Nowa ustawa o Sądzie Najwyższym zakłada wymianę wszystkich sędziów Sądu Najwyższego. Ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i sądach powszechnych – podobnie – mają doprowadzić do kadrowej rewolucji. Czy wszyscy nowi sędziowie SN, nowi prezesi sądów oraz inni awansowani sędziowie staną się „sędziami na telefon”? Czy w Polsce nie będzie już demokracji i sprawiedliwości? To niewykluczone, ale póki co nieweryfikowalne, dlatego zachęcam do przyjęcia innego rozumowania.

Szacunek dla instytucji

Dla wielu Polaków, w tym zwłaszcza wyborców PiS-u, choć nie tylko, to obecny stan polskiego sądownictwa odpowiadał powyższemu opisowi. Ludzie nie wierzyli, że w sądach doświadczą sprawiedliwości. Sprawy ciągnące się latami, głośne wpadki niektórych sędziów, niechęć do wyniosłości przedstawicieli polskiej temidy – wszystko to tworzyło negatywny wizerunek sądownictwa nad Wisłą. Jednocześnie, pomimo krytyk, polscy wyborcy generalnie zachowali duży szacunek do sądów jako instytucji – według badania CBOS z lutego 2016 r., 45 proc. Polaków ufało sądom, podczas gdy zaufanie do Sejmu i Senatu wynosiło tylko 30 proc., a do dwóch głównych partii politycznych jedynie 20 proc. Obywatele byli z sądów niezadowoleni, ale rozumieli ich znaczenie. Nie występowali też gremialnie przeciwko władzy sądowniczej, często nie mieli zresztą po temu żadnych narzędzi. Aż przyszedł PiS i dał im możliwość wykrzyczenia swojego gniewu. Krytycy partii Jarosława Kaczyńskiego powinni mieć to na uwadze.

Powinni też pamiętać, że wyborcy PiS-u nie chcą sądów na telefon. Nie po to głosowali na PiS, by zaprowadzić dyktaturę jednego człowieka. Nie marzy się im powrót do PRL-u. Nie są też na stałe przyspawani do jednej partii politycznej. Dużo się mówi o żelaznym elektoracie PiS-u, ale zapomina przy tym, że ten ostatni też kruszeje, jeśli nie otrzyma odpowiedniej dawki opieki i uwagi. Najlepszym tego dowodem jest spadająca liczba osób, które wierzą w zamach smoleński (obecnie tylko 10 proc. Polaków wierzy w świadome sprowadzenie samolotu na ziemię przez rosyjskich kontrolerów, a 6,5 proc. ufa teoriom Antoniego Macierewicza). Spin doktorzy PiS-u wiedzą to aż za dobrze, dlatego w chwilach kryzysu Beata Szydło wygłasza orędzia. Wszystko po to, by podtrzymać na duchu wątpiących.

Dla dobra naszej kruchej – ale wciąż nieupadłej jeszcze – demokracji lepiej więc założyć, że polscy sędziowie w znakomitej większości nadal będą uczciwi i profesjonalni, a jednocześnie robić wszystko, by zwiększyć kontrolę nad sądami. Instytucje nie powinny stać się ofiarą najbrutalniejszej nawet walki politycznej, co nie znaczy, że nie mamy zachować czujności, gdy podejmowane będą konkretne próby wpływania na niezależność sądów. Zgadzam się, że obecne ustawy otwierają furtkę do całkowitego zniszczenia tej ostatniej. Wiemy też, że już teraz, np. w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, dochodzi do niepokojących praktyk. Niemniej należy robić wszystko, co w naszej mocy, by zminimalizować podobne zagrożenia w sądach powszechnych. Ratować instytucje, a jednocześnie nie niszczyć zaufania obywateli do państwa. Zdrowa nieufność do instytucji jest czymś zupełnie normalnym w demokratycznym państwie, staje się groźna, gdy zamienia się w niechęć i brak akceptacji dla wszelkich rozstrzygnięć jego instytucji.

Jeśli mamy więc wątpliwości co do bezstronności niektórych sądów lub sędziów, powinniśmy zrobić wszystko, by ściślej monitorować i kontrolować sądy i procedury sądowe. Jednym ze sposobów jest obywatelskie – czytaj: finansowe – wsparcie takich organizacji jak Court Watch Polska, która zajmuje się monitoringiem polskich sądów oraz edukacją prawniczą. Nic tak nie wspomoże liberalnej demokracji, jak żmudne tłumaczenie współobywatelom, jak działają sądy, jakie pojawiają się w nich patologie i jak można sobie z nimi radzić, dlaczego PiS złamał Konstytucję, dlaczego przez tyle lat nie doszło do zmiany itd. Niewyzbyty krytycyzmu szacunek dla sędziów – wszystkich uczciwych sędziów – to szacunek dla instytucji, bez których nie zbudujemy w Polsce niczego.

Szkody polaryzacji

Kolejna sprawa to polaryzacja polityczna, która powoli zaczyna wymykać się spod kontroli. Jeśli PiS – jak głoszą jego liczni przeciwnicy – zmierza do autorytaryzmu, jeśli chce zamienić Polskę w „mafijne państwo PiS” (Wojciech Czuchnowski), to niebawem się o tym przekonamy. Testem będzie praktyka. Czy niezależne media zostaną zlikwidowane, czy organizacje pozarządowe staną się agentami zagranicy, czy uniwersytety zostaną podporządkowane władzy? Nie wiemy tego. Strach ma wielkie oczy i podpowiada najgorsze scenariusze. Nie chcemy jednak emigrować, dlatego powinniśmy wspierać polskie organizacje obywatelskie i pracować na rzecz wszystkich obywateli, także – a może nawet zwłaszcza – wyborców PiS-u. Nie sprzyja temu jednak obecna retoryka.

Zakładam, że Platforma Obywatelska i Nowoczesna będą przez najbliższy rok lub dwa mobilizować swoich zwolenników pod hasłami obrony demokracji i zwalczania pełzającego zamachu stanu. Nie wykluczam, że będą miały rację. Obawiam się jednak, że stosując taki język, tenże zamach stanu tylko przyspieszą, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Przypominam, Polacy nie chcą Białorusi nad Wisłą, nie chcą też Rosji. Lepiej odwoływać się do pozytywnych emocji, negatywne sieją tylko defetyzm i sprawiają, że ludzie nie idą do wyborów. Każda manifestacja też w końcu się kończy, a polityki nie da się robić tylko na ulicach. Przykład węgierski powinien być przestrogą. Tam też dochodziło do ogromnych protestów, dziesiątki tysięcy ludzi wychodziły na ulice, ale nie doprowadziło to do żadnej większej zmiany. W Polsce też już widzimy – choćby po ostatnich sondażach – że protesty nie zmieniają nastrojów społecznych.

Konkret, konkret, konkret

Polskie partie polityczne, jeśli nie chcą zmienić się w koncesjonowaną opozycję, muszą zacząć mówić językiem konkretów – proponować określone rozwiązania, np. w sferze sądownictwa, mówić o patologiach obozu władzy, punktować niekompetencję. Nie powinny też w nadmiarze posługiwać się językiem abstrakcji. Współczesne demokracje liberalne to skomplikowane systemy władzy, nie da się ich wywrócić w dwa dni, nie da się też ot tak wyłożyć wszystkich ich zalet. Nie znaczy to jednak, że nie da się tego w ogóle – w sprawny i komunikatywny sposób – robić.

Słyszę ostatnio, że PiS dąży do zniszczenia wszystkich ciał pośredniczących w demokracji – mediów, uniwersytetów, organizacji społecznych. Jeśli tak się stanie, rzeczywiście będzie z nami krucho. Znajdziemy się w gronie satrapii. Chcę jednak podkreślić, że dziś wybory można wygrywać także w trudnych warunkach. Kluczem jest dotarcie do wyborcy. Da się to zrobić także z pominięciem pośredników. Jeszcze to możliwe. Nadal jesteśmy dalecy od modelu węgierskiego, nasze społeczeństwo nie jest też gotowe na pełne podporządkowanie się bogacącej się władzy. Bierzmy przykład z PiS-u. Stworzył własne organizacje, własne media, nauczył się też języka skutecznej, politycznej komunikacji – szkoda tylko, że tak agresywnego i powielającego najgorsze wzorce. Nadal, podkreślam, możemy się temu przeciwstawić. Ciągle możemy – wspólnie, razem z wyborcami PiS-u – budować nasz kraj. Zachęcam do tej wiary, bez niej naprawdę nie ma już dziś sensu nic robić.

Fot. Spens03, Budynek Sądu Najwyższego w Warszawie, Wikimedia Commons.