i zapominać, że na 18 mln muzułmanów mieszkających w Europie terrorystów była garstka. Trudniej natomiast przedstawić polskość jako atrakcyjną ofertę, jak pisał Jarosław Kuisz z „Kultury Liberalnej”.

Wróćmy zatem do danych.

„Większość terrorystów w Europie to nie są muzułmanie. Większość ataków terrorystycznych nie ma motywacji religijnej. Nie było ani jednego przypadku, aby ktoś, kto przybył do Europy w ramach mechanizmu relokacji, brał udział w jakimkolwiek zamachu terrorystycznym. To są fakty”, mówią Paweł Cywiński i Joanna Subko, współzałożyciele portalu uchodzcy.info. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jagodą Grondecką przekonują też, że polityka strachu może mieć trudne do opanowania skutki i uderzyć w nas samych.

Już teraz zwiększa się w Polsce liczba ataków o podłożu narodowościowym lub religijnym. To już nie tylko niechęć do muzułmanów, czy szerzej przybyszów z Bliskiego Wschodu, to także niechęć do Ukraińców.

„Nawet jeśli mówimy tu o pewnym przeczuleniu, to ludzie mają do niego prawo”, mówi z kolei Piotr Zaremba z tygodnika „wSieci”. „Atakowanie zwykłych ludzi za to, że są zaniepokojeni czymś nawet ponad miarę, wydaje mi się absurdalne. Każdy rząd ma obowiązek dbania o poczucie bezpieczeństwa”, twierdzi publicysta w rozmowie z Adamem Puchejdą.

Jednakże nasze władze i wspierające je media zamiast studzić zrozumiały strach wielu Polaków, dodatkowo go rozbudzają – niekiedy wykorzystując do tego niesprawdzone informacje. Nie ma pedagogiki politycznej, nie ma poważnej rozmowy z obywatelami. Są za to emocje.

Jaki bowiem merytoryczny wkład do dyskusji o integracji uchodźców miała na przykład okładka tygodnika „wSieci”, na której ubrana w burkę ówczesna premier Ewa Kopacz niosła przytroczone do pasa ładunki wybuchowe, a podpis na okładce głosił, że „zgotuje nam piekło na rozkaz Berlina”?
Polska prawica zdaje się przy tym wierzyć, że zamknięcie granic – niczym zamknięcie oczu – uchroni nas przed problemami zewnętrznego świata. To złudzenie. I zabieg czysto retoryczny w strefie Schengen. Polska nie jest wyspą położoną gdzieś na uboczu, ale państwem leżącym w samym środku Europy, który nie ucieknie przed wyzwaniami współczesności. A na terytorium naszego kraju już zamieszkują mniejszości różnych wyznań. Tym bardziej w debacie o polityce migracyjnej trzeba nawoływać do powrotu do faktów, oczywiście, przede wszystkich na temat muzułmanów.

„Osoby, które pochodzą z rodzin religijnych, chodzą do meczetu, obchodzą święta, nie radykalizują się” – wyjaśnia dr hab. Agata Skowron-Nalborczyk w rozmowie z Adamem Puchejdą i Jagodą Grondecką. „Radykalizują się osoby niereligijne, takie, które do pewnego momentu prowadzą życie rozbitków społecznych, zajmują się drobną przestępczością, chodzą do klubów, zażywają narkotyki, prowadzą życie absolutnie niezgodne z islamem. Później lądują w więzieniu i przechodzą przemianę pod wpływem radykalnych imamów”.

A tu o wiele ważniejszy dla zrozumienia podłoża zamachów jest kontekst prowadzonej na Bliskim Wschodzie wojny. Nalborczyk – podobnie jak Subko i Cywiński – zwraca uwagę, że ten proces radykalizacji związany jest też ściśle z bieżącą sytuacją na Bliskim Wschodzie. „Krucjata” przeciwko Zachodowi prowadzona jest bowiem nie przez kraje muzułmańskie, z których przywódcami spotykają się politycy z całego świata (na przykład podczas szczytu G20) – ale konkretnie przez tzw. Państwo Islamskie. To ono skwapliwie przyznaje się do zamachów terrorystycznych. Wraz z kolejnymi porażkami militarnymi jego wpływ może się zmniejszać.

Nas jednak czeka seria pytań: o konsekwencje międzynarodowe prowadzonej dziś polityki. O przyszłość polityki integracji i asymilacji nad Wisłą. O rezultaty rozpętanych lekkomyślnie emocji, które mogą obrócić się przeciw Bogu ducha winnym ludziom. I wreszcie: o stan moralny naszej wspólnoty po zmaganiach z wirtualnymi uchodźcami.

Na razie jedno jest pewne – debata publiczna o problemie uchodźców stoi w Polsce na bardzo niskim poziomie.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Jagoda Grondecka, Filip Rudnik.
Ilustracje: Katarzyna Kalaniuk.